Kumpel Figo, Mourinho, medalista olimpijski. Poznajcie Andrzeja Juskowiaka.
12 min readDziś na łamach CDN-u gościmy Pana Andrzeja Juskowiaka. Eksperta telewizyjnego, srebrnego medalistę igrzysk olimpijskich w Barcelonie z 1992 roku oraz króla strzelców tego turnieju. Kolegę z boiska m.in. Luisa Figo, 39-krotnego reprezentanta Polski w drużynie seniorskiej oraz byłego trenera Roberta Lewandowskiego. Rozmawialiśmy o zbliżającym się finale Ligi Mistrzów, szkoleniu młodych zawodników w Polsce, a także o drodze Jose Mourinho na trenerski szczyt. Zapraszamy!
fot. Tomasz Gałązka
Na wstępie prosiłbym opowiedzieć naszym czytelnikom czym się Pan aktualnie zajmuje?
Obecnie jestem Prezesem Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk, jak również od września powracam do piastowania funkcji Ambasadora Reprezentacji Polski U21. Od czasu do czasu pojawiam się w studio telewizyjnym, przy okazji meczów Ligi Mistrzów czy w związku z ostatnim finałem Pucharu Niemiec na antenie TVP Sport. Był to dla mnie mecz szczególnie istotny, ponieważ wystąpił w nim mój były klub – Vfl Wolfsburg.
W Wolfsburgu nie był Pan jedynym Polakiem. W 1998 roku przechodził Pan do tego klubu razem ze śp. Krzysztofem Nowakiem, zaś w zespole od roku był już Waldemar Kryger. Tak jak do niedawna mieliśmy tzw. trójkę z Borussii, tak wtedy trójka Polaków w Vfl święciła swoje triumfy. Skąd się wziął taki pomysł wśród działaczy z Wolfsburga oraz dlaczego ówczesny selekcjoner, którym był Janusz Wójcik, nie spróbował nawet, wokół Was stworzyć trzonu drużyny?
Drugie pytanie należałoby skierować do trenera Wójcika. Natomiast gdy przychodziliśmy z Krzyśkiem do klubu w 98 roku, był on zaledwie rok w Bundeslidze i tak naprawdę Volkswagen dopiero zastanawiał się nad rozwojem tego projektu. Nieskromnie mówiąc, to my dzięki swojej dobrej grze przyczyniliśmy się do tego, że nadal w Niemczech jest tak duży sponsor, który przeznacza spore kwoty na piłkę, ponieważ już rok po awansie zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Bez wielkich nakładów finansowych pokazaliśmy, że można stworzyć dobrą drużynę. Co ważne, nasza trójka grała i bardzo często było tak, że to my decydowaliśmy o losach meczu. Waldek Kryger był bardzo nieprzyjemny w kryciu jeden na jeden, Krzysiek miał niesamowitą wydolność, a ja swoje bramki strzelałem. Bardzo miło wspominam ten czas.
Powróćmy do teraźniejszości, do kwestii, która w tej chwili najbardziej elektryzuje kibiców piłkarskich – finału Ligi Mistrzów. Szanse którego zespołu ocenia Pan wyżej – Barcelony czy Juventusu?
Przy obecnej grze Barcelony trudno sobie wyobrazić by Juventus był w stanie, nawet w optymalnej dyspozycji, wytrzymać napór Katalończyków. W głównej mierze bloku ofensywnego, składającego się z 3 wybitnych zawodników, którym gra sprawia olbrzymią przyjemność. Messi, Suarez oraz Neymar doskonale się rozumieją, szukają się na boisku, grają zespołowo i w tym tkwi ich siła. Choć i tak uważam, że Juventus ma większe szanse niż miałby Real, ponieważ włosi to zespół doskonale zgrany, zbilansowany, gdzie każdy zawodnik jest na optymalnej dla siebie pozycji, wie co ma na boisku robić i za co jest odpowiedzialny. Przekonał się o tym dobitnie właśnie Real, który przy słabszej grze Ronaldo czy Bale’a nie był w stanie przebić się przez włoski mur.
