Anomaladie: Tunel mdłości

        – Ani jednej zapchlonej duszy – mruknął Saigon niemalże wtulony w kamienną drogę. Wgapiał się w nią swymi rozpalonymi akwamaryną oczyma. – Także chyba mamy do czynienia z armią goblinów czy innych stworów ciemności. 

        – Wątpię – oznajmił Mental leżący tuż koło niego. Ten z kolei przykładał do gruntu czoło. – Nie byłem w stanie namierzyć nawet najdrobniejszych fal mózgowych, a co za tym idzie, nie ma tam również umysłów.

        – No to ładnie nas Conector porobił… – Saigon przysiadł na drodze, po czym zerknął na Gotkę. – Trafili nam się ożywieńcy. Coś dla ciebie, co nie?

        – Myślisz pachole że nie wiem jak pachnie trup? – prychnęła dziewczyna. – Martwe ciała zalatują mięchem i słodkością, a nie potem i łajnem. Cokolwiek pozostawiło po sobie ten smród musiało być żywe. 

        – A więc się przemieszczali… 

        Wietnamczyk wstał i zaczął ponownie rozglądać się po okolicy. Z jednej strony cieszył się że nie przyjdzie mu stawiać czoła armii zombiaków, ale z drugiej coraz mniej podobała mu się ta cała tajemnica. 

        – Jeśli mówimy o armii Hannibala Barkasa z dwieście szesnastego roku przed naszą erą… – podjął Mental również podnosząc się na równe nogi. – W istocie nie powinno ich być na tych terenach już drugiego sierpnia. Pod nimi również. Właściwie, nie powinno ich tu być w ogóle. 

        – Ciężko się nie zgodzić – Saigon zaczął grzebać w krzakach swą niewidzialną kataną. – Wojna to straszna rzecz. 

        – Dla mięczaków może i straszna – syknęła wrednie Gotka, przemieniwszy ręce w południcze szpony. – Ale ja tam się nie boję trochę rączek ubrudzić. 

        – No to chyba dobrze się składa… – Wietnamczyk wyciął w pień kilka pobliskich krzewów, po czym kucnął na skraju pobliskiego lasu. – Bo chyba znalazłem ci idealną okazję do udowodnienia swej tezy. 

        – Znalazłeś świadka do tortur? – wysapała natychmiast podbiegając do towarzysza. – Proszę, powiedz że ma przy sobie jakieś starożytne…

        Nim zdążyła powiedzieć “złoto, kosztowności lub inne pyszności”, uderzenie okrutnego smrodu o mało nie zwaliło jej z nóg. Natychmiast zatkała nos dziękując własnemu intelektowi że przywróciła mu ludzką postać. 

        Gdy tylko Mental do niej dobiegł, również się skrzywił, lecz prędko przywrócił swą poczciwą minę do równie spokojnego stanu z wcześniej. 

        – Nie wydaje mi się że latryna będzie skora do kolaboracji – rzekł do cierpiącej smrodowe katusze Gotki. – Kał oraz uryna nie posiadają tak zwojów pamięci jak i możliwości komunikacji. Niemniej wyposażeni w twój niezastąpiony węch, moglibyśmy wykorzystać je jako trop.

        Nie potrafiła uwierzyć że ten skubaniec znowu to zrobił. Niby ubliżył jej niepodważalnej inteligencji, a jednak wciąż zdołał uznać jej węch. Postanowiła więc po raz kolejny obdarować go neutralnym milczeniem, które z resztą i tak było wskazane w obliczu tej śmiertelnej pułapki woni nieczystych. 

        Chociaż z drugiej strony, trochę żałowała że tak ciężko jej otworzyć usta. Naprawdę ciężko było nie komentować faktu że Saigon kucał przy rzeczonej latrynie nie krzywiąc się nawet odrobinę. 

        – Spokojnie spokojnie – Widok Gotki z zakrytą twarzą z miejsca wywołał szeroki uśmiech na jego pulchnej twarzy. – Nie będziemy przecież skazywać naszej twardej księżniczki na zbędne tortury. A z resztą, ta podstępna dziura to nie żadna latryna, a wentylacja. 

