Postseason NBA: Nadchodzą Finały!

Luka jest gotowy na swoje pierwsze Finały

Fot. https://www.instagram.com/p/C7ZnlBHMHBY/?img_index=1 / autor: instagram.com/barbwiretape

Za chwilę czerwiec, a wraz z nim – Finały NBA! Na największej koszykarskiej scenie spotkają się prawdopodobnie Boston Celtics i Dallas Mavericks. Nie oznacza to, że wypada chwalić tylko te drużyny. Playoffy dostarczyły nam, jak co roku, wielu emocjonujących momentów i zrodziły nowych bohaterów. Mieliśmy kilka niespodzianek oraz poznaliśmy zwycięzcę walki o statuetkę MVP. Najlepsza liga świata jak zawsze nie zawiodła.

MVP poza Finałami

Od kilku dobrych lat nie uświadczyliśmy playoffowych serii, w których mierzyliby się gracze z Top 3 głosowania na MVP. Tym razem było jednak inaczej, bo w Półfinale Zachodu stanęli naprzeciw siebie Shai Gilgeous-Alexander i Luka Doncić. Chociaż obaj musieli obejść się smakiem w walce o statuetkę Najlepszego Gracza NBA, mieli okazję spotkać się w bezpośrednim pojedynku. Z sześciomeczowej serii górą wyszedł Słoweniec. W dodatku Shai nie popisał się sprytem, gdy w decydującym momencie faulował PJ Washingtona. Przełożyło się to na porażkę Oklahoma City Thunder.

Szczęścia nie miał też nowy-stary MVP, czyli Nikola Jokić. Serb przegapi Finały za sprawą fenomenalnie dysponowanych Timberwolves. Denver Nuggets stawali na głowie w Game 7, ale na nic się to zdało wobec zawziętości Minnesoty. I to nawet mimo faktu, że urzędujący mistrzowie prowadzili w pewnym momencie różnicą 20 punktów. Była to zdecydowanie najlepsza seria tegorocznych Playoffs. Każdy mecz przynosił nowe usprawnienia, a ostateczna wygrana była kwestią większej determinacji ekipy pod wodzą Anthony’ego Edwardsa.

O ile takie rozstrzygnięcie rozeźliło Mike’a Malone’a, jego center był bardziej opanowany. Jokić stwierdził, że wygrał lepszy zespół, zwracając uwagę na to, że tym razem to Denver było bardziej “najedzoną” drużyną. Serb i tak wykonał swoje zadanie, bo w decydującym starciu zanotował 34 punkty, 19 zbiórek i 7 asyst. Teraz może w spokoju oddać się swojej pasji, czyli oglądaniu wyścigów konnych w ojczyźnie. W końcu w zeszłym roku walka o tytuł oderwała go od jego hobby…

Koniec ery w LA i Milwaukee?

Zdecydowanie największymi rozczarowaniami postseason okazały się oba zespoły z Miasta Aniołów i ekipa z Milwaukee. Wszystkie 3 odpadły już w 1. rundzie, co odbiegało od ich wielkich planów. Najbardziej zawiedzeni mogą być kibice Bucks, którzy po transferze Damiana Lillarda liczyli przynajmniej na Finały, a może nawet coś więcej. Tymczasem ich ulubieńcy ulegli Indianie Pacers. Największa gwiazda – Giannis Antetokounmpo, nie wybiegł nawet na boisko. Problemy zdrowotne z pewnością miały w tym swój udział, ale czy na decyzję nie wpłynął również brak perspektyw na końcowy triumf?

Trzeba uczciwie przyznać, że Bucks przez całe rozgrywki nie wyglądali, jakby mieli podbić NBA. Być może latem znów dokonają paru ruchów, które znów dadzą im Finały. O tej fazie rozgrywek marzą też Clippers, czyli tradycyjnie ekipa sezonu zasadniczego. Przed Playoffami zawsze wyglądają potężnie, ale potem coś zawodzi. Ponurą tradycją stały się już problemy zdrowotne Kawhi Leonarda. Skrzydłowy znów opuścił prawie wszystkie mecze 1. rundy i nie wygląda na zdeterminowanego do walki o swoje zdrowie. A przecież to on, spośród wszystkich liderów mniej utytułowanej ekipy z Los Angeles, ma najdłuższy kontrakt.

U Lakers przyszłość też nie wygląda kolorowo. Nuggets znów przejechali się po Jeziorowcach i właściwie to oni zwolnili Darvina Hama. Niejasna jest także przyszłość LeBrona Jamesa. Król ma jeszcze rok kontraktu, ale może się okazać, że rozegrał już swoje ostatnie spotkanie w barwach złota i purpury. Przecież już za miesiąc draft NBA, a tam na liście do wyboru figuruje Bronny James, czyli latorośl najskuteczniejszego gracza w historii. W przekonaniu go do pozostania na zachodnim wybrzeżu z pewnością nie pomaga konflikt z byłym już szkoleniowcem i fakt, że zarząd Lakers przez długi czas wcale nie był chętny stanąć po stronie swojej gwiazdy.

