Tom Hardy. Od geja do gangstera
8 min read„Lubię postaci podszyte desperacją, samotne. Męskie dziwki, alfonsów, czarne charaktery, pijaków, bezdomnych, looserów. Całą ich samotność i odmienność”. Kino kocha niegrzecznych chłopców. Wśród nich króluje Tom Hardy. Co raz bardziej doceniany przez Hollywood, jeszcze za szkolnych lat kradł samochody.
Będzie następcą Mela Gibsona, jest jak młody Marlon Brando… to najpopularniejsze określenia wśród fanów i dziennikarzy. Toma Hardy’ego trudno jednak zaszufladkować. Sam tworzy własną legendę wyrastając już na jednego z najbardziej charakterystycznych aktorów Hollywood, bo na ekranie tworzy kreacje, które na długo zapadają w pamięć. Może być niepoprawnym romantykiem, prawdziwym twardzielem, bandytą, a nawet pełnym uroku gejem. I w każdym wydaniu podbija serca widzów. Kim jest przystojny brytyjski pomrukujący twardziel o pochmurnym spojrzeniu?
Bardzo, bardzo niegrzeczny chłopiec
Edward Thomas Hardy urodził się 15 września 1977 i wychował w południowo-zachodnim Londynie, na East Sheen. Jest dzieckiem malarki Ann i komediopisarza Edwarda „Chipsa” Hardy’ego. Pomimo znaczącej już pozycji w filmowej branży, nie ma wybujałego ego, czym zyskuje sympatię dziennikarzy i fanów. – Jestem malutkim chłopczykiem z londyńskiej burżuazji. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi do czasu, aż przybrałem na wadze, zacząłem się bić i być agresywny! – mówi w wywiadach. W wieku dziewiętnastu lat zwyciężył w konkursie telewizyjnego show „The Big Breakfast’s Find Me a Supermodel” i zawiązał kontrakt z agencją Models One. Nie wyklucza to jednak, że tak na ekranie, jak i w rzeczywistości ma w sobie sporo z niegrzecznego chłopca. W programie Johnatana Rossa przyznał, że „rozrabiał”, a nawet kradł samochody. Zadziorny charakter przejawiał się także w innych aspektach – Hardy dwukrotnie wyleciał ze szkoły, najpierw za kradzieże, później zakończyła się jego przygoda z London Drama Centre, kiedy otrzymał rolę w „Kompanii Braci”. Później studiował na Richmond Drama School.
Do tego wszystkiego doszło uzależnienie, a jakże, od narkotyków i alkoholu. Najsłynniejszym zdaniem powtarzanym w mediach, jakie o tym okresie wypowiedział, to sprzedałbym matkę za crack. Doprowadziło go to do smutnego finału, czyli pobudki na bruku we własnej krwi i wymiocinach. Na szczęście jednak, w 2003 roku, otrząsnął się w newralgicznym momencie. – Tworzyłem wstydliwą statystykę przedmieść – stwierdził Hardy. – Powiedziano mi jasno: „Jeśli pójdziesz tą drogą, nigdy nie wrócisz. To wszystko. Tyle musisz wiedzieć”. To przesłanie pozostanie ze mną do końca moich dni. Jestem cholernym szczęściarzem, że w ogóle żyję – opowiadał później w wywiadach. Życiowa lekcja wpłynęła na niego mocno i można powiedzieć, że wyszła mu na dobre. Dziś powtarza, że jest wdzięczny za to, co spotkało go w życiu, bo inaczej nie znalazłby się tu, gdzie jest dzisiaj. Doświadczenie wykorzystuje w pracy nad rolami i udzielając się w organizacji Prince’s Trust, której jest ambasadorem. Pomaga młodym ludziom w wieku od 13 do 30 lat wyjść na prostą po uzależnieniach bądź przygodach z przestępczością.
Uroczy wariat
Tom Hardy to jednak nie tylko niegrzeczny chłopiec. Przede wszystkim zachwyca i imponuje talentem aktorskim, który rzeczywiście jest niemały. Rozbraja opinię publiczną swoim poczuciem humoru i nowymi „małymi uzależnieniami”. Najbardziej urokliwym z nich jest miłość do psów. Coraz częściej pojawiają się zdjęcia z planów filmowych, ulic czy czerwonych dywanów, na których Tom głaszcze, tuli i całuje czworonogi. Gdy Marlow Stern z „The Daily Beast” zapytał go o tę obsesję, odparł – To nie obsesja! Kocham psy, naprawdę. Psiaki zawsze będą w pobliżu. To wyjątkowe stworzenia. Kocham wszystkie zwierzęta, ale myślę, że psy są fantastyczne. Po prostu fantastyczne. Przyznał także, że zdarza mu się ćwiczyć role przed własnymi pupilami, co jest tym trudniejsze, że jak twierdzi, psy wyczuwają każdy fałsz i każdą nieudaną próbę zmiany w kogoś innego. – Tak, ćwiczę przed nimi. Ale to bardzo wyniszczające. Psy to bardzo surowi krytycy. I rzadko są pod wrażeniem – podsumował dowcipnie. Internet pokochał go za tę ogromną sympatię do psów. Dowodem niech będzie profil na Instagramie „Tom Hardy Holding Dogs” z ponad 50 tysiącami obserwujących, na którym niemal codziennie pojawiają się zdjęcia aktora w towarzystwie futrzaków.
