Squad Roghala cz. 1

        – Widziałaś gdzieś moją specjalną czapkę? – krzyknął mężczyzna w średnim wieku wciskając się w elegancki mundur. Chociaż nie leżał na nim tak dobrze jak przed laty, bez większego trudu zapiął wszystkie guziki i poprawił odznaczenia. Buty, spinki do mankietów i elegancko wyprasowana marynarka. Za każdym razem gdy to wszystko nakładał powracało to samo uczucie nostalgii.

        – Nigdzie nic nie widziałam! – odparła siedemnastoletnia dziewczyna, siedząca w kuchni i zajadająca się płatkami z mlekiem. – Sprawdź może czy nie kurzy się gdzieś pod kanapą!

        Camille nie potrafiła przypomnieć sobie kiedy ostatnio jej tata tak bardzo przejmował się swoim wyglądem. Podkoszulek, dresy i papucie zazwyczaj w zupełności mu wystarczyły. Dziś jednak, od kiedy tylko wstał, krzątał się po domu szukając najelegantszych ubrań jakie tylko posiadał. Jakby tego było mało, zapach wody kolońskiej przepełnił chyba każdy pokój utrudniając dziewczynie dokończenie śniadania.

        W głębi duszy czuła natomiast że smród pachnidła z poprzedniej epoki nie będzie ostatnim na co przyjdzie jej dziś narzekać. Doskonale wiedziała bowiem że skoro jest sobota, tata weźmie ją ze sobą, a co za tym idzie, ona również będzie musiała włożyć na siebie coś „stosownego”.

         – No – rzekł mężczyzna widząc córkę zmierzającą w stronę auta. – I jak mojej gwieździe przypadła do gustu najnowsza kreacja z kolekcji „Nie marudź, proszę, wykosztowałem się”?

        Lekko szyderczy uśmieszek na jego twarzy powoli wyciągał z dziewczyny najmroczniejsze myśli. Doskonale wiedział że nie przepada za spódniczkami, a i tak kazał jej jedną założyć. Jakby tego było mało zabronił jej zapleść włosy w warkocz.

        „Że niby ktoś uznałby go za śmiertelną broń i wziął mnie za terrorystkę?!” – pomyślała dziewczyna zatrzaskując za sobą drzwi dżipa.

        – Wiesz że z tymi rozpuszczonymi włosami wyglądasz jak prawdziwa księżniczka? – zapytał mężczyzna, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Nie rozumiem skąd ta naburmuszona mina. Chociaż raz zobaczysz skąd tatuś ma pieniądze na twoje utrzymanie.

        – Ja to myślałam, że po prostu karaluchy płacą ci czynsz za możliwość spania w kuchni – odparła z przekąsem Camille.

        – No proszę cię… To był tylko jeden robak… I od razu się go pozbyłem…

        – Nie ma co, prawdziwy z ciebie pogromca potworów – dodała odwracając głowę.

        – Widzisz… – Mężczyzna założył przeciwsłoneczne okulary. – Jestem tylko sługą naszego wspaniałego narodu.

        Dziewczyna wiedziała że gdy jest w dobrym humorze, najtrudniej go przegadać. Na jej nieszczęście, nawet gdy zatrzymał ich poranny korek, tata zaczął podśpiewywać coś pod nosem.

        Camille po prostu nie potrafiła dzielić z nim tego optymizmu. Najpierw kazał jej wstawać o siódmej nad ranem w sobotę i, jak to powiedział, „Odświeżyć się przed doniosłym wydarzeniem”. Później, przez bite pół godziny biegał od pokoju do pokoju szukając ubrań które ostatni raz miał na sobie chyba z dekadę temu. A na koniec jeszcze ta spódniczka… Właściwie, spódniczka nie była zła. Żółty kolor całkiem dobrze komponował się z długimi brązowymi włosami dziewczyny. Naturalnie pochwalenie ojca za odpowiedni wybór nawet nie wchodziło w grę.

        Gdy jeep zatrzymał się przed nowym budynkiem muzeum, Camille nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. Nie pamiętała żeby kiedykolwiek wcześniej widziała w tym miejscu aż tylu ludzi. I to nie byle jakich ludzi.

         Drogie samochody, eleganckie stroje i niepojęta wręcz ilość wojskowych odznaczeń. Ściana w salonie, która od zawsze zdawała się być najczystszym miejscem w całym domu, nagle wydała się warta nie więcej niż dyplom za zajęcie trzeciego miejsca w konkursie recytatorskim. Chyba nie bez powodu wisiał on właśnie koło tych wojskowych błyskotek.

