HuczuHucz: „Gdzie Wasze Ciała Porzucone” – recenzja
3 min readNowy album Hucza jest jego legalnym debiutem w Prosto. Po raz kolejny literatura stała się inspiracją dla tytułu krążka. Książkowe „Gdzie wasze ciała porzucone” to powieść science fiction, przedstawiająca krainę do której ludzie trafiają po śmierci. Główny bohater poszukuje odpowiedzi na pytania czym jest ten świat, kto go stworzył i kto w nim ustanawia prawa? Jaki świat przedstawia nam na swoim debiutanckim krążku HuczuHucz?
Pełen opisów emocji i przeżyć, do których przyzwyczaił swoich słuchaczy, ale dość nieprzystępny dla kogoś, kto nie miał z tym wcześniej styczności. Sytuacje przedstawione w poszczególnych utworach mają wydźwięk mocno pesymistyczny. Ludzie, o których słyszymy krzywdzą się nawzajem bądź postępują bezmyślnie, tak jakby ich decyzje nie miału wpływu na innych. W tej stylistyce HuczuHucz czuje się pewnie i to słychać, z tym że dłuższe obcowanie z tym materiałem może być męczące. Płyta jest spójna zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej, ale brakuje momentów wyróżniających się na tle całości. Raper sprawnie i bez problemu odnajduje się na samplowanych bitach wzbogaconych o dźwięki żywych instrumentów. Uwagę skupia na opisach uczuć wewnętrznych:
„Chciałbym kiedyś się obudzić bez problemów i bez zmartwień / I bez lęków i upajać móc się tlenu każdym haustem”
i na obserwacjach ludzkich zachowań:
„Ktoś wytyka komuś zdradę / Znów się kłóci lewa strona z prawą, więc jak mamy iść do przodu razem?”
Nie jest narratorem jak Sokół, zdecydowanie częściej komentuje, wyraża opinię, zamiast opowiadać konkretną historię. Ale na albumie znajduje się również kilka storytellingów, zarówno mniej udanych – w opisującej zdegenerowaną rodzinę „Ciszy”, z puentą tak przygnębiającą, że aż niepoważną i tych zdecydowanie udanych w „Mijamy Się”, ze świetnym samplem wokalnym, który służy za refren.
To właśnie dobrze zaśpiewane refreny dają słuchaczowi chwilę oddechu w trakcie słuchania albumu, niezależnie czy jest to wokal damski w „Najdalej” czy męski w „Syfie”. Podobną rolę spełniają żywe instrumenty w sferze muzycznej. Urozmaicają bity i w odpowiedni sposób wybudzają z monotonii, najlepszym przykładem jest „Niby” – najlepszy utwór na płycie, w którym za muzykę odpowiada zgrany duet Odme i Slavko. Gościnne występy na albumie prezentują się na różnym poziomie. Refren 2stego w otwierającym album „Nikt” wypada blado przy formie w jakiej zaprezentował się Gedz. Mało dynamiczna zwrotka Weny w „Nim zajdzie słońce za osiedle” , brzmi w tym samym kawałku nijak przy tym jak zaprezentowali się Flojd i Huczu.
To dobry album, ale do miana udanego debiutu, w którym potencjał wykonawcy został w pełni wykorzystany, jeszcze trochę brakuje. Gdyby w sferze muzycznej było więcej aranżacji, a mniej utartych schematów, a gospodarz pokazałby, że potrafi bawić się warsztatem wokalnym, to ocena byłaby znacznie wyższa.
6,5/10