        – Cyrkulacja powietrza, z reguły pomiędzy pomieszczeniami a przestrzenią na zewnątrz. – wyrecytował Mental. – Czyżbyśmy mieli do czynienia ze swego rodzaju starożytnym grobowcem?

        – Lepiej. To mi wygląda na bunkier.

        Wzrok Saigona nie opuszczał Gotki. Chciała powiedzieć mu że to on powinien znać się na takich podziemnych bajerach, ale stojąc tak blisko tego smrodliwego dziurska wolała nie ryzykować. Poza tym, wskazywanie na jego wietnamskie pochodzenie również mogłoby skończyć się nienajlepiej. Jeszcze okazałoby się że wie o “Czarnym Poniedziałku” i nagle to ona stałaby się specem od wojennych zasadzek i kryjówek. 

        – Ciekawa hipoteza – Mental zbliżył się do dziury święcąc weń reflektorami. Okazała się znacznie głębsza niż sądził. – Hmmmmm… To istotnie może być bunkier jednak nie sądzisz że to dziwne stawiać go w takim miejscu i czasie?

        – Sądze sądze – przyznał Saigon. – Nie wynaleźli jeszcze artylerii, broni palnej, ani nawet trotylu. Zakładałem że ktoś mógł się tu chować przed tą cała anomalią, ale…

        – Ale tym ktosiem nie mogłaby być armia stu tysięcy najeźdźców. 

        – No właśnie – Pokiwał głową. Jego wzrok znów wylądował na Gotce. – Ale póki co nie mamy lepszych poszlak. Może zaprezentujesz nam specjalność swego ludu i wykopiesz nam ładne przejście?

        Pentagram na klacie Gotki zapłonął jaśniej niż reflektory Mentala. Ten jednak nie przestawała mówić. 

        – Co jak co, ale kiedy na ciebie czekaliśmy Conector pomógł mi odrobić stosowne lekcje. Nie powiem, naprawdę ciekawe są z was… 

        Zaniepokojony Mental zaczął subtelnie szturchać przywódcę wskazując mu na dyszącą z wściekłości Gotkę. Jej oczy wręcz wbijały się w lico Saigona, a zęby przerodziły się w ostre jak brzytwa kły. Co więcej, jej włosy wydłużały się i czerniały z każdym krwiożerczym oddechem. 

        – Że jak ze Śląską to od razu górnik? – wysyczała groźnie, chrypliwym basem. – Chcesz żebym zrobiła ci z kręgosłupa kilof i wyłupała ci nim…

        – Jesteś egzorcystą! – wykrzyczał nagle wietnamczyk nie ukrywają przerażenia. – Egzorcyści rozkopują groby, wyciągają trupy i pakują w nie moc demonów! To wasza specjalność!

        Włosy Gotki wróciły do dawnej długości i barwy. Powoli ukryła swe ostre zębiska i przygasiła pentagram. Jej czerwone ślepia nieco się przymrużyły, lecz nie wytraciły swej dzikiej wściekłości. 

        – Jestem egzorcystą, palancie – Niemal splunęła Saigonowi w twarz, po czym zbliżyła się od dziury. – A naszą specjalnością jest to. 

        Sięgnęła po swą księgę i szybko przewertowała kartki. Mental próbował rozpoznać zapisane w niej litery oraz symbole, lecz żadna baza danych nie zdołała ich zidentyfikować. Nieszczęsny tytuł – świecąca literka “R” również okazał się nie do wygooglowania. A że imienia autora w ogóle nie było, pozostało mu pójść w ślady Saigona i zerkać na samą Gotkę. Może nie koniecznie z wycelowaną weń niewidzialną kataną, ale przynajmniej w bokserskiej gardzie. 

        – O proszę… – Gotka zaśmiała się diabolicznie przyglądając się jednej ze stron. – Czyli jednak nie będę musiała odbiegać tak daleko od domu… Zapraszam, panie Pustecki!

        Nim którykolwiek z chłopaków zdążył choćby mrugnąć, księga Gotki przemieniła się w chmurę szkarłatnych iskier i otoczyła ją od stóp do głów, całkowicie ukrywając jej ludzką postać. Dostrzegli jednak jej pęczniejący cień. Słyszeli jak jej szaleńczy śmiech przeradza się w głośny żabi rechot. Czuli jak ziemia wokół nich zaczyna drżeć, a ptaki uciekać z drzew. 

