Dziopa
8 min readNowo poznane osoby prosiły mnie o powiedzenie cego po nasemu – górolsko godka. Momentami czułam się jak egzotyczny eksponat, jeden z tych najbardziej chronionych i tym samym najciekawszy w muzeum. A kiedy ten jeden z nos zaczynał mówić, inni – spoza kręgu, ceper – patrzyli na niego z politowaniem.
Zaczynali – czasem cicho a innym razem bez skrupułów, pełną gębą – śmiać się z „odmieńca”. Drwili z niego za plecami, szyderczo i z wyższością spoglądali. Takie momenty tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie warto przyznawać się do swojego pochodzenia. Milczałam. Jednak ta cisza sprzyjała początkowo czemuś złemu, co kumulowało się, zaczynało wrzeć i mozolnie przemieniało w coś silnego. Ta cisza przerodziła się w dojrzały i kobiecy głos: Góralki.
Nie jesteśmy góralami tylko na sezon wakacyjny i zimowy. Nie jesteśmy góralami na zawołanie. Jesteśmy góralami od urodzenia, aż do śmierci, a nasz dorobek kulturowy, historia, tradycje, obyczaje są powodem do dumy. Zaakceptowanie przynależności do wybranej wspólnoty bywa uwalniające i ułatwia postawienie kroków w dorosłym życiu. Obdarzenie jej miłością przyczynia się do dostrzeżenia znacznie więcej. Pozwala docenić swoje pochodzenie w miejskim zgiełku. Mała ojczyzna stanowi swego rodzaju przedłużenie osobowości jednostki.
Każdy ma również prawo zdecydować, czy zostaje lub odchodzi od stron ojczystych, lokalnej społeczności – zgadza się lub nie z jej wartościami, a może postanawia zmodyfikować je i dostosować do własnych potrzeb. Stuprocentowa – a czasami nawet pięcioprocentowa – identyfikacja z wybraną grupą nie należy do najłatwiejszych i nie musi wcale taka być.
Góralka z Podhala?
„To Ty jesteś dziewczyna z Podhala?” – niezliczoną ilość razy usłyszałam takie pytanie, które momentami przeradzało się nawet w twierdzenie. Niezliczoną ilość razy tłumaczyłam ze spokojem tybetańskiego mnicha, skąd pochodzę. W południowej części Małopolski nie żyją wyłącznie Podhalanie. Nasze województwo jest zdecydowanie bardziej zróżnicowane pod względem grup etnograficznych zamieszkujących Karpaty Zachodnie (grafika).
Szczególnie interesuje mnie grupa Górali Sądeckich, ponieważ znajduje się coraz bliżej moich rodzinnych stron. Wyodrębniamy wśród nich Górali Czarnych (Ryterscy i Piwniczańscy) i Górali Białych. Ostatni dzieleni są na trzy subregiony: Jazowski, Łącki i Kamienicki. Drodzy obecni i przyszli czytelnicy, znajomi mówią na nos Górale Biali.
Chwila. Górale Biali i Czarni? Nazwy wynikają z koloru białego lub czarnego sukiennych góralskich gurman i guń. Z czasem przestały być aktualne, ponieważ zaczęto wytwarzać okrycia wierzchnie z czarnego sukna w okolicach Kamienicy i Łącka[1]. Jednak określenie Górale Biali spodobało się regionalistom i jest używane aż do dziś. Pierwszy raz nazwy pojawiły się w Dzienniku podróży do Tatrów Seweryna Goszczyńskiego, który 30 kwietnia 1832 r. zanotował:
Przydajmy przewiew górskiego powietrza, rozproszone dokoła trzody, donośne ich dzwonki, śpiewy i flety pasterskie, Górala snującego się lekko po miejscach ledwo przystępnych i dojrzanych, w jego kusej guni, w kapelusiku okrągłym ozdobionym świeżą gałązką, a doznane wrażenie będzie snem przepowiednim uczuć, które niebawnie w całej rozciągłości się rozwiną. W takiej okolicy leżą Kamienica, Ochotnica i Tylmanowa, zamieszkane przez Górali zwących się białymi, dla różnicy od Górali czarnych, którzy się gnieżdżą w głębszych już górach[2].