Ale brakowało im dyrygenta jakim jest w tym zespole Luka Modrić.
Tak, choć ja bym jego roli nie przeceniał. Oczywiście jest to dobry zawodnik, ale nie taki, który stwarza ofensywie po 5-6 sytuacji w meczu. Możliwe, że błąd popełnił Carlo Ancelotti, który nie dał odpocząć swoim zawodnikom w meczu ligowym, co przy temperaturze panującej tego wieczoru w Madrycie spowodowało, że Realowi w drugiej połowie odcięło prąd. Allegri wymienił 10 piłkarzy i w półfinale to właśnie jego zawodnicy mieli więcej energii.
Na Juventus nikt nie stawiał, a oni sukcesywnie, krok po kroku, w cieniu tych najbardziej faworyzowanych zespołów dotarli aż do finału.
W europejskiej piłce jest obecnie spora ilość drużyn aspirujących po najwyższe laury, jednakże w finale miejsca są dwa. Mamy Bayern, który nie ukrywa swoich ambicji, Real czy PSG podobnie, a wokół Juventusu panowała cisza, która była dla nich korzystna. Do tego wcześniej zrobili swoje, zapewnili sobie mistrzostwo kraju i mogli skupić się na dwumeczu z Realem, a mając tylu doświadczonych zawodników, którzy wiedzą jak rozgrywa się mecze o taką stawkę udało im się awansować. Podobała mi się wypowiedź Buffona przed tym dwumeczem, gdzie nie ukrywał, że sami nie spodziewali się że mogą tak daleko zajść. Dzięki temu cieszyli się grą i bez wywieranej na nich ogromnej presji zrobili świetny wynik. W finale jest podobnie, to Barcelona jest stawiana jako faworyt , a Juventus chce i może, ale nie musi.
Barcelona pokazała, że istnieje życie bez Pepa Guardioli i bez forsowanej przez niego tiki taki. Za kadencji Luisa Enriqe ta gra jest bardziej bezpośrednia, szybsza, a co najważniejsze, skuteczniejsza. Moje pytanie dotyczy Guardioli, który otrzymując świetną drużynę po Rijkaardzie, przez pewien czas dominował, jednak w kolejnych latach Barcelona pod jego batutą jakby gasła. Nastepnie przeszedł do Bayernu, gdzie dostał niesamowitą maszynę po Juppie Heynckesie, która zdobyła za jego kadencji wszystko. Od Pucharu Niemiec, przez rozgrywki ligowe, po dwa finały Ligi Mistrzów, z których jeden został wygrany. Tymczasem pod egidą Pepa do tych sukcesów nawet nie nawiązuje. Więc jak to jest z Guardiolą, czy rzeczywiście jest to taki świetny trener za jakiego się go uważa?
Dodam jeszcze, że w 2013 w półfinale Champions League, to właśnie Bayern Heynckesa zdemolował Barcelonę prowadzoną przez Guardiolę. Obecne wyniki na pewno do końca dobrze nie świadczą o tym, co się dzieje w Monachium. Guardiola natomiast dostał olbrzymi kredyt zaufania, praktycznie sam podejmuje wiele kluczowych dla klubu decyzji, jak w przypadku odsunięcia od zespołu olbrzymiego autorytetu w dziedzinie medycyny, doktora Müllera-Wohlfahrta. Do pewnego momentu ta autonomia się sprawdzała, ale przy ostatnich kontuzjach, przy tej swobodzie budowania drużyny ma się pewne zastrzeżenia do jego stylu prowadzenia drużyny, zwłaszcza takie, że nie zabezpieczył się na ewentualność niedyspozycji kluczowych zawodników, gdzie od dawna wiadomo, że np. Robben jest podatny na kontuzje. Tym bardziej, że Bayern to jeden z najbogatszych klubów na świecie i na takie uzupełnienia ich stać. Nie należy również zapominać, że wśród monachijczyków są praktycznie sami reprezentanci swoich krajów, którzy występowali na Mistrzostwach Świata w Brazylii, więc mogą też być w drugiej części sezonu przemęczeni. Jednak Bayern to bardzo mądrze zarządzany klub i jego włodarze bacznie obserwują co się dzieje w drużynie i gdy będzie trzeba – odpowiednio zareagują.