        Saigon natychmiast odwołał swą niewidzialną katanę. Nie miał pojęcia z czym mają tu do czynienia, ale wolał nie ryzykować że to coś dostrzeże w nim wrogość. Na wszelki wypadek ostrożnie spuścił więc też pięści Mentala. Widząc jego zaniepokojoną twarz, afrykańczyk nie stawiał oporu. 

        Aż go skręcało z ciekawości o tym co teraz działo się z duszą Gotki. Szanując jednak własne życie oraz zdrowie, odpuścił sobie to nietaktowne podglądanie.

        Z resztą, świat fizyczny właśnie ukazał mu coś wystarczająco porąbanego. Nowa forma ich pyskatej koleżanki przypominała humanoidalną żabę o długiej siwej brodzie, chorobliwie parchatej śliskiej skórze i oczach czarnych jak dwa węgielki. Miast pentagramu, na jej klacie widniała wielka rozpalona litera “R”. Demon odwrócił swój pękaty łeb ku chłopakom i zamrugał mrocznymi oczyma.

        – No proszę cię… – zabulgotał oblizując się długim łuskowatym jęzorem. – Tylko jeden kąsik. Tak na rozruch.

        Nim ci zdążyli zareagować, pan Pustecki wybrzmiał po raz drugi. Tym razem nieco bardziej poirytowany. 

        – Niech będzie szefowo. – Odwrócił się ku cuchnącej dziurze, po czym tąpnął w leśne runo swoją wielką żabią girą. Gdy tylko to uczyniła, ziemia zatrzęsła się w posadach. – Ale jeśli na dole będą jakieś smaczne niemce… Aha… Ale jeśli na dole będą jakieś smaczne rzymiany, to mogie?

        W ferworze drzew szykujących się do upadku, Saigon i Mental mogli zdać się wyłącznie na swój instynkt przetrwania. Wiedzieli bowiem że jeśli padną na glebę, będą zdani na łaskę rozwydrzonej wiedźmy zaciągającej smycz swego płaziego pomiotu. A przynajmniej tyle wiedział Saigon. Mental był zajęty powstrzymywaniem się od pytania które mogłoby zakończyć się jego potencjalnym zgonem. 

        Czy twój twoja wada wymowy spowodowana jest wyjątkowo długim językiem? – powtarzał w głowie raz po raz kumulując moc wszelkich mięśni swej twarzy by nie otworzyć ust.

        Trzymaj się kolego! – Dopingował go Saigon własnymi myślami. Widział bowiem wycieńczającą walkę jaką odbywał jego afrykański towarzysz. Aż serce się krajało patrząc na tę torturę. 

        A jak już o torturach mowa, wstrząsy pana Pusteckiego w końcu ustały. Tam gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej znajdował się mały cuchnący wentyl, teraz zaistniała przepaść wielka jak niejeden basen i głęboka jak nie dwa. Jedynym czego w niej brakowało to wody, lecz ewidentnie nie przeszkadzało to żabiemu potworowi który bez dłuższego zastanowienia dał susa w jego ciemną toń. Chłopaki usłyszeli tylko głuchy plask dobiegający z jego dna. Na nieszczęście Saigona, nie mieli pewności czy Gotka upadła na swą płazią mordę. Pewne było natomiast to że gdziekolwiek i na czymkolwiek wylądowała, spadała znacznie dłużej niż sądzili. 

        – No cóż… – Saigon westchnął głęboko zbliżając się do dziury. Jak bardzo by się nie wytężał nie widział dna. – Panie przodem, nieprawdaż?

        – To był samiec Saigonie – odparł Mental filujac otchłań reflektorami. Wynik jego obserwacj nie okazał się wiele lepszy niż ten przywódcy. – Miał jasno szare wypukłości na wewnętrznych palcach przednich… To znaczy na dłoniach. 

        – To rewelacja… – przyznał wietnamczyk bez krzty emocji nie spuszczając oka z wielkiego dołu. – A widzisz może jakieś wypukłości po których my moglibyśmy tam zejść? 

        – Hmmmm… – Mental pochylił się najmocniej jak tylko potrafił. Saigon na wszelki wypadek złapał go za kostki. – Otóż… Namierzyłem takowe, ale nie sądzę by przypadły ci do gustu.

