20/12/2024

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Muzyka Organka pokarmem dla duszy

15 min read

do tekstu 1

Czasami są takie niezwykłe wieczory, w których nagle świat się zatrzymuje i gdy ponawia swój bieg „Nic nie jest takie jak było, bo stało się wszystko”. Dzisiaj więc będzie wyjątkowo… Trochę inaczej niż zwykle, o wyjątkowym zespole w wyjątkowym mieście.


O kim tu mowa? Chyba teraz już nikt nie ma wątpliwości, że o Organku. Tym razem nie będzie to typowa relacja z koncertu, (bo nawet taka nie mogłaby być). Drugim głosem w opowieści będzie Adrianna Grzelak, niezwykle utalentowana artystka, studentka sinologii, osoba, która jeździ za Organkiem po Polsce i chłonie każdy koncert całą sobą, o czym zresztą jest mowa w dalszej części artykułu. Teraz powinniście wiedzieć, że przede wszystkim jest to cudowna i ciepła osoba. Troszkę zakręcona, ale jak to podkreślała „każdy kto idzie na sinologię, nie jest normalny”. Na pytanie, czy nie chciałaby wspólnie napisać tej relacji „na dwa głosy” jej odpowiedź brzmiała tak: „Tylko błagam, powiedz, że nie mamy limitu słów”. Więc ograniczeń nie będzie…

Daria:  Jeśli kiedykolwiek usłyszę, że polska muzyka umiera to najpierw wybuchnę śmiechem, a później skieruję na koncerty Organka, Podsiadło, Koteluk, Skubasa, Szcześniaka – Taco Hemingway i wielu innych artystów, którzy stosunkowo niedawno pojawili się na naszej scenie muzycznej.
Ada: Jesteśmy zalewani muzyką zagraniczną ze wszystkich stron. To poniekąd wynika z ciekawości świata, czerpanych inspiracji charakterystycznych dla różnych części świata, zainteresowaniem tekstami w obcych językach. Czasami pojawia się równanie, że rzecz pochodząca zza granicy jest lepsza. Ignorancja zaślepia ludziom oczy. Nie ma takiej siły we wszechświecie, która wpisała wszystkich gigantów rock’n’rolla w dekady lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Oni pojawiają się, często niezauważeni lub co gorsza, niedocenieni przez pryzmat współczesnych czasów. Taka strata dla uszu. Polska scena muzyczna nie umiera.
D: Aż chce się powiedzieć, że przeżywa kolejną młodość…
A: …Nie drugą, nie trzecią. Wystarczy dać jej szansę i pozwolić porwać się dźwiękom.
D: Które przecież otaczają nas ze wszystkich stron
A: Czasami wszystko jest przygotowane i podane na tacy w pięknym wydaniu – mam na myśli festiwal Męskie Granie, który swoją muzyczną różnorodnością potrafi rozkochać w sobie każdego fana muzyki. A jaka to duma, że taki kawał dobrej roboty pochodzi od naszych rodaków, blisko domu, praktycznie pod nosem.

