Anomaladie: Zapytaj, zabłądź, zapomnij
21 min read– Wszyscy na kolana! – wrzasnął jeden z trzech policjantów mierzących do nich z broni. – Ręce tak żebym je widział! Bez żadnych sztuczek!
Thao natychmiast przygasił duchową wizję. Zaczął powoli podnosić dłonie do góry i zniżać się do klęczek. Wtem zauważył kątem oka że jego towarzysze niedoli zwyczajnie nie są w stanie wykonać polecenia gliniarza. Macki Gotki wciąż zaciskały się na rękach Mentala, stawiając obydwu w dość kiepskiej sytuacji. Na ich szczęście, ten stróż prawa okazał się rozważniejszy niż przyszło im przewidywać.
– Powiedziałem wszyscy, dziadku! – rzucił do kulącego się przed nimi Conectora. – No już, głowa do góry!
– No trudno… – westchnął wyraźnie zawiedziony, po czym ułożył się na boku. – Bardzo chciałem popatrzeć jak będą się z tego tłumaczyć.
Policjantowi nie dane było zapytać o czym on gada. Ledwo ujrzeli jak otwiera szczękę, a całą czwórką wyparowała ze szkolnego parkingu. Tam gdzie jeszcze przed chwilą widział opięty czarny mundur, teraz znajdowała się ogromna piaszczysta plaża oraz delikatnie szumiące fale. Znaleźli się w czymś co przypominało bambusową chatkę ukrytą gdzieś w tropikach. Sądząc po gorącu jakie ich uderzyło, z pewnością nie byli już w Ameryce, a już na pewno nie nocą.
– O cholera – Gotka prędko odmieniła macki w dłonie by mieć czym się wachlować. – Ale parówa! Gdzie nas wywiało?
Mental już chciał odpowiedź z entuzjazmem, lecz ten zgasł na jego twarzy równie szybko co się pojawił.
– Hmmmm… – Aż złapał się za brodę w zamyśleniu. Zaczął uważnie przyglądać się krystalicznej wodzie morza, jasnym piaskom plaży i w końcu samemu słońcu. – A to dopiero ciekawa sytuacja…
– Jaka znowu sytuacja? – zapytał zniecierpliwiony Thao. – Wcześniej jakoś nie miałeś problemu żeby określić gdzie jesteśmy. Nie mów że nie łapiesz tu zasięgu.
– Łapie łapie, drogi kuchciku – Pewniacki głos Conectora wyrwał się zza ich pleców. Stał za czymś co przypominało barowy kontuar i wycierał szklankę. – Jego niezwykłej bani nigdy nie brak wiedzy. Po prostu bystrzak jest w lekkim szoku że z mapy zniknęły mu wszystkie miasta, kraje i w ogóle kontynentu. No, a przynajmniej te z naszej ery.
– Zaraz zaraz… – Ślepia Thao na nowo rozpaliła akwamaryna. Zaczął panicznie szukać cudzych dusz. – Jak to z naszej ery? Gdzieś ty nas znowu porwał?!
– Nie pytaj gdzie – odparł Conector z przekąsem. – Ale kiedy. Chociaż właściwie, przeniosłem was też w przestrzeni więc nie jest to głupie pytanie. Otóż znajdujemy się na…
Nie dokończył zdania. Macka Gotki wystrzeliła prosto w jego szyję, oplotła ją i przyciągnęła. Łysa glaca starca rąbnęła w kontuar. Mental bez chwili namysłu chwycił za trzymaną przez niego szklankę i na wszelki wypadek rozbił mu ją na potylicy. Nim się obejrzeli zwiotczałe ciało staruszka opadło na kamienną podłogę.
– Co wy wyrabiacie do jasnej cholery! – Thao aż ręce opadły. – Porąbaniec w końcu przestał nas atakować i zaczął gadać!
– No właśnie! – Gotka wyszczerzyła dumnie zęby. Były śnieżnobiałe i nieludzko ostre. – Opuścił gardę, a myśmy to wykorzystali. Nie docenił nas po prostu. To jego błąd. Poza tym Mental musiał się zemścić.
– Ależ skąd Gotko – zaprzeczył wyciągając dłonie do góry. – Nie musiałem, a zaledwie chciałem. Gdybym musiał, mój atak byłby znacznie mniej przemyślany.
– Mniej przemyślany niż trzaśnięcie szkłem po łbie? – dopytywał wpieniony Thao.
– Owszem, Saigonie. Gdybym dał się ponieść żądzy zemsty…
– Polecam – wtrąciła cicho Gotka, rozglądając się po wiszącym za kontuarem barku pełnym trunków.
