Mela Koteluk w innym wymiarze
3 min readSpektakl z przepięknej kombinacji światła i muzyki okraszony niesamowitym głosem. Scenę Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego rozświetliła w sobotni wieczór (12 listopada) magiczna Mela Koteluk. Występ odbył się w ramach trasy „Zmienne tętno”, zamykającej ostatni album artystki – „Migracje”.
Na wstępie należy przyznać, że wokalistka szybko odnalazła swoje miejsce w muzycznym świecie. Już dawno udowodniła, że nie jest zjawiskiem sezonowym, a w Teatrze Szekspirowskim upewniła widownię, że jest zjawiskowa. Wydając w 2014 roku album „Migracje” potwierdziła swój talent, odznaczając się na muzycznej scenie wśród morza miałkości.
Choć jestem fanką artystki od debiutanckiego „Spadochronu”, dopiero teraz udało mi się dotrzeć na jej koncert. Lepszego pierwszego spotkania „na żywo” z jej muzyką nie mogłam sobie wybrać. „Zmienne tętno” jest klamrą zamykającą „Migracje”. To przede wszystkim uciecha dla ucha i oka. Znane piosenki z poprzedniej płyty usłyszeliśmy w nowych aranżacjach. Przestrzeń, w której odbywał się koncert została w tym celu specjalnie przystosowana akustycznie. Ale również estetycznie, a Teatr Szekspirowski idealnie się do tego nadał. Wnętrze wzbogacono o starannie wykonaną, lustrzaną rozetę, przypominającą portal międzywymiarowy. Wokalistka wyjaśniła to: – Lustrzany element scenografii w kształcie rozety przypomina portal i jest obietnicą przejścia w inny wymiar, pełen uważności i łagodności – moim zdaniem, wartości deficytowych świata. Nowe aranżacje będą lustrzanym odbiciem, a jednocześnie dekonstrukcją dotychczas znanych wersji utworów.
Cały koncert był rejestrowany przez kamery. Spektakl, bo to chyba najtrafniejsze określenie tego muzycznego wydarzenia, był niesamowitym widowiskiem, które zdecydowanie warte było uwiecznienia.
Mela Koteluk przyznała, że obawiała się odbioru znanych kompozycji, często bardzo przearanżowanych i daleko odbiegających od oryginału. Wiadomo, że nie lubimy zmian i możemy czasami z niechęcią reagować na nie. W przypadku młodej artystki nie było takiej sytuacji. Aranże były dopracowane pod każdym względem. Nie było miejsca na przypadek. A to wszystko podkreślała cudowna sceneria.
Rozpoczęło się spokojnymi „Migracjami”, które dźwięk po dźwięku budowały koncert. Mieliśmy okazję poczuć się „Jak w obyczajowym filmie”; bynajmniej nie była to szara codzienność. Bywały momenty, gdzie tylko tekst naprowadzał słuchaczy na trop utworu, który wybrzmiewał ze sceny. Dlatego też obawy mógł budzić odbiór najbardziej znanych piosenek: „Melodia ulotna”, „Fastrygi”, „Żurawie origami”, „Tango katana”. W podzięce dla wokalistki, podczas wykonywania „Przeprowadzki”, publiczność zrobiła niespodziankę – podniosła do góry gwiazdki, nawiązujące do tekstu utworu („Przeprowadzki, na księżyc do Ciebie”). Na widownię również czekała niespodzianka. Na bisie cały zespół, złożony z dziewięciu osób, zebrał się wokół jednego mikrofonu i wykonał a capella „Stan dusz”.
Artyści muszą się stale rozwijać, zmieniać, tworzyć coraz to nowsze dzieła. Niekiedy odbiorcy nie są zachwyceni tą „przemianą”. Ale nie w przypadku Meli Koteluk. Nowe, odświeżone oraz często dłuższe aranżacje znanych już utworów były strzałem w dziesiątkę. Sprawiły, że publiczność miała szansę odkryć jej twórczość na nowo. Emocjonalny wokal, bogate instrumentarium i niesamowita gra świateł stworzyła atmosferę, której długo nie zapomni gdańska publiczność.
Mela Koteluk posiada niezwykłą zdolność – potrafi czarować. Naprawdę. Dzięki swojej wrażliwości i niebanalnym tekstom, potrafi przenieść słuchacza w nieoczywisty, pełen wciągających brzmień oraz specyficznego klimatu świat. Interpretację swojej muzyki pozostawia odbiorcom. To jest magia – dlatego właśnie twórczość Meli tak fascynuje.
fot. Marta Krzemińska