        – Niech zgadnę. Niezbyt kompatybilne z moją masą?

        – Nie. Nie o to chodzi. 

        – To o co, że tak zapytam?

        – Są po prostu… jasno szare na wewnętrznych palcach jego dłoni. 

        – Zaraz zaraz zaraz… W sensie że jej dłoni!?

        Mental pokiwał głową. Ani trochę nie ukrywał zażenowania.

        – Niezła bajeczka płaziono… – cedził przez zęby Saigon rozważając czy zasypanie dziury kamieniami lepiej nie wpłynęłoby na zdrowie psychiczne. – Najpierw księżniczka zmienia się w żabę. Potem to jej mam skakać w ramiona… I co jeszcze! Rzucę się w ciemność, spadnę na łeb i to mnie trzeba będzie ze śpiączki całusem wybudzać! 

        Tym razem to Mental spostrzegł walkę towarzysza. A była to walka zdrowego rozsądku z ego znacznie większym niż dół w który przyszło im się wgapiać. 

        – Jeśli poprawi ci to humor… – podjął nagle widząc, jak dłonie przywódcy niechybnie zbliżają się do jego pulchnej twarzy. – Świetnie wybrnąłeś z tamtych oskarżeń o założenia względem jej śląskie pochodzenie. Zaprawdę, gdy usłyszałem z jaką pewnością siebie…

        – Powiedz mi Mentalu – wtrącił mu wpół zdania. – Jaki jest twój ulubiony smak lodów?

        – Niełatwe pytanie… Zdaje się że ciasteczkowe. Takie z niesyntetycznego krowiego mleka.

        – Rozumiem. Czy wobec tego rzeczone niesyntetyczne lody ciasteczkowe w okolicach moich pośladków?

        Mental zerknął na pośladki Saigona.

        – Otóż nie. 

        – To przestań lizać mi dupę. 

        Saigon odetchnął z ulgą. Zdjął okulary, przetarł oczy i strzyknął karkiem dwa razy. 

        – Dzięki – Uśmiechnął się do towarzysza. – Już mi lepiej. A teraz pozwól mi zachować się jak przywódca i skoczyć w pułapkę tej… Weź podaj jakąś obelgę.

        – Ladacznica, szmata, dziw…

        – No no , bez przesady! – Saigon aż osłupiał. – Jest mi drzazgą w napletku, a nie mordercą moich rodziców.

        – Dziw… Dziwne że w drużynie takich ludzi jak my, znalazł się ktoś taki jak ona. 

        – Nie mój to wybór – przyznał wietnamczyk wzruszając ramionami. – Ale wciąż moja odpowiedzialność. Dola przywódcy, że tak powiem. Podobnie jak to.

        Nim Mental zdążył zapytać co, Thao znów zapowiedział się w myślach swej zmarłej babci i rzucił się w przepaść. Przez pierwszą chwilę kusiło go by zahaczyć się o jej brzegi duchowymi saiami, lecz nawet gdyby zdążył je przywołać, te i tak zignorowałyby nieorganiczną glebę. Co się zaś tyczy prawdziwej katany na jego plecach, ani myślał wyciągać ją w obliczu zagrożenia dla raptem jednego okularnika z nadwagą. 

        Dopiero otoczony przez najciemniejsze myśli w najciemniejszej części posępnego dołu, dostrzegł światełko nadziei. Choć właściwie, nie dostrzegł, a poczuł. W rolę światełka zaś wcieliły się lepkie od śluzu ramiona pana Pusteckiego. 

        – Oho – usłyszał radosny bulgot raptem kilka centymetrów obok twarzy. Niemal słyszał jak w jego wielkiej żabiej paszczy pieni się ślina. – Chyba złapałem rzymiana… 

        Wtem, znalazłszy się w jeszcze ciemniejszej sytuacji, faktyczny promyk nadziei dosłownie zleciał mu z nieba. Czy może raczej – z powierzchni ziemi. 

        Silne łapsko żabowatego wnet pochwyciło również Mentala. Ten, gdy tylko poczuł jego uścisk, natychmiast zapalił reflektory. Saigon ani myślał czekać by wykorzystać tę okazję. 