– Gdybym dał się ponieść żądzy zemsty – ciągnął Mental – najpewniej użyłbym swej ręki. A cios ręką, jak pewnie wiesz, wykazałby się znacznie mniejszą efektywnością.
– Jak miło czasem kogoś mądrego posłuchać – Gotka siadła na kontuarze, po czym wskazała za siebie. – A tak w ogóle ten tłumok trzymał tu całkiem niezgorsze trunki. Jeśli pomożecie mi przygotować rytuał, możemy podpalić jego ciało i…
– Ach ci bogole – Kolejny Conector mruknął Thao niemalże od ucha. Ten aż podskoczył z przerażenia. – Niby tacy wyrafinowani, a nie potrafią docenić dobrego napiteczku. Tylko szastać i szastać co nie, kuchciku?
– Oż ty… – Gotka momentalnie zmieniła się w południce i rzuciła się na nowego starucha.
Ten nawet się nie poruszył. I właściwie nie musiał.
Thao wywołał katanę najszybciej jak tylko potrafił. Nie zdążył nawet uczynić jej niewidzialną, ale to chyba lepiej. Demon zatrzymał się bowiem tuż przed jego ostrzem z morskiego światła. Pomarszczona twarz powoli oderwała się od oryginalnej ofiary, a zwróciła ku Thao.
– Jak ty śmiesz go bronić? – wysyczała wściekle. – Po tym na co nas naraził dalej chcesz bawić się w rycerzyka?
Katana zniknęła. Oczy Thao również wróciły do normy. Mimo to, wciąż stał między długimi jak banany szponami Gotki i gardłem Conectora. Stał i patrzył prosto w oliwkowate oczy południcy.
– Nie bronię jego. Bronię tego co wie. Tego, przypominam, o czym my nie mamy zasranego pojęcia.
Demon raz jeszcze zerknął na stojącego za wietnamczykiem dziada. Z tej jego wiecznie sztywnej twarzy naprawdę nie dało się niczego wywnioskować. Wiedziała że jeśli chce dowiedzieć się skąd, a przede wszystkim ile wie o jej pochodzeniu, nie może go tak po prostu ukatrupić. A przynajmniej nie po raz kolejny. Odmieniła się więc z powrotem w dziewczynę i w milczeniu usiadła na jednym z krzeseł przy kontuarze.
– Ale jej powiedziałeś – starzec pochylił się nad ucho Thao. – Normalnie…
– A weź już bądź cicho.
Thao poszedł w ślady Gotki. W głęboki nosie miał że szedł plecami do potencjalnego wroga. Skurczybyk i tak mógł się tam przenieść kiedy tylko chciał. Jakoś jeszcze nie wykorzystał tego faktu by go zabić, więc po co niby miał uważać?
Cóż, sądząc po pozycji bokserskiej w jakiej stał Mental, ten chyba wciąż widział jakiś powód do trzymania gardy. Któż wie, co widział ten jego “niezwykły umysł”.
– Siadaj kolego – Thao zajął miejsce koło Gotki i poklepał w krzesło obok. – Wiem że pewnie masz więcej energii niż ja, ale odpuść sobie. Przemoc wyraźnie do niego nie przemawia.
– Rozumiem – powiedział Mental kierując się do wskazanego krzesła, z lekko zamyśloną miną. – A zatem nastał czas argumentów słowa?
– Dokładnie! – Conector przeniósł się za kontuar.
Gotka aż podskoczyła z przerażenia i natychmiast odwróciła się w jego stronę. Mental zrobił to samo, lecz zobaczył że Saigonowi wyraźnie się nie chciało. No to złapał za jego krzesło i sam go obrócił. Miał dość przybitą minę, ale podobnie jak reszta skupił wzrok na dziwacznym starcu.
– Powiedzcie mi dzieciaki czy wiecie co to barter? – zapytał wyciągając z barku cztery nowe szklanki i wycierając je szmatką.
Gotka szczerzyła kły, a Saigon milczał jak grób i spoglądał na blat. Mental czuł że gdyby nie natłok emocji i tak oboje spojrzeli by się na niego więc uznał to za swoją chwilę chwały.
– Barter to wymiana towaru lub usługi za inny towar lub usługę – odparł chłopak.
– Precyzyjny jak zawsze. Skoro więc znacie już tę prostą definicję, pozwólcie że zaproponuję wam iście barterowy układ. Pytanie za pytanie. Co wy na to?