D: Wiesz co dla mnie było magią na ich koncercie? Pomijając muzyczną część, oczywiście… Niesamowita więź z publicznością. Wymiany zdań, wspólny śmiech, piwo podzielone na pół. Mimo że był to mój pierwszy koncert Organka, to miałam wrażenie, że taka niewidzialna złota niteczka przyszywa mi do ciała każdą nutkę, każde pociągnięcie struny i każdy dźwięk wydobywany ze sceny. Wyszłam z tego koncertu bogatsza o milion niewidzialnych tatuaży, które unosiły mnie pięć metrów nad ziemią.
A: Są kontaktowi z publicznością podczas koncertu, lecz przede wszystkim po koncercie. Skacząc pod sceną, zdzierając gardło – można bardzo się zmęczyć po paru utworach. Muzycy muszą tak przez cały set. To forma rozrywki, która wzbudza wiele emocji, często skrajnych i tak naprawdę zależy od człowieka, jak po nich reaguje. Są muzycy, którzy po występie muszą być sami, niedostępni. Na szczęście Organek się do nich nie zalicza, ponieważ panowie gospodarują w sobie część energii, by spotkać się z każdym fanem, który po koncercie zostanie, by podziękować, podzielić się wrażeniami, zrobić zdjęcie na pamiątkę.
D: Co więcej traktują każdego na równi. Świadczy o tym chociażby jedna ze scen po koncercie: jedna z dziewczyn tańczy kankana, a zespół wyśpiewuje i wystukuje jej rytm. Bawiąc się przy tym jak z przyjaciółką, którą znają od lat, a przecież to była obca osoba.
A: Tak. Bariery nie istniały. Przytaczając mniej więcej słowa Tomka, bez odzewu ze strony odbiorcy, nie miałoby to najmniejszego sensu.
D: Tak, przecież koncert to rozmowa między artystą i słuchaczem. Co ważne, wtedy jest to jednostronna rozmowa.
A: Dokładnie. Nieważne, czy stoi się z przodu czy z tyłu – subiektywnie przyswajamy docierające do nas dźwięki i słowa jako własne. Rozmowa ta ma jeden kierunek. Artysta – słuchacz. Dopiero spotkanie po koncercie umożliwia danie tej odpowiedzi, informacji zwrotnej.

DSC_4685D: Ada, chyba zgodzisz się ze mną, że ten wczorajszy koncert to nie była iskra, to był pożar… Ja tak właściwie nadal nie wiem, co tam się wydarzyło.
A: Pierwsze dźwięki miały zapewne zapalić iskrę, by się tliło i rosło, a wybuchł pożar, ups. Normalnie zwykły budynek by runął, a na mapach Google pojawiłby się wypalony papierosem punkt, że coś tam było, ale wyżarło i pozamiatane.
D: W wielkim skrócie… Temperatura rosła i rosła, sięgnęła apogeum, wydawało się, że nie można bardziej, a jednak chłonęłam więcej i więcej. I nadal był apetyt, mogliby tego nie kończyć…, a nagle „Jesteście wspaniali dziękujemy.” – To był dla mnie cios, ale jak to „już”?
A: O tak! Znam doskonale to uczucie. W uszach mi dudni, emocje rozsadzają mi czaszkę i całe półtora godziny podróży w innym wymiarze zakorzeniło się zbyt głęboko, by wyrzucić to z siebie. Zarejestrowane i na swoim miejscu, kropka. Występ faktycznie zaczął się powoli. Tłum był niecierpliwy i głodny, bo zanim się pojawili, ludzie głośno domagali się startu nawet przed czasem. A wystartował najpierw głos Organka – monolog o samym sobie, który można znaleźć na YT. Wreszcie ten głos zmaterializował się na scenie i solowo grał Dziewczynę Śmierć, aż w punkcie kulminacyjnym tego utworu dołączyła reszta zespołu. I zaczęło się przedstawienie. Nie było żadnej rozgrzewki, żadnego przyzwyczajenia się do sceny, czy z ich, czy z naszej strony. Jakby po prostu to było wpisane w nasze organizmy. Instynkt się odezwał – są, więc skaczemy. Szczególnie, gdy zaraz po tym jest „Nazywam się Organek”, grane szybciej i z jeszcze większą energią. „Stay” było spokojniejsze, dali nam chwilę na oddech… by zniszczyć ramy standardowego koncertu z „King of the Parasites”. O tym utworze mogłaby powstać książka. Jest to przeświadczenie, że dużo zespołów improwizuje. To nie było nic nowego, pomimo faktu, że to nadal początek koncertu.
D: Energia była taka, że jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że pobiłaś rekord Guinnessa w skoku wzwyż. Ja kilkakrotnie bałam się, że Twoje włosy wkręcą mi się w statyw i dopiero będzie. Bawili się wszyscy. Organek łączy ludzi. Widziałaś jaka była rozbieżność wiekowa? Od 15 do 50 lat, i wszyscy bawili się tak samo. Niesamowite doświadczenie. Gdybym miała ten koncert porównać do mojej ukochanej formy sztuki- teatru, byłaby to…
A: …groteska. Tyle zniekształceń, zamierzonych kakofonii, które układały się w spójną i klarowną całość. Zdecydowanie był to portal do tego innego wymiaru, z którego wyszło się dopiero czując rześkie, nocne powietrze. „O, matko!” przywołał pierwiastek sławy, wszyscy śpiewali. Charyzma Tomka uniosła także nasze ręce, więc wspólnie klaskaliśmy. Na tej samej płaszczyźnie zagrali „Kate Moss”„Młodzież szuka sensacji” również wymusiła na nas nowe skoków, nowe rekordy. A potem „Głupi ja”. Znowu zabawa, znowu duże zaangażowanie publiczności. Słowo „znowu” nie sugeruje rutyny. Po prostu im więcej czuję, tym mniej pamiętam, proste. Co moje, to moje. Cały ten wir ustatkował się przy „Jestem niczyj”, ale oczywiście tylko na chwilę – zaraz potem „Italiano”.
D: Przy „Italiano” obie odleciałyśmy, tylko, że każda w swoją stronę. Na swoją własną orbitę.
A: Ja obudziłam się w „Nie lubię”, witając the Doors na scenie.
D: Tak… A potem przyszedł czas na zakończenie. Zakończenie idealne, klimatyczne, refleksja i poezja. Mówię tu o „Ta nasza młodość”. Jeszcze śpiewane acapella z udziałem fanów. To takie połączenie, wspomniana wcześniej jedność.
A: Jest to istotnie idealne zakończenie koncertu, nie tylko jako przesłanie, ale też ze względu na to, jak jest ten utwór zbudowany. Niezwykle emocjonujący, który zaczyna się od zwrotki acapella i rozwija się w progresywną epickość, agresywnie zaznaczając każdy dźwięk. Jak wspomniałaś, kończy się również acapella – z udziałem fanów. Piękne podsumowanie i połączenie obu stron, pokazując, że w tym momencie wszyscy jesteśmy jednym organizmem… aż chce się więcej, a niestety to już koniec.