        – Jak nie słyszysz to patrz! – wyciągnął skrępowane łańcuchami ręce, po czym wskazał na swoje oczy. Nigdy nie sądził że oślepiający blask jego afrykańskiego kolegi tak bardzo go ucieszy. – Rzymiany nie mają takich oczu! Ja niewolnik z Wiet…

        Saigon zerknął wymownie na Mentala. 

        – Z dalekowschodnich terenów ludu Sa Huynh – wyszeptał w odpowiedzi. 

        – Z dalekowschodnich terenów ludu Sa Huynh! 

        Usłyszawszy to, demon powoli odstawił obydwu chłopaków. Na wszelki wypadek, Mental nie spuszczał z niego blasku reflektorów. 

        – Ale jak jacyś będą… – bełkotała żabia paszcza sama do siebie. – To mnie zawołasz? Co, szefowo?

        Nim się obejrzeli, posmutniała bestia szeroko się uśmiechnęła. W ten sam sposób w jaki zwykła zrobić to wspomniana przez nią szefowa. Ta sama szefowa, która właśnie powróciła do swej ludzkiej postaci. Choć wyraźnie zmęczonej, dość silnej by zatrzasnąć swą grubaśną księgę. 

        – Pan Pustecki aż tak was nastraszył? – rzekła mrugając oczami tak ze zmęczenia, jak i od kłującego światła Mentala. Gdy jednak prędko chwyciła się za nos, jasnym stało się że to nie jej wzrok cierpi najbardziej. – Mam tylko nadzieję że wasze pierdy przerażenia nie poszły z gruzem.

        – Oj dobrze wiesz że to nie żadne pierdy – odbąknął Saigon pociągając nosem. To miejsce w istocie pachniało jak niechciane dziecko każdej męskiej szatni, obornika i masarni na świecie. Nie potrafił uwierzyć że w ogóle da się tu oddychać. 

        – A to – dorzucił Mental kierując reflektory na ściany śmierdzącej groty – z pewnością nie jest gruz. Ta gleba jest zadziwiająco gładka. Nawet korzenie są wyszlifowane. 

        Mądrala się nie mylił. Ściana ogromnej jamy na która przyszło im spojrzeć nie miała w sobie ani grama architekturalnego nieładu. Co ciekawe, ładu również. Nie dało się w niej dojrzeć ani jednej cegły czy cementu, a co dopiero drewnianych pali umacniających konstrukcję. Jakby tego było mało, każdy ze znajdujących się tu korzeni lokalnych drzew i krzewów był zrównany z jej podejrzanie gładkim poziomem.

        Na szczęście podłoże okazało się mieć znacznie mniej tajemnic. Ślady niezliczonych sandałów, kół powozowych, kopyt oraz słoniowych stóp rozsiane były po niemal każdym zakamarku. Towarzyszyły im również, małe kamienne kręgi, łyżki, przypalone gałęzie oraz okazyjne stosy większych i mniejszych odchodów. 

        – Kierowali się na wschód – stwierdziła Gotka zerkając w mroczny głąb tunelu. – Korzenie mówią że ta nasza “latryna” była jednym z wielu takich wentyli. 

        – Potrafisz porozumiewać się z korzeniami? – zapytał wyraźnie zaciekawiony Mental.

        – Leszy potrafi, więc jak trzeba to robi za łącznika. 

        – A to ci dopiero. Można w takim razie rzec że posiadamy tę samą umiejętność w dwóch różnych wydaniach. Jak już bowiem wiesz ja potrafię porozumiewać się z…

        – Żebyśmy mieli jasność – Gotka wyniosła swój głos na wyżyny wyniosłości. – To że ty potrafisz gawędować z maszynami, nie znaczy że ja też traktuję tę pruchna jak jakichś ziomali. Są ledwie przedłużeniem mojej woli. Jak ślepo oddani słudzy gotowi umrzeć dla kaprysu swej pani!

        – Aha. – odparł sztywno, po czym odwrócił się do Saigona grzebiącego przy jednym z ognisk. – Sajgonie czy zechciałbyś może ubliżyć Gotce w moim imieniu? Oboje wiemy że jesteś w tym znacznie skuteczniejszy.