– Jak na lato – westchnął Thao.
– Niech będzie – Gotka wzruszyła ramionami.
– Powiem że się zgadzam – dodał Mental jako ostatni.
Conector wyciągnął cytrynę z szafki obok i zaczął ją kroić. Ten którego nazywał kuchcikiem, od razu rozpoznał amaorski chwyt noża zupełnie jakby chciał ją posiekać cudzą ręką.
Niestety, ta obserwacja kosztowała go pierwszeństwo w kwestii zadawania pytań.
– Gdzie i kiedy my w końcu jesteśmy? – wyrwała się Gotka. – Moja kolekcja jest bezpieczna, ale za cholerę nie czuję Edenu. Jeśli to jakaś boska kraina…
– Spokojnie niewia… – Conector odkaszlnął, uważając by nie trafić w świeżo pokrojoną cytrynę. – Spokojnie, moja droga. Wciąż jesteśmy na Ziemii tylko takiej sto pięćdziesiąt milionów lat starszej. Ściślej mówiąc w późnej jurze, gdzieś pomiędzy czymś co kiedyś nazwą Zatoką Meksykańską i Ameryką Południową. Sam nazwałem tę wyspę, dlatego nasz kolega bystrzak nie znalazł o niej informacji w necie.
– Jak ją nazwałeś? – zapytał Mental robiąc wielkie oczy. – Powiedz proszę.
– A kogo to obchodzi ciulu… – Gotka złapała się za spiętą twarz. – Nabijasz nam dług pytaniowy takimi pierdołami.
– Koleżanka ma rację – przyznał Conector sięgając po pudełeczko z cukrem. – Nabijasz jak bźdźawy szwądrel pietrostaczki!
– Hmmmm… Jak co nabijam?
Thao tylko położył twarz na blacie i głośno westchnął.
– Milcz głupcze bo nie wiesz co czynisz – Gotka z trudem powstrzymywała się by nie udusić go tu i teraz. – Teraz ja pytam, a ty…
– Po kiego grzyba nas tu porwałeś! – przerwał jej Thao momentalnie zrywając łeb z blatu. – Bo szczerze wątpię że chciałeś po prostu się ponawalać. Takich forów nie dałbym nawet przedszkolakom.
– No i masz mnie, kuchciku – Conector wsypując cukier do szklanek. Robił to nieludzko mechanicznie. – Walka do jakiej was podpuściłem miała być małym sprawdzianem waszych umiejętności praktycznych. Zdaliście go bez większych problemów, zatem nie widzę przeciwwskazań by nie wyznać wam prawdy co do waszego porwania… Chociaż w sumie głupio mi tak urywać ten suspens i otoczkę tajemnicy.
– No jaka szkoda – mruknął Thao. – Aż łza się w oku kręci. Gadajże jeśli łaska.
– Otóż łaska. Łaska wyznać wam że wasza niezwykła trójka jest mi tak jakby potrzebna. Chodzi o kilka zleceń. Siedem, będąc dokładnym.
– A więc to tak – Gotka przymrużyła oczy z przesadną podejrzliwością. – Mimo potężnej tak potężnej mocy, brak ci jaj by zabić swych wrogów, co? Wieczne strzykanie kręgosłupa moralnego zmusiło cię do przemierzenia czasoprzestrzeni wzdłuż i wszerz by znaleźć najlepszą w swoich fachu. Dwie żywe tarcze do pomocy i niech rusza w akcję, mordować w imieniu brzydzącego się przemocą staruszka.
– Że jakie, przepraszam, tarcze? – oburzył się Thao. – I co to ma do cholery znaczyć “najlepsza w swoim fachu”?
– Oznacza to – odparł Mental – że nie ma sobie równych w obranej przez siebie specjalizacji. W tym konkretnym przypadku, chodzi jej o zawód zabójcy.
– I ty niby wierzysz w tą zabójczość?
– W tym konkretnym przypadku, nie. Mógłbym wymienić co najmniej tuzin konkretnych powodów ale…
Wskazał palcem na Gotkę. Była konkretnie wpieniona. Widok jej zacierających się kłów zakończył dysputę na temat jej kompetencji. Tymczasem, Conector zaczął rozlewać wodę do szklanek z cukrem.
– No to skoro bajeczki mamy już za sobą… – Zerknął na Gotkę. Odwzajemniła jego spojrzenie stosownym palcem. – To może powiem wam o co dokładnie mi chodzi. I nie bójcie wy waszych niewinnych młodych sumień, nie chodzi tu zabójstwo. A przynajmniej nie ma potrzeby byście się do niego posuwali. Chodzi mi bowiem o coś w rodzaju poszukiwań. Ściślej mówiąc, poszukiwań anomalii.