        – I co myślisz? – Mężczyzna wyrwał córkę z zamyślenia, uderzając ją w ramię.

        – Co prawda to prawda… Całkiem fajne zgromadzenie wapniaków – odgryzła się nonszalancko.

        – Oj nie przesadzaj, przecież wiesz że nie wszyscy są tu takimi nudziarzami jak twój staruszek. A nuż któryś opowie ci jakąś ciekawą historię z…

        – Mogę zostać w aucie? – zapytała znudzona dziewczyna. – Sprzątanie tylnych siedzeń dostarczy mi pewnie więcej rozrywki.

         Mężczyzna westchnął, przeczesał przerzedzone blond włosy i otworzył drzwi.

        – Nie ma takiej opcji – stwierdził radosnym głosem, kierując się w stronę wejścia do tutejszego ogrodu. – Istnieją rzeczy ważniejsze niż porządek.

        Chociaż Camille wiedziała że uśnie jeszcze zanim jej tata zdąży zaatakować pierwszym sucharem, nie zamierzała robić większej afery. Pogodziła się z przykrym losem i z nieco przygnębioną miną ruszyła za niezmiennie uśmiechniętym ojcem. Dawno nie widziała go w tak dobrym humorze, więc wolała nie zmywać mu tego głupkowatego uśmiechu z twarzy.

        Przynajmniej tak próbowała zrekompensować sobie fakt że po raz kolejny potraktował ją jak małe dziecko. Doskonale pamiętała czasy gdy przekroczenie ganku kończyło się tygodniowym aresztem domowym w towarzystwie przedwojennych płyt. A dzisiaj, skoro sama ubrana była jak sekretarka z czasów sprzed szczepionki na polio, musiała męczyć się w znacznie gorszym towarzystwie. Niemniej, ciekawiło ją, ile zbereźnych żartów zdąży opowiedzieć jej tata zanim odbiorą mu Medal Honoru.

        Prawdę mówiąc, dziewczyna nie spodziewała się aż takiego tłoku. Mimo to, jej tata zdawał się wniebowzięty. Jak tylko pokazali wejściówki, znaleźli się na terenie ogrodu muzeum.

        Ci wszyscy bubkowaci weterani czy inni żołnierze wydawali się dużo groźniejsi z bliska. Chociaż nie jeden miał na karku ponad sześćdziesiąt lat, rozmawiał z młodszymi od siebie jak równy z równym. Bez broni, bez armii. Nie było jednak mowy o zwykłych staruszkach. Niestety, wizja strojenia sobie żartów z tutejszej atmosfery również odeszła w niepamięć.

        – Witaj Blanco! – zakrzyknął człowiek o siwych włosach i zmęczonych oczach. Sam widok ojca Camille natychmiast rozpromienił jego twarz. Bez chwili wahania zbliżył się do niego i podał mu dłoń.

        – Dobry dzionek Jones! – ojciec Camille odwzajemnił uścisk – Widzę że miasto nie poskąpiło chłopakom zaszczytnych funduszy.

        – A jakże by miało, dla niejednego to już stypa.

        Obaj mężczyźni wybuchli śmiechem, pozostawiając poirytowaną dziewczynę w kompletnym milczeniu. Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby zrozumieć w jak bardzo nieswoim towarzystwie się znalazła.

        Łapiąc oddech po mrocznym żarciku kolegi, agent Mike Blanco zauważył niezręczną minę na twarzy córki.

        – Ach przepraszam, gdzie moje maniery – zaśmiał się, lekko wypychając Camille do przodu – Pamiętasz jeszcze moją pierworodną?

        – Jak wyrosła! Urodę to naprawdę odziedziczyła po tatusiu.

        – Nawet nie waż się jej tak obrażać – zażartował mężczyzna – I tak już raczej nie odpłacę jej tej straconej soboty.

        Dziewczyna czuła jak krew gotuje jej się pod skórą. Jej żółte oczy niemalże rozświetliła złota iskra. Na jej szczęście, panowie byli zbyt zajęci zachowywaniem się jak małe dzieci.

        – Przepraszam że muszę cię zostawić – rzekł Mike nieco smutniejszym głosem.

        Wiedział że porzucanie córki w tak obcym środowisku z pewnością nie jest najlepszym wyborem. Mimo to, po raz pierwszy od bardzo dawna nadarzyła mu się okazja na powrót do dawnych czasów. Odrobina żartów, rozmów i napitku w towarzystwie stworzeń wojny. – Obiecuję, dwie godzinki i nas tu nie ma.

        – Niech ci będzie – burknęła nie kryjąc irytacji – Ale po wszystkim zabierasz mnie do kina.