        – Słuchaj no ty…

        – Wiesz że zawsze chętnie – odrzekł wietnamczyk wycierając w spodnie umorusane popiołem palce. – Ale chwilowo jeszcze nie zasłużyła. Nie będę jej karcił za stwierdzanie oczywistego. Oczywiście że poszli na wschód bo tam prowadzą ślady ich stóp. A miasto zwane Kannami znajduje się…

        – Na wschodzie – dokończył Mental.

        – Otóż to – Saigon krzyknął do Gotki kierującej się w głąb tunelu. Wyraźnie owładniętej fochem, czy co gorsza, zewem odwagi. Zaczął ją więc doganiać. – Ale żeby nie było, twoje spostrzeżenie nie okazało się kompletnie bezużyteczne! Wiemy przynajmniej jakim cudem w ogóle odpalili tu ogień bez zaczadzenia siebie i zwierząt. 

        – Hmmmm… – Ruszając za towarzyszami, Saigon zaczął uważnie obserwować ściany tunelu oraz każdy z mijanych wentyli. Czuł bowiem że coś mu się tu nie zgadzało.

        W tym samym czasie, Saigon odpalił swą duchową wizję. Nie zamierzał ryzykować że członek jego drużyny wpadnie w jakieś podziemne sidła, więc wolał mieć oko na duszę pani burżujki. Niezależnie jak przerażająca by się nie wydawała. Sądząc jednak po tym że wyglądała jak promieniujący ser szwajcarski, jego największa obawa okazała się prawdą. 

        To jednak był zew odwagi. 

        – Halo halo, pani wampirowa – wygarnął doganiając jej żwawy krok. Krok, który nie wydawał się przejmować jakimikolwiek przeszkodami. – Która to przerażająca istota pozwala ci tak dobrze manewrować w ciemnościach?

        – Wyssijod.

        – Że jaki wyssijod?

        – Wyssij mi i odwal się – zaśmiała się Gotka, dumna ze swego słownego dowcipaska. – Mam nadzieję że było to godne kontr obelgi.

        – E tam – Saigon wzruszył ramionami. – Komary nieraz kąsały boleśniej. A tak na serio, co z tą ciemnością? Jako były ninja i niedoszły zabójca mam prawo wiedzieć.

        – Niedoszły, powiadasz? – mruknęła Gotka nie kryjąc zaintrygowana. – Czyli to nie po raz pierwszy zatankowałeś majtki do pełna?

        – Dla twojej informacji wolę bokserki. Swoboda ruchu przede wszystkim. A jeśli chodzi o kwestię niedoszłości, po prostu uznałem że to… Kiepska inwestycja w przyszłość. Poza tym w knajpie staruszka mam mniejsze ryzyko na utratę którejś z kończyn. 

        – Ładnie ująłeś że nie masz jajec do poważnej roboty – powiedziała dumnie Gotka. – Ale rozumiem, argument ciepłej kuchni i stałego dostępu do pysznych nudli musiał brzmieć taaaaak przekonująco. 

        Od chwili gdy po raz pierwszy wytknęła mu jego wagę łaknął odbić tę piłeczkę docinkami o anoreksji. Każdy przytyk względem jedzenia, sparować komentarzem o wymiotach. Każdy atak na jego nawyki, chorobliwym strachem przed własnym odbiciem. Pragnął tego, ale nie pisnął ani słówka. Czuł w kościach że jej niewyparzona gębą kiedyś przegnie pałę i powie coś czego będzie żałował. Ale ten dzień jeszcze nie nadszedł. 

        – Co ja mogę. – odparł na luzaku. – Jestem człowiekiem ceniącym sobie wygodę. A ty jesteś…

        – Dla twojej informacji, tak jestem człowiekiem. 

        – Dobrze, wolałem się upewnić. To jak już mamy to z głowy, nie pomylę się chyba twierdząc że sama cenisz sobie kontrolę. I dlatego tak wkurza cię ten porąbaniec Conector. 

        – Kija o mnie wiesz, ale tu się nie pomyliłeś – Gotka parsknęła z irytacji. – Całe życie uczysz się jednej z najbardziej zabójczych sztuk magicznych na planecie, dosłownie wypruwasz sobie flaki, a tu porywa cię nagle jakiś bóg-menel i zagina czasoprzestrzeń brwiami!