– Że czego zno… – Thao sam sobie przerwał to pytanie. Spojrzał na Mentala. Nie zdziwił go fakt że Gotka zrobiła to samo. Conector również przerwał swoją zabawę w barmana by pogapić się na niego swoimi martwymi oczyma.
– Mam coś na twarzy? – zapytał w końcu.
– I cyk – zaśmiał się starzec wracając do mieszania napojów. – Kolejne pytanko dla mnie. Wybaczcie mi tę prowokację, ale nie mogłem się powstrzymać. Nasz mózgowiec doskonale wie pewnie co znaczy słowo anomalia, prawda?
– Otóż wiem – Mental uśmiechnął się, świadomy że Conector właśnie wyzerował jego wpadkę. – Nie byłem tylko pewien o który jej rodzaj panu chodzi. Z miejsca uprzedzam że jeśli w gre wchodzą anomalie magnetyczne…
– Ani magnetyczne, ani termiczne, ani chemiczne…
– Ani fizyczne, ani astronomiczne, ani anatomiczne?
– Mental! – wrzasnęli równo Thao i Gotka.
– Tak! – prędko odpowiedział sam sobie. – One też nie! Wiem że one też nie! Bo to prawda że one też nie? Nie odpowiadaj! Tak, one też nie!
– Taki z ciebie mózgowiec, jak z niej zabójca – prychnął Thao. – Ale ty przynajmniej jesteś choć trochę zabawny.
– Co to niby miało znaczyć? – oburzyła się dziewczyna, wysuwając południcze szpony. – Pokazać ci kurduplu jaka potrafię być zabawna?!
– Uważaj niewiasto. Zadałaś w gniewie aż dwa pytania. Twój dług rośnie.
– Halo halo! – Conector pstryknął palcami by zwrócić na siebie uwagę. – Ze mnie się proszę nie nabijać! To ja tu wam uprzejmie lemoniadę robię…
Thao zerknął na starca z politowaniem.
– Kasuj dług pytań, to przestaniemy – zerknął porozumiewawczo na Mentala. – I przejdźże do rzeczy bo zaraz szlag mnie jasny trafi, jak nie meteor.
– Nie podoba mi się ten przywódczy ton – dodała Gotka, po czym rąbnęłą pięścią o stół. – Ale ma kurdupel racje. Przestań podchodzić do nas jak pies do różowego gówna. Gadaj jak na spowiedzi.
– Choć meteory w nic nie trafiają – przemówił Mental śmiertelnie poważnie. – A psie gówna skrajnie rzadko przybierają kolor różowy, zgadzam się z moimi współbuntownikami. Dość już mamy zwodnych pytań. Łakniemy jasnych i sensownych odpowiedzi!
Conector powoli odstawił szklanki z niedoszłą lemoniadą. Wyprostował się, urósł co najmniej o dwie głowy i zaczął świdrować całą trójkę swym zimnym spojrzeniem.
– Myślicie że możecie stawiać mi warunki, śmiertelnicy? – wycedził przez zatrzaśnięte szczęki. Po czym oparł potężne łapska na blacie. Dłonie miał wielkości średniej pizzy.
– My nie myślimy – odpyskowała Gotka. – My ci je stawiamy pod samym nosem żebyś przypadkiem nie przeoczył dziaduniu.
– Ja chciałbym dodać że tak ogólnie myślę – dodał Mental niezmiennie poważnym tonem. – Dziaduniu.
– A ja… – Thao zerknął na kolegę obok unosząc dwuznacznie brwi. – Chciałbym dodać że krótkowzroczność to nic śmiesznego. Ale wiesz co jest za to przezabawne?
– Aż jestem ciekaw – ofuknął Conector.
– Ty, Kolego Mentalu, czy zechciałbyś zaprezentować panu starszemu swoje umiejętności parodyjne?
– Z rozkoszą. Ale będę potrzebował pomocy.
– Pomocy?
Mental otworzył usta bardzo szeroko. Tak jak przewidział Thao, dusza w okolicach jego głowy znów rozbłysnęła błękitem. Ale co mu było zaglądać do świata duchowego kiedy to w tym rzeczywistym usłyszał coś… No powiedzmy że nie tego oczekiwał mówiąc o parodii.
