Łan znów zapałał – Łąki Łan w gdyńskim Uchu
3 min readWyobraź sobie, że trafiasz do znajomego miejsca, które zazwyczaj wypełnione jest po brzegi. Koncerty są tam świetne, a zabawa przednia. Tym razem jednak wszystko wygląda nieco inaczej… Bilety zostają wyprzedane w błyskawicznym tempie, zainteresowanie jest tak duże, że zorganizowany zostaje kolejny koncert, w klubie padają rekordy frekwencji, a ty bawisz się pod sceną w towarzystwie człowieka królika, człowieka pszczoły, człowieka choinki i świętego Mikołaja. I przezywasz Woodstock w grudniu. W pomieszczeniu. Albo nie, nie wyobrażaj sobie, tylko przeczytaj jak było na sobotnim (5 grudnia) koncercie zespołu Łąki Łan!
Żadnego narzekania na kolejki. Żadnego narzekania na ścisk. Żadnego narzekania na cokolwiek. Wyłącznie uśmiech, radość i dobra zabawa. Panowie z najbardziej „przyrodniczego” zespołu w Polsce mają na ludzi magiczny wpływ. Nie od dziś wiadomo, że Paprodziad, Poń Kolny, Bonk, Mega Motyl, Zając Cokictokloc i Jeżus Marian tworzą totalnie zwariowaną, wielobarwną muzykę i puszczają nią oczko do słuchaczy, przebijając balonik nadęcia. Chociaż w sumie ich słuchacze raczej do nadętych ludzi nie należą. Panowie jednak i tak go przebijają. Albo może raczej nie dopuszczają do jego powstania. I idzie im to naprawdę dobrze. Gdzie skupiają się najbardziej pozytywni, zadowoleni, szaleni Polacy, z uśmiechami przyklejonymi do twarzy? Oczywiście na koncertach Łąki Łan.
Muzycy chyba pokochali Gdynię miłością pierwszą, bo co jakiś czas tu wracają i za każdym razem jest sukces. W tym roku największym była frekwencja. Mieszkańcy Trójmiasta najwyraźniej stęsknili się za polnym szałem, bo bilety wyprzedały się co do jednego, na dwa tygodnie przed koncertem, a zainteresowanych zamiast ubywać, przybywało. By w wielkim smutku i poczuciu łąkowego niespełnienia nie zostawiać tych, którym nie udało się zdobyć biletów, zorganizowano drugi koncert, więc polnych wdzianek nie trzeba było z powrotem chować do szaf.
– Wiecie czemu do Was przyjechaliśmy? Bo chcieliśmy przyjechać – mówił w sobotę Mega Motyl (Piotr Koźbielski). Wy chcieliście przyjechać, my chcieliśmy, żebyście przyjechali. Prosta sprawa. Bez zbędnych ideologii. Setlista pierwszego koncertu była jakby skrojona na miarę. Co kto chciał, to dostał. Były m.in. „Patyczaki”, „ Selawi”, „Galeon” czy „Biont”. Nie mogło zabraknąć także paru hicików z kultowej już „Armandy”, o której sami muzycy mówili, że dźwiękowo jest bliska ideału. Mimo, że od jej premiery minęło już sporo czasu, wciąż to popieramy i dorzucamy jeszcze, że jest skarbnicą numerów idealnych na koncerty. Klubowe czy pod chmurką – nie ma to większego znaczenia. Wracając, nie obyło się oczywiście bez „Jammin”, „Łan For Me”, „Łan Pała” czy „Lovelock”. A teraz pytanie za sto punktów, do tych, którzy byli – kto nie tańczył, kogo pokręcone dźwięki nie porwały? Cisza, cisza… Zaryzykujemy stwierdzenie, że nie ma takich osobników. A tak szczerze, gdyby komuś się to udało, byłaby to nie lada sztuka. Na koncertach Łąki Łan nie da się nie tańczyć, skakać lub chociaż tupać nóżką. Stanie z założonymi rękoma jest niewykonalne. Potwierdzają to ci, którzy na koncercie byli po raz pierwszy, ale i stali bywalcy polnych muzycznych przedstawień.
Słabych momentów w sobotę nie uświadczyliśmy. I nie wiadomo co bardziej na to wpływa – magia Ucha czy magia Łąk? Jedno natomiast jest pewne – po prawie rocznej przerwie łan znów zapałał w Trójmieście. Zostawiamy Was dokładnie z tym samym stwierdzeniem, które pojawiło się u nas rok temu – niech pała dalej. Do następnego takiego koncertu!
Pierwsze zdjęcie pochodzi z oficjalnego fanpage’a zespołu
Drugie zdjęcie – fot. Milena Śmiłek