Hardy znany jest też z zamiłowania do tatuaży. I jak twierdzi, każdy z nich jest dla niego ważny. Na prawym ramieniu widnieje skrzat, nawiązujący do irlandzkich korzeni ze strony mamy. Na lewym natomiast smok – związany z byłą żoną, Sarą Ward, która urodziła się w roku smoka. Tuż pod nim – Lindy King, nazwisko agentki, z którą założył się, że jeśli wprowadzi go do Hollywood, wytatuuje sobie jej imię. Na klatce piersiowej z kolei – teatralne maski z podpisem „Śmiej się teraz, płacz później” i oczywiście flaga Wielkiej Brytanii. Trudno wymienić je wszystkie, ale znajduje się wśród nich portret obecnej żony, Charlotte Riley na żebrach, oraz napisy takie jak „dumny ojciec” i „mój piękny syn” (Louis) i widok Londynu. Wszystko wskazuje na to, że pojawi się ich jeszcze całkiem sporo. – Kiedy się zestarzeję i moje ciało stanie się obwisłe, przynajmniej miło się będzie na nie patrzyło – podsumowuje aktor w „Total Film”.
Mało dziwnych nawyków? Tom ma „bzika” na punkcie selfie. Robi je dosłownie wszędzie i ze wszystkimi. To jednak nie jest wyjątkowe, selfie robią wszyscy… Ale mało kto jest tak dobrym „dubsmasherem”. Media okrzyknęły go mistrzem świata w wygłupianiu się do piosenek różnych wykonawców, a internet obiegły kilkakrotnie filmiki z jego wykonaniami m.in. „P.I.M.P” 50 Centa (doceniony zresztą przez samego rapera), „Sound of Silence” Simon & Garfunkel czy… „I will always love you” Whitney Houston. Poczucia humoru ani dystansu do samego siebie mu nie brakuje.
Aktor jak marzenie, artysta jak kameleon
Karierę aktorską zaczął od „Kompanii Braci”, następnie pojawił się m.in. w „Helikopterze w ogniu” i „Star Trek X: Nemesis”. Późniejsze lata przyniosły role w mini serialach i filmach, w tym kostiumowej produkcji „Maria Antonina”. Rok 2008 wydaje się być przełomowy. To wtedy bowiem zagrał Przystojnego Boba, drobnego, uroczego i zabawnego geja w gangsterskiej komedii Guya Ritchiego „Rock’n’Rolla”. Wtedy także wcielił się w najsławniejszego brytyjskiego więźnia, Charlesa Bronsona. Niezwykle wymagająca zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie rola w „Bronsonie”, balansująca pomiędzy scenami w areszcie a przerysowanymi do granic możliwości teatralnymi momentami, pokazała kunszt aktorski Hardy’ego. Łysy, z pokaźnym wąsem, napakowany i absurdalnie agresywny zapada na długo w pamięć. Talent bokserski pokazuje także w „Wojowniku”, gdzie jako Tommy Conlon walczy nie tylko na ringu, ale i z bolesną rodzinną przeszłością. 2010 rok to nonszalancki Hardy w „Incepcji” i początek ogromnej fali popularności.
Dwa lata później aktor może pochwalić się dwiema znakomitymi rolami. Forresta Bonduranta w „Gangsterze”. Bimbrownik, milczek i twardziel, który zrobiłby wszystko dla swoich braci. Pomrukiwania, rzadko rzucane krótkie zdania, charyzma i sztywne zasady budują magnetyzm tej postaci. I oczywiście: wroga Batmana, przerażającego, kipiącego agresją Bane’a w „Mroczny Rycerz Powstaje”. Tu imponuje siłą pokaźnych mięśni i obłędem w działaniu. W tym samym roku zmienia się także w stuprocentowego amanta w komedii „A więc wojna”. Później już zaczyna przechodzić samego siebie. Porywa się na film, w którym sam jeden staje oko w oko z widzami i wychodzi z tego z tarczą. „Locke” to prawdziwy popis Hardy’ego. Mało kto potrafi na tyle skupić na sobie uwagę, by nie zamęczyć „monodramem” na ekranie. Miłość do psów pokazuje z kolei w „Brudnym Szmalu”. Rola minimalistyczna, ale zaskakująca.