        – Oj wiem co czujesz – przyznał Saigon, lekko się uśmiechając. – Może do dosłownego wypruwania trochę mi brakowało, ale nie miałem daleko. Gdybym mógł odzyskać całą sól jaką wypociłem na tych wszystkich treningach, mógłbym usypać z niej sobie własną tropikalną wysepkę.

        – Serio?

        Saigon był absolutnie pewien że Gotka zmierzyła go wzrokiem. W takich chwilach jak ta cieszył się niezmiernie z otaczającej ich ciemności oraz niepewności jaka wraz z nią płynęła. 

        – Serio serio. A jeśli chodzi o tego psa Conectora to powiem ci szczerze że nawet jak na boga jest całkiem bezduszny. I tym razem ja mówię tu dosłownie. 

        – A to ci… – Zaintrygowanie Gotki momentalnie przerodziło się w głośne myślenie. – Wyczułabym gdyby był demonem, więc… I do tego krwawił normalną bordową… Zaraz zaraz, skąd ty w ogóle wiesz że nie ma w sobie esencji?

        – Można powiedzieć… – Saigon rozpalił ślepia akwamaryną. – Że mam oko do takich spraw. 

        – EJ EJ EJ! – Gotka natychmiast stanęła w miejscu zakrywając się rękoma. – Ale w moją nie zaglądaj ty zboku!

        – No dobrze już… – wymamrotał wietnamczyk. Jego oczy wróciły do normalności. – Nie żeby było na co szczególnie patrzeć…

        – Co ty tam ciumkasz pod nosem!?

        – No jak oni to wykopali! – Saigon złapał się za głowę rozglądając się po tunelu. Czuł że szybka, acz mało zwinna zmiana tematu była jego jedynym ratunkiem. – Myślisz że kazali łopatować słoniom?

        – Rola debila wychodzi ci łatwiej kiedy nie udajesz, wiesz?  

        – A skądże znowu! – odparł Mental wyłaniając się z ciemności. – Słonie byłyby co prawda w stanie utrzymać łopatę oraz nią poruszać, lecz ich trąbom zdecydowanie brakowałoby koordynacji ruchowej. Lecz to nie sposób w jaki sposób go stworzono mnie dziwi, a w jaki go wykorzystano.

        – O proszę – westchnęła Gotka. – Przybył i Flip do naszego Flapa. 

        – Cichaj tam, bo będzie obelgą po łapkach – Saigon zwrócił się do Mentala. Nigdy wcześniej nie słyszał go mówiącego w takim stresie. Jak na normalnego człowieka niby nic przesadnego, ale w dziwnej skali tego afrykańskiego mózga coś faktycznie musiało być na rzeczy. – Mów chłopie jak te starożytniaki go wykorzystały. 

        – Pomyliłeś się Sajgonie. 

        – Oho. Niedobrze.

        – Spostrzeżenie Gotki w istocie okazało się kompletnie bezużyteczne. 

        – Może jednak nie aż tak niedobrze. 

        – Mówże o co chodzi! – warknęła dziewczyna.

        – Chodzi o to że armia licząca sobie tak ogromną ilość ludzi, koni oraz słoni nie byłaby w stanie przetrwać podróży stąd aż do Kanny w tym tunelu. Pomijając rozpalone ogniska, wentyle tego rozmiaru zwyczajnie nie byłyby w stanie dostarczyć jej wymaganej ilości powietrza. Według moich obliczeń, straciliby przytomność jeszcze przed przekroczeniem górskiego pasma Apeninów. 

        – Czyli… – Gotka próbowała jakoś ułożyć sobie w głowie o co mu chodziło. – Chcesz powiedzieć że to jednak są nieumarli?

        Mental zerknął na Saigona. Na szczęście tym razem reflektory pozwoliły wietnamczykowi ujrzeć z jakim wyrazem twarzy przyszło mu obcować. A była to twarz błagająca o ratunek.

        – Nasz drogi matematyczno-geograficzny geniusz chce powiedzieć że armia Hannibala musiałaby biec żeby przedostać się przez ten tunel do wyznaczonego pola bitwy. 

        – Ściślej mówiąc, musieliby utrzymywać prędkość dwudziestu ośmiu kilometrów na godzinę przez prawie dwa dni. 