Górale Nadpopradzcy nie mogli pozostać obojętni wobec swoich sąsiadów łącko-kamienickich. Określenie Górale Czarni zostało wprowadzone w obieg w XX w., a dokładniej w połowie lat 70. na spotkaniu folklorystycznym za sprawą Edwarda Gruceli. Mieszkaniec Piwnicznej w rozmowie z Agnieszką Bednarek-Bohdziewicz, tłumaczy ówczesne działanie:
Kongres etnograficzny, rok ‘73, po prostu zaczęto, jak to się mówi, szufladkować pewne rzeczy, […] zaczęto tam terminologii używać Biali Górale. No i wtedy też [Edward Grucela] wyskoczył: no jak tamci Biali, a my jesteśmy inni, no to my jesteśmy Czarni, chociażby z tego względu. I to się zaczęło tak właśnie przyjmować: Czarni Górale[3].
Ckni się za… górami
Były dyrektor ZS nr 1 im. Józefa Piłsudskiego w Limanowej powtarzał staropolskie przysłowie na akademiach: Bez Boga ani do proga. Religia chrześcijańska, łączona z pogańskimi obrzędami kultowych Słowian i z magicznymi, zajęła główne miejsce w dorocznych obrzędach Górali Białych. Codzienność przeplata się ze świętowaniem wpisanym w rok liturgiczny.
Jednak zmiany obyczajowości obserwowane od końca II wojny światowej, przyczyniają się do zanikania tradycyjnych form m.in. właśnie obrzędowości dorocznej. Niektóre są nadal kultywowane i podtrzymywane w swoim naturalnym środowisku – nie tylko przez muzea i domy kultury. Scharakteryzuję tylko wybrane, nie przedstawię całego dorobku, ponieważ ten temat jest zbyt obszerny.
Zima
Na scęście, na zdrowie,
Na ten Nowy Rok!
Coby wam się darzyło,
Syćko dobrze rodziło!
Od Wigilii do Trzech Króli to okres chodzenia po kolędzie, ale jeszcze przed świętami uczniowie wspomnianej szkoły i działający w niej zespół Consonans kolędują w placówce edukacyjnej. Grupa składa się najczęściej z: turonia, pastuszków, śmierci, diabła, dziada, baby, Romki, Maryi z dzieciątkiem, Józefa. Grupa kolędnicza wchodzi do sal lekcyjnych i składa życzenia, śpiewa kolędy, przygrywając na skrzypcach, harmonii czy trąbce. Do świętowania z góralskim przytupem zapraszają również między zajęciami. Zjawiają się pod koniec akademii z okazji nadchodzących świąt oraz odwiedzają inne placówki np. Dom Pomocy Społecznej, lokalne przedszkola.
W dniu św. Szczepana (26 grudnia) przychodzą do domów Podłaźnicy z workiem owsa, który rzucają garściami po domownikach, na podłogę i skandują przy tym życzenia. Podłazy mają na celu przede wszystkim zaklinanie pomyślności w gospodarstwie[4]. Dawniej, kiedy młodzi ludzie chcieli się pobrać, kandydat na męża przychodził wieczorem do domu wybranki z workiem owsa. Przemawiał do rodziców i składał im życzenia, a następnie proponował ojcu dziewczyny toast wódką. Jeśli był akceptowany przez córkę, dostawał zaproszenie do wspólnego ucztowania. Mieszkanka Jazowska wspomina ten okres:
Podłaźniki chodziły, takie kawalerzy, szli przez wieś i śpiewali, rozlygało się nieroz het poza góry. Kto mioł dziewczynę, to zawsze chłopców się naschodziło, wchodziły do domu, cało kupa ze śpiewom. Rzucali owsom. No jeszcze jak! Grubo było nieroz po tym. I na szczęście, na zdrowie, na to Boże Narodzonie, w każdym kątku po dzieciątku, a na piecu troje. Żeby się darzyło. Flacho przyniosły, harmonie tyz, przeważnie guzikówkę, potem to tyz bombnił na bombnie. Wesoło było, śpiewali, tańczyli[5].