– Nietykajtłumacza. Nietykajtłumacza. Nietykajtłumacza. – Przyspieszone nagranie głosu Conectora wybrzmiewało z jego ust równym rytmem. – Nietykajtłumacza. Nietykajtłumacza. Nietykajtłumacza. Arcypodróżnikiem!
Choć kompletnie się tego nie spodziewał, Thao skłamałby że nie jest pod wrażeniem. Z pewnością nie dało się tego jednak powiedzieć o samym starcu. Widział jak powoli wbija swe wielkie pomarszczone palce w blat i wgapia się w Mentala z nieskrywaną rządzą mordu.
Wtem do prześmiewczego nagrania, włączyła się Gotka. Położyła sobie dłonie na ustach i zaczęła pluć w nie pod jego rytm.
– Zachciało ci się rzygać? – zapytał po cichu wietnamczyk.
Dziewczyna tylko przewróciła czerwonymi oczami, przyspieszyła amatorski beatbox i podobnie jak jej afrykański muzyczny partner, zatopiła wzrok w zimne ślepia czasoprzestrzennego starucha.
Sądząc tym że dłonie Conectora zdążyły się już zacisnąć w pięści, ta prowokacja działała. Uszy bolały go co prawda mocniej niż tyłek od siedzenia na tych cholernych obrotowych krzesłach, ale nie zamierzał przerywać tej farsy. Świadom że staruchowi działa na nerwy dużo mocniej niż jemu postanowił dolać do ognia tyle oliwy by im ten wapniak padła na zawał.
– Jestem Conectorem z rozpiętym rozporem – Zobaczył jak Mental zaczyna machać ręką. Gotka prędko również się dołączyła. – Zdziadziałym potworem, na drzemki czekam porę! Brodę mam uciętą w linii w linii prostopadłej…
– Nie ma takich – szepnął mu Mental przerywając tym samym bit.
Gotka spojrzała błagalnie na Thao. Oj nie zamierzał się teraz poddawać.
– Nieważne! Twoje mordy są niepoważne! Jedna padnie, a druga w stanie, dużo ich jak pieluch gdy ciśnie sranie!
– Oooooooo! – zakrzyknęła Gotka, po czym szybko wróciła do beatboxu.
– Jesteś gupi. Masz oddech trupi. Gadaj prawdę dziadzie bo nakopie ci… Do dupy! Tak, do dupy! Pójdę na zakupy i zrobię z twojej dupy zupy! cztery zupy, na cztery wyłysiałe trupy. Wywarem je napoje, jestem dzielny jak kowboje, patrz wybiło już południe, moje wersy jak naboje!
Wtem, Thao ogarnęła iście przerażająca myśl – a co jeśli Mental nagrywał również te wygłupy? Gdyby ktokolwiek usłyszał jego nieudolne rapsy, albo co gorsza je zobaczył… Nie mógł tak po prostu przerwać skutecznej taktyki. Skierował więc palce na Gotkę i sam przejął stery beatboxu. Na szczęście ta prędko podłapała o co biega.
– Wbija go go go go go go go Gotka! Jadem pluje jak kobra, a pazur jak u kotka! Stary pierdzielu ty jesteś jak płotka! Robisz bul bul bul i mięknie ci faja! Ty siwy pierniku, masz małe jaja. Jak u gronostaja! – Zbliżyła do siebie palce i wystawiła mu praktycznie przed twarzą. – O, taka faja!
– DOŚĆ! – Conector rąbnął w blat swym wielkim łapskiem. – Anomalie o które mi chodzi to anomalie wszechświata samego w sobie. Każda o innych właściwościach i rodzaju zagrożenia. Skubańców jest siedem i są rozsiane w skrajnie różnych punktach na skrajnie różnych liniach czasu. To czego od was, gówniarze, potrzebuję to żebyście znaleźli je, zneutralizowali i przynieśli do mnie. Jeśli to zrobicie, czeka was sowita nagroda z przewidywanym wykorzystaniem moich mocy.
– No… – Thao westchnął z ulgą. – A już się bałem że Mental dobije nas trzecią zwrotką. A właśnie, jak już o tym wspomniałem, po kiego grzyba dałeś nam te plakietki z imionami?
Conector wrócił do normalnych rozmiarów i złapał się za pomarczoną twarz. Teraz wpatrywał się wyłącznie w blat.
– To miały być wasze kryptonimy – wyznał smętnie. – Wymyśliłem je wam żeby chronić wasze prawdziwe tożsamości. Brzmią chociaż fajnie?
– Mój jest durny.
– Mój kapkę rasistowski.