DSC_4915D: Gdy rozmawiałyśmy przed koncertem powiedziałaś, że jedyną rzeczą, która Cie zawsze bardzo boli jest patrzenie na Organka tylko przez pryzmat Organka, a przecież jest jeszcze Adam, Robert i drugi Tomek. Ja się pod tym podpisuję. Bez chłopaków nie byłoby tej magii. To jak oni się porozumiewają na scenie, wymieniają uśmiechy. Jeden gest i wiedzą co grać. Ja wiem, że to są lata wprawy, bo przecież wcześniej ¾ z nich grało w Sofie. Jednak widać, że oni się świetnie rozumieją i co najważniejsze bawią muzyką. Ten koncert to była czysta zabawa nutami, wymiana dźwiękiem. Tu coś mocniej, tu lżej, a może spróbujmy tak. Jednym słowem nie było tutaj nudy. Nie wyobrażam sobie, żeby sam Organek, nie ujmując mu talentu, potrafił stworzyć tak niepowtarzalny klimat i rozruszać publiczność.
A: Ludzie nauczyli się pewnego nawyku. Kiedy nazwą zespołu jest nazwisko, z imieniem czy bez, często wychodzi z tego człowiek orkiestra. Liczy się tylko ten z nazwą w dowodzie. Czasami tak jest, dlatego nie można wskazać winowajcy, kto zapoczątkował owy sposób myślenia. Wyjątek od reguły musi być. Na koncertach najlepiej mieć dwie pary oczu, a każde z nich niezależnie od siebie, by móc dokładnie śledzić każdy ruch czterech muzyków.
D: Bardzo często zarzuca się Organkowi kopiowanie The Doors, ale to przecież nie jest kopiowanie. Jak sam Organek mówi w jednym z wywiadów, on się wychował na takiej muzyce. Skoro tak to przecież normalne, że jest ona w jego duszy i ciele, przechodzi przez palce prosto na struny, zarówno te gitarowe jak i głosowe. Instynktownie. Odcięcie się od inspiracji jest nie możliwe, chyba że wysłałybyśmy Tomka na 5 lat na pustynię bez jakiejkolwiek muzyki i cywilizacji. Chociaż biorąc pod uwagę talent Organka to zapewne znalazłby jakąś muzyczną inspirację w ziarenku piasku i stworzył kolejną cudowną płytę.
A: Na płycie „Głupi” czuć wiele inspiracji owym legendarnym zespołem, lecz nie jest to kalka, tylko kwintesencja tego stylu. Słychać zrozumienie oraz przetłumaczenie na swój sposób, by mogło powstać coś nowego. Tomasz Lewandowski, który raczej nie narzeka na brak drugiej pary rąk, trzyma pod kontrolą dwie klawiatury organów. Jest prawdziwym wirtuozem i nie musi się wysilać, by zaskoczyć słuchacza. Ma to po prostu we krwi. Duch the Doors unosi się nad sceną szczególnie podczas „King of the Parasites” i „Nie lubię”, a w głównej mierze jest to zasługa klawiszy. Każda solówka, improwizacja jest zupełnie inna. Muzyka przybiera istnie plastyczną formę i przybiera takie kształty, jakie jego palce akurat chcą. Warto dodać, że Manzarek (klawiszowiec the Doors) był pół-Polakiem – wszystko zapisane jest w genach naszego narodu, jak słychać.
D: Nie zapomnijmy o przystojnym perkusiście, który dla mnie jest kwintesencją ideału. Oczywiście tego muzycznego. Stałam jak w transie, zaczarowana. Wkładał w to tyle serca i emocji, a jak myślałam, że nie da się już lepiej i bardziej, za każdym razem wyprowadzał mnie z błędu. Jakbym miała się uczyć gry na perkusji, to tylko od niego. Cena nie grałaby dla mnie roli. Widziałaś jak on gra na stojąco?!
A: Robert Markiewicz nie ma litości. Ani granicy mocy. Przestawia rytm serc słuchaczy jak chce i kiedy chce, a reszta zespołu dostosowuje się do tego, jakby ich ktoś przełączył. Pomimo tego, że uderzenia są mocne, mają w sobie nadal tę miękkość, która przyciąga, hipnotyzuje w niedowierzeniu, co się dzieje na scenie. Źródło energii, które nie pozwala stać spokojnie w miejscu – buntuje się przeciwko jakiejkolwiek bierności. Siłą rzeczy nie stoisz spokojnie.
D: A Adam i ten jego śmieszny plastikowy przedmiot? Wybacz, nie znam fachowej nazwy, to coś niesamowitego. Przecież bez niego jedna z głównych piosenek nie miałaby sensu.
A: Adam Staszewski pilnuje, by wszystko było na miejscu. To bardzo ważne zadanie w tym szaleństwie na scenie. Nie łączy w całość, nie skleja – to określenia, które krępowałyby możliwości zespołu. Swoimi liniami basowymi daje im pełne pole do popisu, bo niskimi dźwiękami wypełnia resztę przestrzeni, wygania pustkę, dopełnia formę. Jego zadaniem jest również uderzanie pałeczkami o bęben, byśmy mogli równo klaskać, ale przede wszystkim o czym już wspomniałaś ten dziwny plastikowy przedmiot, który wydaje ten charakterystyczny dźwięk w „O matko”. Zwracam na to uwagę, ponieważ jest to mój ulubiony moment tego utworu. Nie wyobrażam sobie ostatniej zwrotki bez niego.