Idzie nowe

W trakcie Playoffów doszło do poważnej wymiany pokoleniowej na szczycie NBA. Takie postacie jak LeBron, Kevin Durant czy Stephen Curry schodzą powoli ze sceny, a na ich miejsce pojawiają się nowe, spragnione sukcesów, twarze. Mimo fatalnego błędu na samym końcu przygody z postseason, zaimponował Gilgeous-Alexander. Po dwóch latach bez awansu do grona najlepszych pokazał, że może być liderem contendera do tytułu. W 10 meczach zaliczał ponad 30 punktów, 7 zbiórek i 6 asyst. W dodatku nie bał się brać odpowiedzialności w kluczowych momentach, jak choćby w spotkaniu z Pelicans:

Wyczyny Shai’a nie wystarczyły, by załapać się na Finały, ale zdecydowanie bliżej tego celu skończy Anthony Edwards. Chociaż jego Timberwolves są już 0-3 w Finale Konferencji, Ant będzie mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że zrobił wiele, by zajść jak najdalej. Najpierw jawnie drwił z Kevina Duranta, by potem zarazić determinacją swoich kolegów w serii z Nuggets. Nic dziwnego, że coraz częściej przywołuje się jego podobieństwo do Michaela Jordana. Ten chłopak ma wielką przyszłość.

Najbardziej nieoczywistą historię ma jednak Jalen Brunson. Przecież jeszcze rok temu zastanawiano się, czy 100 milionów dolarów za 4 lata to na pewno odpowiednia cena za jego usługi. Tymczasem rozgrywający 2. raz z rzędu zaprowadził Knicks do Playoffów i znowu w nich błyszczał. Co więcej, mógłby powalczyć o Finały, ale został zajechany (nie da się tego określić inaczej bez używania niecenzuralnych słów) przez Tom Thibodeau. Podobnie zresztą, jak jego koledzy z drużyny. Nowojorczycy kończyli serię z Pacers, mając do dyspozycji zaledwie 4 połowicznie zdrowych zawodników. Mimo tego i tak pokazali się z niesamowitej strony i można tylko żałować, że to nie oni stanęli naprzeciw Celtics w Finale Wschodu.

Finały wielkiej wagi

Powoli zbliża się ostatnia seria całego sezonu 2023/2024 w NBA. Wszystko wskazuje na to, że zmierzą się w niej Boston Celtics i Dallas Mavericks. Ci pierwsi mieli po drodze dużo łatwiejsze przeszkody, przez co mówiło się o nich dużo mniej. A to duży błąd! Koniczynki zdominowały swoją konferencję i zupełnie zasłużenie wracają na szczyt. Ich fenomenalna gra po obu stronach parkietu i organizacja taktyczna zmiotły z powierzchni ziemi Miami Heat, Cleveland Cavaliers i Indianę Pacers. W decydującym starciu bieżącej kampanii także będą faworytem, bo wyglądają zdecydowanie najlepiej w całej lidze.

Dallas musieli wywalczyć Finały w ciężkich bojach. Rozegrali po 6 meczów z Clippers i OKC, by dopiero przeciwko Timberwolves mieć nieco spokojniejszą przeprawę. Ogromna w tym zasługa Luki Doncicia i Kyrie Irvinga. Dwójka liderów Mavs znakomicie się uzupełnia, na czym korzysta szczególnie Słoweniec, bo musi cały czas zmagać się z urazem kolana. Spory udział w dotychczasowych sukcesach ekipy z Teksasu ma również PJ Washington. Skrzydłowy niestrudzenie pracuje na swoją markę i pomaga w gorących końcówkach. Podopiecznym Jasona Kidda sporo brakuje do ideału, ale to także jest ciekawa drużyna.

Starcie Bostonu z Dallas to zderzenie dwóch różnych filozofii. Z jednej strony stoi kolektyw, w którym nawet Jayson Tatum musi oddać sporo miejsca swoim partnerom. W drugim narożniku znajdują się heroiczne wyczyny wybitnych jednostek, doprawione szczyptą szaleństwa wokół. Mavs mają do tego pełne prawo, bo to oni dysponują najlepszym graczem całej serii finałowej. Pytanie brzmi, czy okaże się to wystarczające wobec znakomicie funkcjonującej maszyny, jaką stali się Celtics w tym sezonie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

5 × cztery =