– Prawdą jest że po angielsku można by nazwać mnie man, ale tego typu określenie pasowałoby do każdego przedstawiciela płci męskiej. Co więcej, żaden z moich komponentów nie jest zrobiony z talu. W takich okolicznościach muszę uznać mój kryptonim za nieoryginalny i wprowadzający w błąd.
– Wspaniale – mruknął Conector, odkrywając sztywną twarz. – No to skoro wszystko mamy już jasne, dochodzimy do punktu w którym zadaje wam to wielkie pytanie, a mianowicie: Czy zechcecie przyjąć moją ofertę? – Zamachnął się teatralnie ręką, jednocześnie nie zmieniając monotonnego tonu. – Czy zechcecie ruszyć w niezwykła podróż poprzez najróżniejsze epoki? Stawić czoło wyzwaniom o jakim nie śniło się największym z ziemskich bohaterów i poznać smak prawdziwej przygody?
– I jako nagrodę możemy wybrać sobie wszystko co będziesz nam w stanie załatwić? – dopytał Thao. – W sensie, wszystko na tym świecie?
– Jeśli odmówicie, czeka was… – Conector podniósł się z blatu jakby trzaśnięty prądem. – Że co słucham? W sensie… Tak! Wszyściuteńko na świecie, we wszechświecie, w multiwersum i tak dalej. Czego dusza zapragnie, drogi kuchciku!
– Ok… – Wietnamczyk poprawił okulary i lekko się nachylił. – A jaką mamy gwarancję że nie umrzemy już podczas pierwszego zlecenia? Te anomalie to jakieś międzywymiarowe potwory czy coś w tym rodzaju? I jak tak naprawdę się je pokonuje?
– Nie są niczym czego ten twój przerośnięty kozik nie będzie w stanie zaszlachtować, tyle mogę ci obiecać. To czego natomiast nie mogę, to tego że dożyjecie do swej nagrody. Nie mierzycie się tu w końcu z wielkimi zbrodniczymi umysłami, a siłami natury samymi w sobie. Skłamałbym gdybym powiedział że nie przewiduję co najmniej jednego zgonu z waszej strony.
– Żeby tylko jednego…
Thao zerknął na Gotkę. Posłał jej lekkie, acz kąśliwy uśmiech. Ta odwzajemniła czymś zupełnie odwrotnym.
– Co się patrzysz, bencwale? – Zmarszczyłą brwi, przybierając wyraźnie zszokowany wyraz twarzy. – No chyba nie chcesz mi powiedzieć że to rozważasz.
– Masz rację, nie chcę – przyznał Thao. – Dlatego robię to za pomocą bardziej subtelnych metod.
– Subtelne to ty masz zmarchy na mózgu – odparła wściekle, po czym zwróciła się do Mentala. – A ty, bęcwale numer dwa, też chcesz zrobić za pachoła dla tego dziada?
– Owszem, chcę. – Przyglądał się swym dłoniom stykającym się palcami. Wyglądał trochę jakby widział w nich coś czego nie sposób dostrzec reszcie. – Bynajmniej nie za pachoła, a za człowieka z misją. Istnieje wiele rzeczy których żadna ciężka praca nie byłaby mi w stanie zapewnić, zatem jeśli istnieje w tym świecie sposób by posiąść nagrodę niemożliwą, jestem gotów się go podjąć. Niemniej, wciąż nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie.
– Wal śmiało, bystrzak – rzekł rozweselony starzec. – Wprawiliście mnie z kolegą w dobry humor to powiem wam wszystko co chcecie. A co mi tam!
– Wybornie. Oświeć mnie zatem dlaczego, jako wykonawców tak niebezpiecznego zadania wybrałeś trójkę nieletnich ludzi ze znikomym doświadczeniem w tak niecodziennej tematyce?
Mina Conectora lekko zrzedła. Podrapał się po łysej głowie wyraźnie zakłopotany, po czym zerknął na podłogę i mruknął coś pod nosem.
– Głośniej panie starszy – poprosił zniecierpliwiony Thao. – Bo Mental tu faktycznie istotną kwestię poruszył. Czemu my, a nie na przykład, jakiś losowy Tajlandczyk, Nigeryjczyk i Francuska?
– Mam odpowiedzieć szczerze czy tak żeby było wam miło?
– Zaskocz obiema wersjami – prychnęła Gotka. – Dobija mnie ciekawość brzmią komplementy z ust kogoś takiego.