organekD: Ada, przecież Ty już jesteś weteranem na koncertach Organka. Wszyscy Cie tam znają, i darzą ogromną sympatią. Opowiedz mi coś o jego poprzednich koncertach, jak to się u Ciebie zaczęło?
A: Moja przygoda z koncertami Organka zaczęła się zupełnie przez przypadek. Pojawiłam się na festiwalu w Jarocinie, by na małej scenie posłuchać James Button Band. Na dużej scenie zabawiłam się przy okazji. Energia i styl zespołu zakorzeniły się we mnie momentalnie – to po prostu było to. Na drugi koncert długo czekać nie musiałam – Woodstock zbliżał się wielkimi krokami i równie wielki był ów koncert. Ludzie zakrywający horyzont i ponad godzina czystego szaleństwa. Czekając na kolejny koncert aż do listopada, widziałam dwa występy Organka, na których pojawił się sam – Męskie Granie Orkiestra, stając się liderem owej formacji oraz jako gość Kobranocki podczas 30-lecia istnienia zespołu. Listopadowy koncert w Poznaniu zapamiętam na zawsze, był to również katalizator, by pojawiać się na koncertach, kiedy tylko mogę. Spośród dotychczasowych występów ten zrobił na mnie największe wrażenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak naprawdę dopiero się rozkręcają. Chociaż już wtedy wszyscy myśleli, że był to szczyt możliwości. W grudniu dopisałam na swoją mapę koncertową Szamotuły i Zieloną Górę – tam kończyli zeszłoroczną trasę. W obu miejscach byłam pierwszy raz w życiu, więc cieszę się, że przy okazji mogę zwiedzać Polskę, nawet jeżeli jest to tylko droga z dworca do klubu i z powrotem. Nowy rok zaczęłam równie koncertowo, jak skończyłam poprzedni. 3 stycznia zespół zagrał w Trójce w studiu im. Agnieszki Osieckiej. Był on wyjątkowy, transmitowany przez godzinę na żywo w radio. Koncerty zaczynały być coraz częściej, co mnie cieszyło, jak i martwiło, bo każda dłuższa przerwa będzie męcząca. Tydzień później zagrali na WOŚP w Poznaniu. Jako tamtejsza studentka, nie mogło mnie tam zabraknąć. Teraz był Gdańsk, lecz to nie koniec, w planach są już następne koncerty. Każdy z nich tworzy własną historię i pomimo tego samego podstawowego setu można wskazać wiele różnic, które sprawiają, że każdy występ posiada oryginaly charakter – to udowodnił Gdańsk. Co jest w tym najpiękniejsze? Znam wiele osób, które potwierdziłyby moje słowa i w miarę własnych możliwości pojawiają się na kolejnych koncertach. Wystarczy przyjść raz – na pewno nie ostatni.
D: Tak, ja to potwierdzę. To na pewno nie był mój ostatni koncert. Może to zabrzmi głupio, ale ja nie chciałam, żeby to się skończyło… Mogłoby trwać wiecznie. Mówisz, że ten koncert zrobił na Tobie największe wrażenie, dla mnie on chyba zawsze będzie wyjątkowy. Pierwszy i niepowtarzalny.
A: Cudownie jest patrzeć, jak się bawią na scenie. Widać, jacy są zgrani. Dzięki temu utwory, które zdążyli ograć przez dwa lata, czasami przybierają nowe formy. Mając porównanie z innymi koncertami, Gdańsk zaskoczył mnie paroma niespodziankami. „King of the Parasites”, na który zawsze czekam najbardziej – utwór rozwijany do ponad 12 minut obnaża cały ich muzyczny asortyment. Zmiany tempa, rozbudowane solówki, progresywnie bluesowy charakter. „Ta nasza młodość” otrzymała nowy riff gitarowy i klawiszowe intro, „Głupi ja” nowe outro, które jest zaskoczeniem, ponieważ pojawia się po oklaskach, gdy wszyscy myślą, że to koniec. Takich rzeczy jest wiele, ale warto samemu sprawdzić, skonfrontować to z płytą. Mało tego, oni cały czas się rozwijają i aż bije od nich jasny komunikat, że jeszcze mają tyle do pokazania. Zwiększa to również apetyt na nowy krążek.