        – Naturalnie córciu – odparł mężczyzna chwytając kolegę za ramię i zmierzając w stronę stołu z szampanem. – Pamiętaj tylko żeby nie robić problemów.

        „Wierz mi, gdyby nie moja słabość do filmów akcji, już dawno spaliłabym pół tego ogrodu”, dodała w myślach, patrząc jak jej tata znika w umundurowanym tłumie.

        Przechadzając się między rozmawiającymi ludźmi, Camille uważnie obserwowała z kim przyszło jej dziś obcować. Jedni gaworzyli coś o prezydencie, inni o polityce zagranicznej krajów, których nie wskazałaby na mapie za pierwszym razem. Jedno było pewne. W tak nudnym otoczeniu, nie miała co liczyć na konwersację która nie wyssie z niej resztek młodości. Wzdychając z nudów, kroczyła poprzez elegancko udekorowany ogród muzeum próbując przynajmniej zlokalizować najbliższy stół z bufetem. Wypchane koreczkami talerzyki gości natchnęły ją nadzieją. Podążając ich tropem, w końcu ujrzała właśnie jego.

        Przykryty śnieżnobiałym obrusem wręcz uginał się od wielobarwnych przekąsek wszelkiej maści. Sałatki, makarony, owoce, a nawet ciastka. To wystarczyło, aby złocista iskra na moment powróciła do jej oka. Już miała ruszyć w kierunku upragnionego skarbu gdy coś ją zatrzymało.

        Męski głos dobiegał z drugiej strony ulicy.

        – Panienko Blanco! – wykrzyczał żartobliwie chłopak o rok starszy od niej. Jego krótkie kasztanowe włosy powiewały jak u ostrzyżonego kuca, podczas gdy on sam przebiegał przez pasy. Był na tyle wysoki że jego uśmiechnięta twarz wystawała ponad żywopłoty ogrodu. Dwójka zielonych oczu od razu skierowała się w stronę dziewczyny. – Buenos dias, princesa! Zaprosisz mnie na swój bal?

        – Raz zakładam coś innego niż dżinsy i od razu robisz ze mnie arystokratkę? – zapytała nieco rozbawiona dowcipem. – No, rewolucjonisto na barykady!

        – Nie będę niszczył róż, poza tym… – chłopak zaczął rozglądać się po ogrodzie – To chyba nie moja liga. Spaliłbym się ze wstydu.

        – Wierz mi, ja już dawno się dopaliłam…

        Oczy chłopaka natychmiast powróciły na ubiór przyjaciółki. Powoli kierując wzrok do góry zatrzymał się na śniadej twarzy Camille. Była jak wrzący rondel gotowy eksplodować w każdej chwili. Diego nie potrafił wytrzymać ani chwili dłużej.

        Widząc jak ten zaczyna śmiać się z niej jak dzika świnia, dziewczyna tylko westchnęła i złapała się za twarz. Z jednej strony wkurzało ją że trafił na nią akurat kiedy tata wystroił ją jak szczura na otwarcie kanału. Czuła jak resztki sympatii jakimi darzyła ten ubiór właśnie obracają się w nicość. Przynajmniej uśmiech mimowolnie wrócił na jej twarz. Wszystko za sprawą barana, który właśnie ja nawiedził.

        Upewniając się że nikt nie patrzy, błyskawicznie podskoczyła do góry, sprzedając chłopakowi dorodnego plaskacza doprawionego złotą iskierką. Tak jak przewidziała, kości jego twarzy rozpadły się pod naporem uderzenia.

        – Waruj hołoto! – zagroziła żartobliwym głosem podobnym do używanego przez Diego. – Bo szubienicą poszczuję!

        – O nie! To przecież moja ulubiona głowa! – Ciche dźwięki stukania dobiegły z ust wraz ze słowami. Regeneracja kości poszła w ruch co wcale nie zdziwiło Camille. Jedynemu czemu poświęciła uwagę było kiepskie aktorstwo Diego. Tyle razy mu przywaliła a jeszcze się nie nauczył jak symulować ból. Nic dziwnego że nie przyjęli go do kółka teatralnego.

        – Dobra, parobku – powiedziała, nieco się uspokajając. – Mów lepiej skąd ta audiencja?

        – Nie mogłem pozwolić żeby ktoś cię zobaczył w tej paryskiej kiecy – odparł nastawiając nos – Jakież to podłe siły kazały ci to na siebie włożyć?

        – Tata.

        Oczy chłopaka z miejsca nieco się poszerzyły. Nie potrafił uwierzyć że Pan Blanco, szef straży sąsiedzkiej, a zarazem niekwestionowany mistrz niedzielnych grillów kazał ubrać własnej córce coś tak… niekorzystnego.

