Stan up a`la Ruciński
10 min readTo jedyny artysta, którego ucieszyły gwizdy publiczności w Mrągowie. Trudne tematy to dla niego codzienność. Zawodowo rozśmiesza ludzi, bo to wychodzi mu najlepiej. O polskim stand-upie na ostro i tematach, które nie leżą na ulicy, opowiada Kacper Ruciński.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o stand-upie?
Pamiętam, że znalazłem jakieś nagranie Eddiego Murphy’ego na Youtube. Po dwóch minutach przestałem oglądać, bo nie rozumiałem, co tak bawi ludzi. W ogóle, pomyślałem, że to, co on mówi jest obrzydliwe, wulgarne. Potem natknąłem się na monologi Eddiego Izzarda, które od razu polubiłem. Obserwowałem jeszcze kilku innych komików, ale i tak w końcu wróciłem do Eddiego Murphy’ego i stwierdziłem, że to najlepszy program, jaki widziałem.
Wtedy stwierdziłeś: to jest coś dla mnie i właśnie tym chcę się zająć?
Zawsze chciałem stworzyć kabaret, ale jakoś nigdy nie spotkałem odpowiednich ludzi, z którymi mógłbym to zrobić. Postanowiłem działać sam, a stand-up dawał mi tę możliwość. Chyba przez rok zastanawiałem się, jak zacząć. Nie miałem jeszcze doświadczenia scenicznego, więc w ogóle nie wiedziałem, jak się zabrać do pisania tekstów. Któregoś wieczora przed snem wpadł mi do głowy siedmiominutowy monolog. Oczywiście, szybko go spisałem i zaprezentowałem Abelardowi Gizie. Chciałem, żeby mnie wysłuchał i powiedział, czy to w ogóle ma jakiś sens.
Domyślam się, że werdykt był pozytywny…
Abelard stwierdził, że dostrzega potencjał w tym, co napisałem i powinienem dalej nad tym pracować. Powoli zacząłem myśleć o pierwszych występach. W ciągu tygodnia udało mi się stworzyć godzinny program, który potem opowiedziałem 30 znajomym podczas jakiejś imprezy. Zareagowali pozytywnie, widziałem, że ich to bawi. To wtedy stwierdziłem, że rzeczywiście mogę to robić.
Stand-upu można się nauczyć?
W stand-upie można się bardzo dużo nauczyć, natomiast na pewno nie nauczysz się charyzmy, a to ona jest
największym determinantem w tej dziedzinie. Musisz mieć to coś, co sprawia, że ludzie cię polubią, wysłuchają. Oczywiście, równie ważne jest, żeby rozbawić ich tekstem, miną czy chociażby oryginalnym podejściem do tematu.
Im dłużej występujesz na scenie, tym więcej poznajesz komików i satyryków. Może jednak zdecydujesz się na założenie kabaretu?
Właśnie dzisiaj (15.04) jest premierowy występ mojego nowego projektu. Wraz z kolegą i koleżanką przygotowujemy coś a`la kabaret. Póki co, chcemy się tylko sprawdzić i zobaczyć, jak zareaguje na nas publiczność. Pokażemy około 20-minutowy program. Jeśli nam się uda, to możliwe, że zajmę się również działalnością kabaretową. Może właśnie udało mi się znaleźć kogoś, z kim będę współpracował? To okaże się dzisiaj.
Istnieje możliwość, że porzucisz stand-up na rzecz kabaretu?
Przede wszystkim, zawsze będę najpierw stand-uperem. Zresztą, tak widzę siebie w przyszłości, ale to nie wyklucza innych form działalności. Nie chciałbym kiedyś żałować, że czegoś nie spróbowałem.
W lutym można było cię zobaczyć w filmie „Swing”. To było takie przetarcie szlaków, jeśli chodzi o pracę w kabarecie?