Wiosna
W dolinie Kamienicy w śmigurt (Poniedziałek Wielkanocny), najczęściej dzieci i młodzież, ale nie tylko, biegają z wiadrami wody i wzajemnie się oblewają. Złapane dziewczyny często wrzucano do rzeki, wody. Te, które są przemoknięte do suchej nitki, mają największe „powodzenie”. Kiedyś w ten dzień, od domu do domu, chodzili turkoce:
Ubrani w normalne bety, byle jakie, stargane, nogi zowijane słomą, capki ze słomy, wysokie, z warkocami lub kistką, wstążkę przeważnie się przypinało, mieli koszyk na jajka, loski i kije. Twarze popaprali sadzami. I śli. Turkali: trrrrrr, jajka, żeby im dać. Nazywali ich turkoce trrrr. Nawet casem się Cyganke brało, no dy to chłop był przebrany, to jako małżeństwo śli, dziecko mieli zowijane. A ludzie lali ich wodą. No i nazbierali jajek[6].
Innym popularnym sposobem na spędzenie czasu w śmigurt były psoty i figle – tzw. robienie wyrzędów. Ukrywano i przemieszczano różne rzeczy, wapnem malowano szyby, przed domami panien ustawiano słomiane kukły.
Lato
W tradycji ludowej uroczystość zakończenia żniw nazywa się dożynkami, a w Gorcach częściej używa się słowa ograbek. Przypada on w okresie równonocy jesiennej, jednak dzisiaj obchodzone jest w połowie sierpnia. Mieszkańcy gminy Kamienica przygotowują wieniec z owsa, przyozdabiają wstążkami i kwiatami. W Zalesiu organizowane są uroczyste dożynki kościelne, podczas których wieniec wieziony jest na wozie drabiniastym, towarzyszą mu starosta i starościna z chlebem dla księdza oraz muzyka.
Dawniej wraz ze zbliżającymi się żniwami bogaci gazdowie zatrudniali biedniejszych sąsiadów do pracy. Pracę rozpoczynano w środę i najpierw ścinano żyto, następnie pszenicę i jęczmień, na końcu owies. Gdy żniwa dobiegały końca, dwie żniwiarki przestawały kosić i robiły wieńce dożynkowe. Po ukończonej pracy w polu śpiewano oraz zanoszono ograbek do gospodyni, która zawieszała go na ścianie w izbie, wisiał tam do następnych żniw. Góralka zapraszała wszystkich do gospody[7].
Jesień
W Dzień Wszystkich Świętych (1 listopada) ksiądz zostawiał na ołtarzu ornat, stułę, kielich i inne przedmioty liturgiczne. Wierzono, że w ten sposób umożliwia się, jednemu ze zmarłych księży, odprawienie mszy za pozostałe dusze. Po zakończeniu obrzędu dusze miały opuścić świątynię i udać się do swoich rodzinnych domów. Zostawiano dla nich na noc jedzenie – chleb, masło, ser. Najczęściej na stole lub na grobach, aby zmarli mogli się nimi posilić [8]. Niektórzy do dziś zostawiają jedzenie dla dusz.
A góral na góry spoziera i łzy rękawem ociera, bo góry porzucić trzeba.
[1] K. Ceklarz, Babcyne korole. Z etnografii południowej Polski, Kraków 2012, s. 48.
[2] S. Goszczyński, Dziennik podróży do Tatrów, [w:] Romantyczne wędrówki po Galicji, Wrocław 1987, s. 109.
[3] A. Bednarek-Bohdziewicz, Czarna owca u Czarnych Górali. Licencja na nadpopradzką tożsamość regionalną, [w:] Góralszczyzna mniej znana. W poszukiwaniu lokalnych tradycji, Kraków 2020, s. 34-35.
[4] K. Kwaśniewicz, Rok obrzędowy, [w:] Studia z kultury ludowej Beskidu Sądeckiego, Wrocław-Kraków 1985, s. 15.
[5] M. Kroh, Zwyczaje i obrzędy doroczne, [w:] Kultura ludowa Górali sądeckich. Od Kamienicy, Łącka, Jazowksa, Kraków 2016, s. 377-378.
[6] Tamże, s. 398.
[7] Tamże, s. 406-407.
[8] U. Janicka-Krzywda, Rok karpacki – obrzędy doroczne w Karpatach Polskich, Warszawa-Kraków 1988, s. 58.
Użyte słowo „Cyganka” nie ma na celu nikogo urazić, przytaczam słowa mieszkanki. Powszechnie obowiązuje termin Romka.