I w końcu – dwa hity ostatniego roku. Mroczny, ale szlachetny bohater Leo Demidov w „Child 44” i zmagający się psychicznie i fizycznie ze swoimi demonami Max Rockatansky w „Mad Maxie”. Kto wie, czy nie przebija pierwowzoru Mela Gibsona. Wszak w planach są kolejne części. Jak postawić sobie jeszcze wyżej poprzeczkę? Wszystko już było? To zagrał podwójną rolę w „Legend”. Mało? Ma zamiar wziąć na warsztat postać Eltona Johna. Widać, że jest w doskonałej formie i na fali, więc wydaje się, że nic go nie zatrzyma.
Zobacz też: Tom Hardy jako bracia Kray
Mówi się w mediach, że jest trudny we współpracy nad filmem, że reżyserom trudno się z nim porozumieć. Ale nie można mu odmówić tego, że jest oddany swoim rolom w stu procentach. Doskonale przygotowuje się do ról emocjonalnie i fizycznie, zmienia się jak kameleon. I nigdy nie wybiera łatwych postaci. – Jest coś, co mnie ciągnie do wszelkich dysfunkcji – przyznaje w „Interview Magazine” – Ale w wydaniu bardziej ludzkim niż absolutnie beznadziejnym. Nieważne, jak mroczni są moi bohaterowie, zawsze jest w nich nadzieja. Nie sądzę, żeby było coś interesującego w byciu mrocznym dla samego bycia mrocznym. I dodaje w „The Independent” – „Lubię postaci podszyte desperacją, samotne. Męskie dziwki, alfonsów, czarne charaktery, pijaków, bezdomnych, looserów. Całą ich samotność i odmienność.
Na co dzień miły i zabawny Hardy, potrafi też w elegancki sposób postawić do pionu dziennikarza, który ni stąd, ni zowąd zapyta go o bardzo intymne rzeczy, jak miało to miejsce na konferencji prasowej filmu „Legend” w Toronto. Dziennikarz usiłował wyciągnąć od niego, czy jest otwarty w kwestii seksualności, jak rzekomo miał powiedzieć w innym wywiadzie kilka lat temu. – Nie jestem zobligowany do dzielenia się czymkolwiek o mojej rodzinie, moich dzieciach, mojej seksualności – to mój biznes i nikogo innego. I nie wiem, co to ma wspólnego z tym, co robię jako aktor. To moja sprawa. Ale gdybyś znał mnie jako przyjaciela, moglibyśmy rozmawiać o wszystkim – kwituje sytuację w jednym z wywiadów. – Nie lubię, gdy ktoś pyta mnie o takie rzeczy na forum publicznym. To samo odpowiedziałbym komuś na ulicy „Co cię to obchodzi? Nawet cię nie znam”. Lubię rozmawiać na różne tematy, ale na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce. A to było po prostu niegrzeczne i nieeleganckie – dodaje w innym.
Niezbyt często zdarza się, żeby aktorem w równym stopniu zachwycali się i fani, i ludzie z branży. Tom jednak bije w tym przypadku wielu na głowę. Z jednej strony jest niesamowicie atrakcyjny – tłumaczył George Miller, reżyser „Mad Maxa” w „New York Timesie”. – A z drugiej… jest w nim coś nieprzewidywalnego i niebezpiecznego. Ta mieszanka jest kluczowa dla prawdziwej gwiazdy filmowej. Hardy łączy wewnętrzną intensywność Marlona Brando z zewnętrzną ekspresją Charlesa Laughtona, czyli ma wszystkie niezbędne narzędzia, by stworzyć zapadający w pamięć współczesny czarny charakter. Gary Oldman natomiast stwierdził w magazynie „Total Film”– Nie każdy ma w sobie taki koktajl. Do tego jest piękny jak Paul Newman i ma ten rodzaj witalności, życia. Jest jak surowe mięso.
Hollywood przy okazji większych produkcji spekuluje, w jakim filmie i kogo mógłby zagrać Tom. Mówi się, że jest brany pod uwagę jako kolejny James Bond. Sam Hugh Jackman natomiast wskazał Toma jako swojego następcę w roli Wolverine’a. Trudno wyobrazić sobie kogokolwiek innego jako Rosomaka, ale gdyby zastanowić się nad Hardym… mógłby być jedynym odpowiednim kandydatem. Tym bardziej, że po roli Bane’a przypadły mu do gustu role komiksowych bohaterów. Jemu samemu natomiast marzyłoby się zostać… Alem Capone i Punisherem. Wszystko przed nim.