Wydaje mi się, że właśnie w „Swingu” mogłem pokazać, co naprawdę potrafię, czyli rozbawić ludzi. Miałem do dyspozycji świetny tekst, który napisał Abelard, więc niczego więcej nie potrzebowałem. Zresztą zanim powstała wersja filmowa, prezentowaliśmy „Swing” jako sztukę teatralną, którą bardzo polubiła trójmiejska publiczność. Z tego, co wiem, film również przypadł widzom do gustu. Tylko że to nie był stricte kabaret. Ludzie przede wszystkim przychodzili do teatru. Rzeczywiście, momentami to było kabaretowe, ale też zupełnie inne.
Jest coś, czego się obawiasz w działalności kabaretowej?
Oczywiście. Obawiam się, że nie będę śmieszny. Boję się, że nie spodoba się to, co mam do zaoferowania w kabarecie. Może środowisko kabaretowe źle to oceni i powie: „Kacper, zostań przy stand-upie. Raczej nie rób takich rzeczy”? A może stwierdzą, że warto, żebym to kontynuował. Na pewno nie będę płakał, jak coś nie wyjdzie.
Czyja opinia jest dla ciebie najważniejsza: ludzi z branży czy widzów?
Te opinie są dla mnie równie istotne. Tak samo ważne jest, jak widz się śmieje i jak narzeczona, Abelard, Kasia Piasecka, czy ktoś inny, kogo cenię, powie, że to jest ok.
Tematy na stand-up „leżą na ulicy”?
Chciałbym, żeby tak było, bo momentami jest bardzo ciężko z weną (śmiech). Trudno jest samemu się zmobilizować, kiedy siedzi się w domu, zawiniętym w kołdrę i nie ma na nic ochoty. Zwłaszcza, że jestem leniwy z natury. Gdyby tematy leżały na ulicy, to miałbym prostą pracę (śmiech).
W jaki sposób wybierasz tematy monologów? Poruszasz te, które są ci szczególnie bliskie, czy takie, które usłyszysz od znajomych?
Raczej staram się, żeby wszystko było zgodne z moimi odczuciami. Jeśli wkurzam się na coś na scenie, to tak też jest w życiu. Jak już coś prezentuję, to jest to szczere i autentyczne. Oczywiście, trochę przejaskrawiam niektóre rzeczy, ale emocja jest podobna. Na pewno trzeba pamiętać, że to się dzieje tylko na scenie. Nie można brać wszystkiego na serio, w przeciwnym razie ktoś się może zwyczajnie czuć urażony. Przecież można się pośmiać, że jakiś facet nie lubi dzieci, ale nie można twierdzić, że jak spotka dziecko, to je pobije. Bo tak przecież nie jest! Stand-up powinien być taki, jak człowiek, który go wykonuje. Nie można grać kogoś, kim się nie jest i udawać emocji, których się nie czuje. Wtedy kończy się stand-up, a zaczyna aktorstwo czy monodram.
Stand-up zawitał do Polski ok. 5 lat temu. Jak twoim zdaniem ta forma rozrywki przyjęła się w naszym kraju?
Trzeba przyznać, że jest dość ciężko, jeżeli chodzi o ten globalny wymiar Polski. Natomiast jest już spora grupa ludzi, którzy bardzo lubią stand-up, śmieją się z niego i regularnie przychodzą. Wydaje mi się, że widownia będzie coraz liczniejsza.
W Polsce kabarety mają się całkiem dobrze. Lubimy się pośmiać, więc skąd wynika problem z akceptacją stand-upu?
Kabaret ma szczególną pozycję, przez co staje się coraz bardziej schematyczny. Po prostu daje ludziom to, czego oczekują, a odnoszę wrażenie, że widownia oczekuje coraz mniej i niewiele potrzebuje do śmiechu. Dlatego trzeba uważać, jak i co się robi. Bardzo łatwo sztukę zmienić w obciach. Jak robimy wszystko, żeby się tylko publiczność zaśmiała, to staje się to słabe artystycznie.
Czyli stand-up jest przeznaczony dla bardziej wymagających widzów?
