Szaleństwa wariatek Teatru Muzycznego
3 min readPióra, cekiny, blask, przepych i radosny śmiech. A co można pod nimi skryć? Okazuje się, że bardzo dużo. Zakulisowe tajemnice niezwykłego nocnego klubu odkrywa Teatr Muzyczny w Gdyni w „Klatce wariatek”.
Widz od początku wprowadzony jest w klimat rewii, i to nie byle jakiej. W występującym zespole roi się od wysportowanych, zwinnych tancerzy i tancerek, a także pięknych gwiazd sprowadzonych z całego świata. I wszystko byłoby dobrze, gdyby artystki w bajecznych strojach nie były… mężczyznami. Tak, widz znajduje się w gejowskim klubie nocnym, a królują tu draq queens. Największą gwiazdą teatru jest Zaza (żona właściciela klubu Georges’a), a ona, jak to gwiazda, przyćmiewa wszystkich i ma swoje humory.
Życie w Klatce Wariatek płynie niemal beztrosko między wieczornymi występami a rozmowami za kulisami, do czasu, gdy przyjeżdża syn Georege’a, Jean-Michel i oznajmia, że żeni się z ukochaną Anną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale ojciec Anny należy do konserwatywnej partii, która nie toleruje homoseksualistów, a Jean-Michel przez całe życie za matkę miał Zazę, czyli Albina – partnera ojca. Nietypowa rodzina robi wszystko, by spotkanie przyszłych teściów przebiegło idealnie, a wstydliwa prawda nie wyszła na jaw, przynajmniej do ślubu. Jak można się domyślić, nie wszystko idzie po ich myśli…
„Klatka wariatek” to przede wszystkim przezabawna komedia, z kiczowatej konwencji kabaretu czyniąca walor. Występujący zespół aktorów dostarcza mnóstwa dobrego humoru, a z ich twarzy niemal nie schodzą uśmiechy. Mistrzyniami w rozbawianiu gestem, miną, głosem są główne wariatki, czyli temperamentna Mercedes (Łukasz Dziedzic), Hana – domina (Sebastian Wisłocki), Chantal (Marek Kaliszuk) i Phedra (Paweł Czajka). Panowie brawurowo poradzili sobie z układami tanecznymi, noszeniem pysznych strojów i misternych makijaży. Znakomity jest Jacek Wester w roli Zazy/Albina. Jego delikatne, damskie gesty, fochy, modulacja głosu i piosenki zachwycają publiczność. A zgrabnych nóg pozazdrościłaby mu niejedna kobieta. Wtóruje mu nieco powściągliwy, ale jednocześnie niezwykle romantyczny i szarmancki Andrzej Śledź (Georges). Całe przedstawienie jest przesycone wpadającymi w ucho piosenkami w znakomitym wykonaniu aktorów.
Pod przykryciem dobrego humoru i tony piór znajduje się jednak życiowa prawda. Prawda o tolerancji. Jak śpiewała Zaza „kim bym był, gdybym bał się przyznać do tego, jakim jestem”. A jest nie dość, że homoseksualistą, to jeszcze transwestytą. Nie brakuje mu podobnych w klatce wariatek. Wszyscy jednak żyją w zgodzie i są pogodnymi, dobrymi ludźmi. Jean-Michel, choć wychował się w tak dziwnym domu, wyrósł na porządnego człowieka. I widz będzie się na przedstawieniu dobrze bawić, jeśli będzie właśnie tolerancyjny, a nie o poglądach posła Dindona. Świadczy o tym fakt, że gdyńska „Klatka wariatek” tuż po premierze była spektaklem kontrowersyjnym, wzbudzającym skrajne opinie za sprawą frywolnego podejścia do seksualności.
Jest jednak spektaklem niezwykle wymownym, szczególnie dziś, gdy tak głośno jest w sprawie gender i homoseksualistów. Musical w sposób delikatny i zabawny pozwala widzowi ten światek, pełen wrażliwych ludzi poznać, a nawet zrozumieć. Pozwala też ubawić się do łez i poczuć się jak we francuskim kabarecie. „Klatka wariatek” to mądry humor, niewymuszony, nieszokujący, ale ubrany w błyskotki i tęczowe pióra i podany ze smakiem.
fot. Piotr Manasterski, www.muzyczny.org