Pozostając przy futbolu europejskim, chciałbym zadać pytanie o wielkiego nieobecnego tego finału, mianowicie Jose Mourinho. Pan miał kiedys przyjemność pracować z The Special One podczas występów w Sportingu Lizbona.
Tak, był wtedy tłumaczem sir Boby Robsona, ale także brał aktywny udział w treningach. Miał ku temu solidne podwaliny, ponieważ jego ojciec również był trenerem. Prócz Mou i Robsona w sztabie szkoleniowym były oczywiście także inne osoby, aczkolwiek ze względu na to, że tak jak wspomniałem wcześniej, Mourinho był osobistym tłumaczem pierwszego trenera, szybko zajął pozycje numer dwa w sztabie, ponieważ to on przekazywał wszystkie pomysły szefowi. Tak więc ta Jego pozycja cały czas wzrastała.
Czy to podczas pobytu w Lizbonie najbardziej rozwinął się Pan jako piłkarz, czy ten największy progres nastąpił w okresie juniorskim?
Gdy jest się seniorem to pewnych nawyków i umiejętności nie da się już nabyć. Najistotniejsze są te detale futbolowego rzemiosła, które wyniosłem od pana Jerzego Bayera, które wykorzystywałem przez całą karierę. Gdy przechodziłem z Kani do Lecha, poznańska grupa młodzieżowa była najlepszą w kraju, świeżo co zdobyła mistrzostwo Polski, a ja nie miałem problemów z wkomponowaniem się w ich zespół właśnie dzięki doskonałemu przygotowaniu w Gostyniu.
Kontynuując jeszcze wątek Mourinho, czy to styl prowadzenia zespołu jaki preferuje, powoduje, że piłkarze z którymi współpracował zawsze się o nim tak dobrze wypowiadają? Jose potrafi ściągnąć z zawodników presję, skupiając całą uwagę na sobie, w tym tkwi jego sekret?
Przede wszystkim zawód trenera jest bardzo trudny pod względem psychologicznym, szczególnie gdy ma się w szatni samych reprezentantów krajów. Wtedy bardzo ciężko jest powiedzieć piłkarzom przed meczem, żeby dziś usiedli na ławce bądź na trybunach, w taki sposób, by każdy z nich czuł się nadal potrzebny i był w każdym momencie gotowy do wejścia na boisko. Formy nie zbuduje się w kilka dni, jest to proces długofalowy, a bez stałego zaangażowania, takiej optymalnej dyspozycji piłkarz nie osiągnie. Po drugie Mourinho potrafi sprawiedliwie traktować swoich podopiecznych, dzięki czemu jest tak wysoko oceniany przez działaczy, ekspertów, jak i samych zawodników. Właśnie dobrze to sobie wymyślił, że to on jest największą gwiazdą, cała uwaga skupiona jest na nim, to on przyjmuje te wszystkie ciosy, jest na pierwszej linii ognia, a tam w cieniu jest drużyna, która w spokoju może się przygotowywać do meczu.
A jakie miejsce w europejskim futbolu zajmuje polska ekstraklasa?
My gramy inaczej niż inne kraje, ta nasza reforma, a zwłaszcza system podziału punktów po rundzie zasadniczej powoduje, że ciężko nas porównać. W tej chwili, nawet gdy ktoś gra 70-80 procent sezonu dobrze to nie wystarcza, by zostać Mistrzem Polski i myślę, że nie jest to dobre rozwiązanie. Największym wyznacznikiem siły każdej z lig są europejskie puchary, więc jeśli mamy problemy z Ajaxem to raczej mnie nie dziwi. To zupełnie inna półka, inny sposób szkolenia, a także inne możliwości finansowe, natomiast jeżeli przegrywamy z zespołem ze wschodu, który ma budżet trzykrotnie mniejszy od zespołu polskiego, to trzeba znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy.
