„Historia małżeńska” najlepszą produkcją z Netflixa?
4 min readScarlett Johansson, Adam Driver i Laura Dern w jednym filmie wyprodukowanym przez platformę Netflix? Ktoś mógłby pomyśleć, że taki projekt może zakończyć się wyłącznie sukcesem. Czy tak jest w istocie? Krótko o produkcji zatytułowanej „Historia małżeńska” w reżyserii Noaha Baumbacha.
Nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nicole (Scarlett Johansson) i Charlie (Adam Driver) po 10 latach małżeństwa decydują się na rozwód. Połączył ich teatr i niemal w pierwszej chwili narodziło się między płomienne uczucie. Jednak proza codzienności, różne priorytety i zdrada doprowadziła do upadku ich związku. Nie mają jednak zamiaru swoim postępowaniem skrzywdzić syna. Chcą dla Henry’ego jak najlepiej, dlatego próbują się dogadać. Wychodzi im to różnie – początkowo podejmują decyzję, że obejdą się bez prawników, ale ostatecznie Nicole zatrudnia Norę (Laura Dern) i wymusza na swoim jeszcze-mężu, by ten też znalazł adwokata. Kobieta przeprowadza się do Los Angeles, gdzie rozpoczyna pracę na planie serialu. W końcu ma szansę rozwinąć skrzydła, które wcześniej podcinał jej mąż. Charlie chce pozostać w Nowym Jorku z uwagi na swoją profesję, jednak by widywać się z synem, musi lawirować pomiędzy tymi dwoma miastami. Dla dobra dziecka muszą wypracować kompromis.
Noah Baumbach rozpoczyna film od sceny, w której główni bohaterowie mają przeczytać na głos zalety drugiej osoby, które wcześniej wypisali na kartce. Jest to symboliczny moment, pokazujący, że choć ich małżeństwo się rozpadło, to nadal darzą siebie szacunkiem i dostrzegają w sobie najlepsze cechy. Łączy się to poniekąd z finałowym aktem, kiedy to Nicole zawraca i wiąże Charliemu but. W tej scenie, która mogłaby wydawać się głupiutka, było coś w rodzaju czułości i troski, kiedy kobieta schyliła się i zawiązała sznurówkę swojemu byłemu ukochanemu. Choć się rozstali, to więź, którą wytworzyli, okazała się silniejsza.
Motywem przewodnim „Historii małżeńskiej” jest dojrzałość, czyli cecha, która jest przypisywana z góry wraz z uzyskaniem określonego wieku. Bohaterowie są już ludźmi, których można uznać za dojrzałych. Mają za sobą kilka lat małżeństwa, wychowują kilkuletniego syna i pną się po drabinie sukcesów. W pewnym momencie zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak i trzeba to skończyć. Nie traktują rozwodu jako zła koniecznego, tylko jak coś zupełnie naturalnego. Tam nie ma rozterek w stylu „czy na pewno powinniśmy się rozstać, w końcu kochamy się”. Są pewni swojej decyzji, jednak są w stanie zrobić wszystko, by oszczędzić cierpienia swojemu synowi. Oczywiście nie jest to naiwna bajeczka, w której wszystko przechodzi pokojowo. Nie brakuje przesiąkniętych emocjami scen, w których Nicole wyrzuca Charliemu, że ją ograniczał, a on odpowiada, że najchętniej życzyłby jej śmiertelnej choroby. Jednak po lawinie wyrzutów następuje katharsis.
Film z pewnością nie byłby tak udany, gdyby nie obsada. W głównych rolach obsadzono aktorów, których nazwiska rozpoznajemy bez trudu. W dodatku świetnie sprawdzili się jako duet, zarówno w urywkach, kiedy skakali sobie do gardeł, jak i w nieco spokojniejszych i intymniejszych ujęciach. Gra aktorska Scarlett Johannson i Adama Drivera w dużej mierze opierała się na wyzwoleniu emocji. Było ich mnóstwo i to w całej rozpiętości, poczynając od smutku, kończąc na niewypowiedzianej złości. Widzowi te odczucia również się udzielały. Mieliśmy ochotę krzyczeć w tym samym momencie lub uronić łzę. Sama historia nas angażowała, ale kreacje bohaterów również w tym pomogły. Sprawiały, że utożsamialiśmy się w pewnym stopniu z Charliem i Nicole. Byliśmy w stanie zrozumieć i postawić się na ich miejscu.
Na uznanie zasługuje też Laura Dern, która zagrała genialne, co nie jest niespodzianką. Rola prawniczki Nory, bardzo ekspresyjnej i bezpośredniej przywodzi nieco inną postać, w którą Dern niegdyś się wcielała. Chodzi o Reginę z serialu HBO „Wielkie kłamstewka”. Można było dostrzec niejakie podobieństwo, co przywołało dobre wspomnienia z tą produkcją.
Nie jest to rozbudowana opowieść. Mamy jeden wątek, zaledwie kilku bohaterów i prawdopodobnie przewidzimy, jak to wszystko się zakończy. Mimo wszystko chcemy obejrzeć „Historię małżeńską”. To dobrze zrobiona realizacja filmowa, ze świetną obsadą i scenariuszem, skłaniająca do refleksji. Przede wszystkim nie pozostawia naiwnego złudzenia, że uczuciem można wszystko naprawić.