D: Miałam przeprowadzić z tego koncertu relację video na półtora minuty. Specjalnie zrobiłam miejsce na karcie pamięci z myślą, że wystarczy… I niestety czas na większą kartę. Podczas koncertu musiałam usuwać aplikacje, żebym mogła nagrać to co chcę przekazać ludziom, i żeby oddać tę atmosferę. Dzisiaj montując filmik płakałam, że z prawie półtoragodzinnego koncertu muszę zrobić 5 minut, wyszło 10. Nie miałam litości ucinać nic więcej, bo wtedy to straciłoby magię. To było dla mnie chyba jedno z bardziej męczących psychicznie zadań ostatnio, to tak jakbym z każdym kawałkiem ucinała część duszy, która została we mnie po koncercie! Była jakaś sytuacja, która Cie zmartwiła? Nie mówię tu tylko o koncertach, ale ogólnie o karierze Organka.
A: W zeszłym roku Tomek miał problemy z krtanią – odwołano nawet niektóre koncerty. Było to niepokojące. Istnieje facebookowa grupa zrzeszająca fanów zespołu, którzy otrzymali filmik od Tomka z życzeniami noworocznymi. Minusowe temperatury, które nie zachęcają do opuszczenia domu, a na nagraniu łono natury, las, rozpięta kurtka i 'rozgogolona’ szyja. Mimo radości z otrzymanych życzeń, prawdziwe poruszenie wywołało owy brak szala. Na koncert w Warszawie wybrała się delegacja fanów z owej grupy. Po koncercie Tomek otrzymał noworoczny prezent od wszystkich fanów – szalik. Był totalnie zaskoczony i ucieszony podarunkiem. Jeżeli dba o nas, zapewniając nam niesamowitą rozrywkę, to w odpowiedzi i z czystej troski odwdzięczamy się tym samym. Przecież chcemy, by grał nam jak najdłużej, a krtań to rzecz święta. Fani w pogotowiu.