        – Jak mówiłem – Saigon wskazał z dumą na Mentala. – Geniusz.

        – Niby taki geniusz, ale stąd czuję jak trzęsie się z ekscytacji. Bo nie ma bladego pojęcia jak tego dokonali, prawda?

        – Prawda. I w istocie, niemożebnie mnie to ciekawi. 

        – Ja jakoś nie nabawiłem się szczególnych drgawek – przyznał wietnamczyk raz jeszcze przyglądając się ścianom tunelu. – Ale nie będę ukrywał, przenieść ponad stu tysięcy chłopa tak o bez żadnego…

        – Już wiem! – zakrzyknęła Gotka, po czym natychmiast zmieniła się w południcę. – Za mną ciemniaki! Już ja wam pokażę o co tu się rozchodzi!

        Mental ledwo otworzył usta, a jej chude pomarszczone oszponione stopy ponownie wystrzeliły ją w głąb tunelu. Ożywiony ton głosu i dusza niemal tak jasna jak reflektory kolegi obok nie pozostawiły Saigonowi wątpliwości – ona chyba naprawdę coś wymyśliła.

        Z drugiej jednak strony, nie znał innego powodu by udowodnić że jest to coś głupiego, jak tylko ruszyć za nią w kolejną pogoń. 

        – Czy ciemniak to rasistowskie określenie? – zapytał Mental zerkając za znikającą w mroku Gotką. 

        – Wszyscy mówimy w swoich własnych językach więc ciężko stwierdzić – odparł Saigon klepiąc go po ramieniu. – Ale spokojnie, rozkmiń jak działają te nasze bajery w uszach to prawda wyjdzie na jaw. A jak wyjdzie że powiedziała nie to co trzeba, wymyślimy stosowną karę. Może być?

        – Może być.

        Przynajmniej teraz, w towarzystwie wyposażonego w reflektory afrykańczyka, ryzyko wywalenia się na twarz odrobinę zmalała. 

        – I gdzie tak pędzisz! – krzyczał próbując nadążyć za długimi nogami południcy. Jej kłosiaste włosy mieniły się w ciemnościach niczym latarnia morska. – Jeden z twoich korzennych sługusów wyszeptał ci coś na uszko?

        – To debile! – odparła nie zwalniając karkołomnej pogoni za rozwiązaniem. – Mają za słabą pamięć! A wy chyba za słabo znacie się na ludziach!

        – Wypraszam sobie! – dodał Mental wyprzedzając Saigona. – W swoim życiu poznałem równo osiemset czternastu ludzi. Mogę wymienić ci imię, nazwisko oraz opisać twarz każdego z nich!

        – Miano i wygląd to nie wszystko, kochanieńki! Liczy się to co się umie! A skoro ty umiesz tak dobrze pamiętać, oświeć mnie proszę, do czego jest zdolny ostatni osobnik z jakim miałeś przyjemność?

        – Pan Pustecki potrafił trząść ziemią oraz robić w niej wielkie dziury. Wykazywał również cechy wskazujące na gotowość do okresu godowego. Długi język wskazywał także na…

        – Nie nie żabol był demonem – Saigon w końcu uświadomił sobie o co chodzi Gotce. – Ona mówi o Conectorze!

        – Otóż właśnie panie szefie!

        – Ale czemu pomagałby armii Hannibala budować podziemne tunele? 

        – No jakto jak! – Diaboliczny śmiech Gotki niósł się donośnym echo poprzez cały tunel. – Bo wciąż nas testuje naiwne bybki! Pokazał wam rąbek bogactw za które ja jadam drugie śniadanie, a wyście jak te posłuszne pieski poszli za paneeeeeeeeeeeeeeeeeeee…

        – Ejże! – wrzasnął Saigon. Słyszał jak głos Gotki rozciąga się jak modyfikowany komputerowo. Nim jednak pojął co się stało, przepadł w ciemności. Wraz z nim połysk złotych włosów strzygi. Saigon natychmiast odpalił duchową wizję. Pokiereszowana dusza Gotki również kompletnie wyparowała. 

        Nie widzieli żadnej przepaści, ani zakrętu w który mogła wpaść. Tym czego jednak czuły wzrok Mentala nie mógł pominąć, było dziwne pęknięcie unoszące się w powietrzu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

2 × trzy =