Przede wszystkim to jest fajna odskocznia dla ludzi, którym nudzi się współczesny kabaret, a jednocześnie mają do siebie dystans i nie boją się poruszania trudnych tematów. W stand-upie trudno uniknąć mocniejszego czy nawet czarnego poczucia humoru. Jak ktoś jest inteligentny i potrafi odróżnić występ na scenie od życia, to nie urazi go mówienie o religii czy przeklinanie na scenie. W Niemczech jest bardzo droga restauracja, w której płacisz za to, że cię obrażają. Kelner jest niemiły, kucharz się zwyzywa, a mimo to płacisz im dużo pieniędzy. Dlaczego? Bo chcesz przeżyć coś innego. Dla ludzi, którzy lubią kabaret, taką alternatywą jest właśnie stand-up. Mogą zobaczyć na scenie coś, czego nie do końca się spodziewają. Jeżeli komuś się to nie podoba, to nie ma problemu. Ja to szanuję, ta osoba po prostu już nie wróci na mój występ. Ale jest duża szansa, że za kilka lat zobaczę tę samą osobę na widowni.
Może boimy się poruszać tematy tabu, zwłaszcza te związane z religią?
Stand-up stara się niszczyć tabu i różne konwenanse. Na całym świecie, w każdej dziedzinie niszczenie takich granic jest trudne i dziwne. Ludzie zadają pytanie: dlaczego to robisz? Ale gdybyśmy dalej podążali tym tropem i bali się tego, co nowe, to gdzie byśmy byli teraz? W epoce kamienia łupanego? Nie warto bać się nowych doznań.
Miesiąc temu przez Polskę przeszła fala krytyki a propos monologu Abelarda Gizy. Chyba jednak nie jesteśmy gotowi, by rozmawiać o tematach tabu…
Jesteśmy gotowi, to tylko część z nas jeszcze ma z tym problem. Tutaj nie chodzi o wiek, płeć czy wykształcenie, tylko o politykę. To jest moje twarde zdanie, przy którym będę się upierał. Tamten stand-up uraził ewidentnie jedną, konkretną partię i ludzi z nią związanych. Jeżeli te osoby chcą zawsze działać tak masowo i stawać jak jeden mąż, to w porządku. Tylko to się chyba nazywa totalitaryzm…
Podobno stand-up powinien przynosić oczyszczenie, umożliwiać poruszenie trudnych tematów. Nie wydaje ci się, że u nas większość takich prób staje się kością niezgody?
Trzeba pamiętać, że to nigdy nie będzie oczyszczenie w pełni, bo są ludzie, którzy słyszą, co mówisz, ale tak naprawdę nie wsłuchują się w sens twoich słów. Tak było w przypadku Abelarda. Ktoś usłyszał słowo „Papież”, potem „bąk”, a cała reszta już ich nie obchodziła. Właśnie dlatego wybuchła tamta afera. Oni nie dostrzegli tego, że Abelard broni Papieża, pokazuje go jako człowieka. Czy to jest złe? W tym skeczu Abelard mówi, że Papież puszcza bąki. Jednocześnie pokazuje reakcję przykładowego widza, który się krzywi zdziwiony i pyta: „Co? Papież puszcza bąki?”. I to jest śmieszne, ale okazuje się, że są ludzie, którzy jakby rzeczywiście są zaskoczeni, a to z kolei jest zastanawiające.
Zrezygnowałeś kiedyś z realizacji jakiegoś tematu, bo obawiałeś się reakcji widzów?
Tak, ale to nie wynikało z obawy przed reakcją publiczności tylko przed tym, że już mnie nie zaproszą (śmiech). Nie chcę tak na wstępie „niszczyć” ludzi jakimś atakiem, bo najpierw trzeba się wkupić w łaski publiczności. Dopiero jak ludzie ci zaufają, to możesz powiedzieć coś mocniejszego. Niczego nie osiągnie się na siłę. Z kolei jak gram w klubie, to ludzie oczekują ode mnie, że będę mocniejszy i wtedy szukam nawet najtrudniejszych tematów. Gdzieś ta bariera u widowni ciągle się podwyższa. Najlepszym przykładem są chociażby Stany Zjednoczone. Tamtejsi ludzie są już tak przesączeni przenikaniem granic, że bardzo trudno jest ich czymś jeszcze zaskoczyć.