Są stadiony, infrastruktura, dobrze opłacani zawodnicy, to czego nam brakuje?
Głównie wyrównanych meczów co tydzień. W lidze jest sporo spotkań, które zbyt łatwo się wygrywa, bez wspinania się na wyżyny umiejętności. Strzela się pierwszą bramkę i wiedząc o brakach w szeregach przeciwników, nie stara się ich zdominować. Przemawia przez nasze najlepsze zespoły swoisty minimalizm, wyrachowanie. Do tego mamy mało zawodników w Ekstraklasie, którzy potrafią dryblować, podjąć ryzyko w pojedynkach jeden na jeden. To w szczególności związane jest z niedostatkami technicznymi, ale także z brakiem pewności siebie. Presja wokół futbolu jest co raz większa i nasi zawodnicy nie do końca sobie dobrze z nią radzą. Widać to na przykładzie meczu Lecha z Legią, jeszcze w rundzie zasadniczej, gdzie te wymagania kibiców, działaczy, trenerów powodowały, że w meczu była masa niecelnych podań, a oba zespoły były tak kurczowo nastawione na defensywę, że dopiero czerwona kartka Malarza otworzyła mecz. Po tym widać, że jest jeszcze sporo do zrobienia, nie tylko pod kątem piłkarskim, ale także w sferze mentalnej, ponieważ nie każdy z tą presją sobie radzi, gdy na stadionie jest 15-20 tyś. ludzi. Jeżeli się z tym oswoi, to może grać w piłkę i osiągnąć w niej wiele, jeśli nie, to powinien poszukać sobie innego zawodu.
Czy poziomu naszej Ekstraklasy nie obniżyły wbrew pozorom co raz wyższe pensje? Za czasów Pana występów Polska piłka była niedoinwestowana, nie płacono piłkarzom tyle co obecnie i marzeniem każdego zawodnika był wyjazd na “zachód”, natomiast obecnie piłkarz ekstraklasowy ma wszystko podane na tacy, co może go rozleniwiać.
Rzeczywiście, w tej chwili w polskiej lidze zarabia już godne pieniądze, więc nie do końca opłaca się zawodnikowi grającemu w Ekstraklasie wyjeżdżać do 2 Bundesligi i tym samym podnosić swoich umiejętności. Kiedyś mieliśmy tam wielu piłkarzy z Polski, zaś w tej chwili nie spotyka się w niej ich aż tylu i to jest trend, który zastanawia. Może faktycznie zbyt łatwo w polskiej lidze dochodzi się do sporych pieniędzy i dlatego nie ma wśród ligowców takiego dążenia do podnoszenia swoich umiejętności, które cechowało zawodników z mojego pokolenia. Dzięki temu selekcjoner reprezentacji miał większy wybór, a w samej drużynie panowała większa rywalizacja. To przekładało się także na poziom naszych drużyn na gruncie europejskim, na którym odnosiliśmy pewne sukcesy, grając z powodzeniem w Lidze Mistrzów czy Pucharze UEFA.