D: Wiesz Ada, tak Ci powiem między nami, że ten artykuł nawet w połowie nie oddaje tego co się działo na koncercie… Ja nie potrafię zdefiniować tego co zmieniło się we mnie. Dostałam mnóstwo pozytywnej energii, kiedy jeszcze wczoraj umierałam nad książkami i nie wiedziałam za co się zabrać i w którą stronę obrócić. Znalazłam część siebie na tym koncercie, której od kilku tygodni poszukiwałam, bo zaginęła. Uśmiech od wczoraj nie schodzi mi z twarzy, a oczy świecą się jak takie gwiazdki.. Ja po prostu nie wiem jak mam to zdefiniować.
A: Wydaje się nam, że mamy definicję na wszystko. Potrafimy złapać klamrą jakiś określony zakres rzeczy i to, co pasuje, zawiera się w definicji. Nie jest mi smutno mówiąc, że koncert Organka nie zawiera się w definicji koncertu. Ta definicja jest zaledwie pierwiastkiem tego, czym jest koncert Organka. Energia w naturze nie ginie, tylko zmienia postać, lecz w tym przypadku też jest inaczej.
D: Ta muzyka leczy..
A: Koncert grupy Organek to terapia, której nawet NFZ nie opłaci. I nie potrzeba na szczęście zaświadczenia. To prawdziwi lekarze duszy, którzy wiedzą, gdzie Cię boli. Zastrzyk świeżej energii, która stawia do pionu i prostuje garba. Narodziny na nowo. Nic po takim koncercie nie jest szare i smutne. Recepty nie dają, ale trzeba systematycznie się pojawiać na występach, by przeganiać powracającą szarość. Mimo wszystko – „uniosę ten ciężar i zacznę na nowo”. Do następnego razu słuch powinien mi wrócić.

fot. – Marta Krzemińska

obraz – Adrianna Grzelak

video – Daria Tęcza