– A więc wybrałem was dlatego bo macie w sobie potencjał. Każdy z was reprezentuje zupełnie inną odmianę magii, kultury oraz sposobu myślenia. Byliście szkoleni na zupełnie inne sposoby oraz wykształciliście zupełnie inne umiejętności bojowe. Czy to w zimnej placówce badawczej, nawiedzonych europejskich wsiach czy wyciągając haracz dla yakuzy, jakoś radziliście sobie w tym bezlitosnym świecie. Wierzę więc z całego swego ciemnego serca, że z tym wyzwaniem również jakoś dacie sobie radę. No bo skoro osobno zrobiliście wrażenie na samym Conectorze, pomyślcie tylko co moglibyście osiągnąć razem!
– Pomyślimy – odparł Thao zatwierdzając bezładnym kiwaniem głowy. – A ty powiesz tę szczerą wersję?
– Szczera wersja jest taka że nikt nie będzie za wami płakać.
Thao przywołał saia do dłoni. Sam nie wiedział czemu. Niby jego ciało kazało wbić mu jego niewidzialne ostrze przez nos aż do zatok, ale z drugiej strony… Staruch mówił spokojnie, bez tych swoich odpałów. Ewidentnie znał ich sekrety i w jakiś swój dziwaczny sposób poznał ich przeszłość. Gotka nie wydawała się tym faktem zachwycona. Słyszał jej roztrzęsiony oddech i przeraźliwie przeszklone oczy. Jej skóra dosłownie drgała, zupełnie jakby nie wiedziała w którego demona się przemienić. Jaki przykry koniec zapewnić temu sukinsynowi? Zadusić mackami? Rozszarpać twarz do gołej czaszki? A może wtłoczyć w jego krwiobieg tyle wrzątku że pęknie jak balon z wodą?
Żadna wada wzroku nie ukryłaby chęci mordu malującej się na jej smukłej bladej twarzy. Dziewczyna natomiast nie potrafiła dłużej ukrywać tej jednej przerażającej myśli, według której ten… Zabrakło jej sił na kolejną obelgę. Po prostu czuła że Conector może mieć rację.
– Niech nie płaczą – Mental przerwą ponurą ciszę swym analitycznym głosem. – Niech pamiętają o chęci i woli. Nie tylko moje dzieci z wioski, ale wszyscy. Ci którzy uczynili mnie bohaterem oraz ci którzy próbują uczynić mnie złoczyńcą. Niech pamiętają ci, o których sam nie pamiętam. Pamięć to istnienie, a istnienie to jedyny dar jaki oferuje nam wszechświat. Jeśli mam umrzeć walcząc o lepszą przyszłość, nie lękam się końca istnienia. Wiem bowiem że wciąż będą pamiętać. Wiem, bo obiecasz mi że o wszystkim im opowiesz.
– Woooow – Conector aż zaczął klaskać z wrażenia. Panie Mental, proszę proszę. Po takiej podniosłej przemowie aż chce się zawierać niepiśmienne kontrakty!
Mental wyciągnął dłoń do Conectora. Ten podał mu ją i mocno uścisnął. Szczerząc się dumny, ze swego małego triumfu, spojrzał na Thao.
– A ty, kuchciku? Jakieś łechtające serce słówka?
– Nie, panie starszy. Mną kieruje nuda. Od jakiegoś czasu dobija mnie bardziej niż cholesterol, więc nie widzę przeciwwskazań. Poza tym, pare samotnych zmian dobrze zrobi mojemu tacie.
Starzec już chciał podać rękę Thao, lecz poczuł jak ostrze niewidzialnego saia kłuje go w dłoń.
– No no – warknął wietnamczyk. – Przyjmuję twoją ofertę, ale łapy przy sobie. Mentalny może może jakimś cudem ci ufa, ale po wybrykach jakie dziś pokazałeś, moim dobrym wujciem nie będziesz.
Wtem, Gotka zeskoczyła z krzesła. Podniosła je jednym drzewiastym łapskiem i miotnęła nim w ścianę. Deski momentalnie popękały, a rześkie prehistoryczne powietrze wlało się do chatki. Dziewczyna stała zaś na samym jej środku świdrując wzrokiem to chłopaków, to Conectora. Dyszał potwornie ciężko, zaciskała kły i pięści, a jej blada to tej pory twarz zaczęła ciemnieć. Wyglądała niby miliony myśli przelatywały przez jej głowę. Istne ławice wrednych komentarzy, obelg czy najokrutniejszych związanek. Potencjalne plany ataku, tortur oraz niezliczone inne sposoby by ci wszyscy odszczepieńcy poczuli się jak najbardziej niekomfortowo.