Zawsze sprawiasz wrażenie bardzo pewnego siebie. To taka poza na scenie, czy rzeczywiście tak jest?
Muszę sprawiać takie wrażenie, bo widz musi się czuć ze mną bezpieczny. On musi dostrzec, że ja wiem, co robię i zdaję sobie sprawę z tego, co mówię. Kiedy to widać, widz reaguje, wie, że ja to czuję, a on może to przyjąć lub odrzucić.
Jesteś pierwszym artystą, którego wygwizdała publiczność w Mrągowie (Mazurska Noc Kabaretowa 2012 – red.).
Publiczność świetnie weszła wtedy w tę konwencję. To, że mnie wygwizdali, było super! Nigdy nie czułem się tak świetnie na scenie. Co prawda, prezentowałem ten monolog już wcześniej, ale to była najmocniejsza reakcja. Najpierw podburzyłem publiczność, potem powiedziałem im, że jestem pierwszym artystą wygwizdanym w Mrągowie, a oni zaczęli się śmiać. Dlaczego? Bo poczuli się ze mną bezpiecznie. W pewien sposób mieli nade mną przewagę. Jestem młody, niezbyt popularny, a na scenie pojawiłem się sam. Mimo to ich reakcja mnie nie zraziła, co mogło imponować widzom. W czwartej minucie na mnie gwiżdżą, a w szóstej biją brawa.
W Warszawie na Chłodnej stand-up kwitnie, a jak jest u nas w Trójmieście?
Tam to się cały czas rozwija, więc mają co robić. W Trójmieście jest gorzej, bo jestem tylko ja i Abelard. Dodatkowo organizujemy open mica, ale tu jeszcze występują amatorzy. Staramy się pokazywać stand-up w Gdańsku i widzimy, jak fajnie ludzie na to reagują. Taki też jest zamysł „Elżbietanskiej 6 na ostro”(stand-upowe spotkanie w Piwiarni Warka – red.).
Dostrzegasz jakiś potencjał wśród młodych stand-uperów na Elżbietańskiej?
Pewnie. Nawet już mamy jednego stand-upera, który specjalnie przyjeżdża z Koszalina. To oczywiście Darek Gadowski, który bardzo fajnie sobie radzi i ludzie już go kojarzą.
Nie boicie się konkurencji?
Bardzo wyczekujemy, kiedy ona się w końcu pojawi. Im więcej będzie dobrych stand-uperów, tym szybciej rozwinie się sam stand-up, a my dzięki temu będziemy mogli jeszcze lepiej funkcjonować. Myślimy z Abelardem o zorganizowaniu w październiku gali stand-upu. W ciągu tygodnia odwiedzimy: Wrocław, Poznań, Gdańsk, Warszawę, Kraków i Katowice. Przewidujemy nawet 500-1000 osób podczas jednego spotkania. Może uda nam się w Gdańsku zrobić stand-upowy lincz na jakimś aktorze.
Aktor kabaretowy Grzegorz Halama powiedział, że kiedyś stand-up wkroczy na salony. Tylko czy wtedy nie straci tego charakterystycznego, barowego klimatu?
Jeśli pojawi się na salonach, to nie straci, bo to będzie oznaczało, że ten salon jest już na niego przygotowany. Kto wie, może za kilka lat występy stand-upowe będą się odbywać w Sali Kongresowej, a ludzie nie będą stwarzać problemów, tylko po prostu się śmiać? Stand-upu jest mało, więc trzeba z niego zrobić fajną markę, żeby nie kojarzył się tylko z piwnicą.
Zdjęcia pochodzą z prywatnych zbiorów Kacpra Rucińskiego.