Według mnie takim modelowym przykładem jest casus Roberta Lewandowskiego, który dopiero po osiągnięciu najwyższych laurów w kraju wyjechał do Niemiec. Byłem wtedy trenerem napastników w Lechu Poznań i wiele na ten temat z Robertem rozmawiałem. Dobrym wyborem był także klub, Borussia Dortmund, w którym miał doskonałe warunki do rozwoju, natomiast już w chwili wyjazdu był dobrze przygotowany, wyjeżdżał z innego pułapu. Trudniej jest właśnie młodym zawodnikom, którzy wyjeżdżają w wieku 16, 17 czy 18 lat, będąc po pierwsze konkurencją dla piłkarzy którzy już tam są, a po drugie każda liga rządzi się swoimi prawami i niezwykle istotną kwestią jest znajomość języka. W czasach mojej gry ta bariera była bardzo duża, ponieważ nie dosyć, że był to ogromny przeskok w treningu, to do tego doskwierał brak rodziców czy kolegów, co powodowało trudności w prawidłowym rozwoju, nawet w dobrych warunkach. Łatwiej jest coś osiągnąć, gdy na swoim podwórku jest się zawodnikiem o ugruntowanej pozycji, wiedzącym jak dojść do właściwej formy czy jak zachowywać się w okresach między treningowych. Z drugiej strony propozycja jaką otrzymał niedawno Kamil Bielik, jest trudna do odrzucenia, ponieważ takie nazwy jak Arsenal mocno działają na wyobraźnię, jednak patrząc szerzej to wielu młodzieżowców w Arsenalu przepadło, mając nawet większy potencjał niż Kamil, ale podjął rękawicę i życzę mu powodzenia.
Jeżeli jesteśmy przy młodzieżowcach, w Gdańsku mamy Akademię Piłkarską, której jest Pan prezesem – nowatorski projekt który powstał przy współpracy z Grupą Lotos. Czy mógłby Pan przybliżyć naszym czytelnikom szczegóły tego przedsięwzięcia?
Jest to ciekawy, budowany z rozmachem, projekt na skalę europejską, który powstał w 2012 r. po zakończeniu Mistrzostw Europy w naszym kraju. W sumie w 14 ośrodkach na Pomorzu mamy możliwość szkolenia zawodników w mniejszych klubach według planu nakreślonego przez trenera koordynatora Tomka Borkowskiego, który jest realizowany od dłuższego czasu w Lechii, a od niedawna wprowadzany w klubach partnerskich. W szczególności zwiększyliśmy intensywność treningów, co już daje wymierne korzyści w postaci nowych zawodników sprowadzanych do Akademii Lechii. Szkolenie młodzieży to szalenie trudny kawałek chleba, trzeba być cierpliwym, ponieważ różnie się młodzi piłkarze rozwijają, jeden nagle wyskoczy i będzie górował nad rówieśnikami, a czasami zdarza się tak, że zawodnik rozwija się wolniej, ale systematyczniej i swoje maksimum osiąga dopiero w wieku seniorskim. W takim przypadku trzeba uważać by go za wcześnie nie skreślić, ale przede wszystkim trzeba wiedzieć jak do tak młodych chłopców dotrzeć. Ostatnio prowadziłem zajęcia na jednym ze zgrupowań w Malborku i przyznam się, że nie było łatwo skupić na sobie ich uwagę. Oni za dobrze mnie nie kojarzą, ponieważ urodzili się później niż odnosiłem w piłce sukcesy, dlatego uciekłem się do innego chwytu. Gdy powiedziałem im, że trenowałem Roberta Lewandowskiego to od razu ich koncentracja i skupienie było wyższe. To jest zupełnie inne pokolenie, które ma swoich idoli tu i teraz, natomiast mało zorientowane w przeszłości. Obecnie większość z nich interesuje się Messim lub Ronaldo.
Jakie ma pan plany na przyszłość, nadal działalność związana z futbolem?
Tak, jestem zadowolony z funkcji jaką pełnię w Lechii, więc nie zamierzam wiele w tej kwestii zmieniać. To co mogę połaczyć to łącze, a tego czego nie mogłem porzuciłem. Dlatego nie pojechałem na Mistrzostwa Świata w Brazylii jako ekspert telewizyjny, ponieważ w tym czasie pełniłem funkcję dyrektora sportowego w Gdańsku, a wyjazd wiązałby się z kilkutygodniową nieobecnością. Od czasu do czasu dzwonią lub spotykają się ze mną dziennikarze w celu zasięgnięcia opinii co traktuje również jako wyróżnienie i na to wszystko staram się znaleźć czas.
Dziękuję uprzejmie za rozmowę.