        – Moje kondolencje. – rzekł z przekąsem w głosie. – Mam nadzieję że ta jego słynna whisky nie uderzyła mu za bardzo do głowy.

        – Najpierw to by musiał jakąś mieć. – zaśmiała się po cichu Camille, zupełnie jakby jej tata miał zaraz skądś wyskoczyć. – Cztery łyki i mam cały dom dla siebie.

        Mimo że znał ją od kiedy przeprowadził się do USA, nie potrafił w pełni uwierzyć w jej słowa. Przepełniało go wręcz wrażenie że kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego kim jest człowiek, którego ma zaszczyt nazywać ojcem. Sam fakt że jest weteranem wojny w Wietnamie powinien być dla niej powodem do dumy. Niestety, ta nieprzerwanie widziała w nim tylko lenia w przepoconym podkoszulku.

        Nawet jeśli ona w to nie wierzyła, Diego nadal miał go za bohatera tego kraju. Z resztą, to że przygotowali całą kamienicę specjalnie dla jego i jemu podobnych stanowiło chyba odpowiedni dowód jego racji. Z tym że jego intencją wcale nie było nauczanie przyjaciółki w kwestii patriotyzmu. Miał dużo lepszy pomysł idealnie pasujący do tego dnia.

        – Wiesz, z tego co mi wiadomo twój tata dostanie dziś kolejny order do swojej kolekcji. – Diego powoli sięgnął do swojego plecaka. Wyciągnął z niego zielony kawałek materiału. – Co powiesz na to żebyśmy też jakoś przysłużyli się naszemu narodowi? W końcu mu pokażesz że potrafisz lepiej egzekwować sprawiedliwość…

        – I tu cię mój drogi zatrzymam – wtrąciła się Camille. – Ty masz już te swoje łachmany, a ja to co? Mam ratować świat w stroju sekretarki?

        Na piegowatej twarzy chłopca zawitał szeroki uśmiech. Pogrzebał tylko trochę w plecaku, po czym wyciągnął z niego coś jeszcze. Peleryna wykonana ze złocistego materiału.

        Oczy dziewczyny zabłysnęły jeszcze jaśniej. Wiedziała że Diego naprawdę wkręcił się w szycie, ale żeby dojść do aż takiego poziomu… On naprawdę zrobił strój też dla niej.  

        – Ile ci to zajęło? – zapytała  wgapiając się w pelerynę niczym w najpiękniejsze dzieło sztuki. Gdyby się nie powstrzymywała, iskry w jej oczach zapewne ujawniłby się wszystkim gościom. – Proszę powiedz że nie ukradłeś.

        – Ależ skąd bym śmiał wasza „królewska mość” – zażartował Diego. – Uznałem że skoro mamy być najlepszymi super bohaterami jakich znał ten kraj, odrobina babskiej roboty nie może zaszkodzić. – Wskazał na jedną ze swoich dłoni. – Nawet nie wiesz ile ran po igle zdążyłem już zagoić.

        – Jestem… pod wrażeniem – Camille nadal nie potrafiła uwierzyć w to co widzi. Była gotowa przeskoczyć przez żywopłot, włożyć na siebie strój i ruszyć z Diego na patrol choćby i teraz.

        Sądząc po jego twarzy, liczył na to samo. Nie mógł przecież pozwolić żeby jedyna przyjaciółka jaką posiada męczyła się w tak piękny dzień jak ten. Wiedział że jeśli mu się uda, ocali dziś o jedną osobę więcej. Może nie od kradzieży, ale od czegoś znacznie gorszego. Nuda normalnego życia stanowiła koszmar z którego pragnął ją wyrwać za wszelką cenę.

        Widząc że ta nic nie mówi, sam w końcu zapytał.

        – To jak – Zmarszczył brwi i lekko się uśmiechnął. – Ruszamy?

        „Jeszcze pytasz, prostaku!” – Camille pragnęła wykrzyczeć to ile sił w piersiach. Niestety, obraz eleganckich strojów i uchachanych starszych panów wciąż tkwił jej w pamięci. Nawet jeśli nie miał nawet pięćdziesiątki, jej tata był jednym z nich. Śmiał się, żartował częściej niż zwykle i sprawiał więcej problemów niż w każdy inny dzień. Nie widziała sensu aby się na nim mścić. Ucieczka wiązałaby się z ryzykiem że się zdenerwuje. To zaś, pogrzebałoby dobry humor który tak rzadko ostatnio go dopada.

        Poza tym, obiecał pójść z nią do kina.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

szesnaście + 8 =