– Zdrajcy – wydukała tylko, po czym wyszła na plaże przez otwarte drzwi chatki. Przeszła kilka kroków i usiadła na drobnym juraskim piaseczku. Wpatrywała się w leniwie szumiące morze.
– To co, szukamy jednak tej Francuski? – zarechotał Conector, jednak przysłowiowa mina prędko mu zrzedła. Stanął oko w oko z osądnym spojrzeniem Thao. Kręcił głową wyraźnie zawiedziony i mrużył tylko te swoje małe oczy.
– Żeby tak traktować niewiastę… – westchnął zakładając ramię na ramię. – Niby taki obieżyświat, a jak przyjdzie co do czego to prostak i gbur.
– Hola hola, panie kuchcik. To was nazwła zdrajcami.
– Ale mogła określić nas znacznie gorszym słowem – odparł Mental, kręcąc palcem. – A gdyby jeszcze dodać miała doń mrożący krew w żyłach przymiotnik oraz, broń Boże, podstępną metaforę… Oj panie Conectorze, lękałbym się czy dożyję pańskiego zlecenia. Jej zasób słownictwa to istna kopalnia morderczych impertynencji! Niczym kopalnia Ruch Chwałowice!
– Że jakie tchawice? – zapytał Thao.
– Kopalnia Węgla Kamiennego Chwałowice to kopalnia węgla kamiennego znajdująca się w Rybniku, a dokładnie dzielnicy Chwałowicach. Spodobało mi się jak rapowała więc zacząłem czytać o kulturze Śląska kiedy Conector doznał załamania nerwowego.
– Ja nie dostałem żadnego… No dobra chłopaki, inaczej. – Starzec pochylił się lekko ku młodym by ci dobrze go słyszeli. – Tak bardzo jak nie uwielbiam waszego duetu, ta wredna dziunia będzie wam potrzebna. Weźcie powiedzcie idźcie do niej i…
– Inaczej, panie starszy to ty lepiej zacznij główkować – odpyskował Thao. – Gówno jest nam, a nie potrzebna.
– A to akurat było nieuprzejme.
– Milcz Mental, teraz dla niego jestem nieuprzejmy. Pan grzywa w odwrocie zapomniał chyba że to my jesteśmy potrzebni jemu. Jeśli chce, niech znajdzie sobie następnych palantów a nas zostawi na pastwę meteorytu. Po nas nikt nie będzie płakał, ale po tych jego anomaliach…
– Łaaaaaaa! – Z ust Mentala poleciał dźwięk płaczącego niemowlęcia. – Tak właśnie będziesz brzmiał. – wtrącił. – Łaaaaaa! Bełełełełełe!
– No dobra już dobra! – krzyknął Conector. – Jakoś to złagodzę. Pójdę do niej, a wy pędraki dokończcie tą lemoniadę bo się cukier zmarnuje.
Mówiąc to, starzec zniknął zza baru i przeniósł się tuż koło siedzącej na plaży Gotki. Thao zerknął najpierw na nich, potem na leżącą na blacie cytrynę, a na końcu na wiszącą za barem szafeczkę z alkocholami.
– Wiesz jak to mówią… – mruknął łakomie zerkając na Mentala. – Kiedy życie daje ci cytryny…
– Stosowne składniki i proporcje znalazłem z kolei kiedy usłyszałem twój rap – odparł afrykańczyk. – Już wtedy wiedziałem że będziesz chciał o tym zapomnieć.
Podczas gdy chłopaki wzięli się do przygotowywania “lemoniady”, Conector przysiadł na plażowym piaseczku tuż koło skulonej Gotki. Wbite w twarz dłonie ociekały rozmazanym od łez makijażem.
– Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! – rzuciła groźnie, nawet nie odsłaniając twarzy.
– Twoi koledzy mnie przysłali – wyznał spokojnie Conector. – Kazali przekazać że jeśli nie weźmiesz zlecenia razem z nimi, oni też rezygnują. Mówię ci, to są naprawdę równe…
– A szczera wersja jaka? – Gotka zdjęła dłonie z twarzy, ukazując pomarszczoną gębę wściekłej południcy.
Conector westchnął głęboko i położył się na ciepłym prehistorycznym piasku plaży.
– Jeśli do nas nie dołączysz twój dom, majątek, służka i wszystkie demony jeszcze w przeciągu tej minuty wylądują w fotosferze słońca. Także masz jeszcze… – Zerknął na zegarek. – Czternaście sekund zanim zyskasz prawdziwie słuszny powód do płaczu.