Świetny debiut „Początek wszystkiego” R. Schneider
3 min readW obliczu nadchodzącej premiery „Dnia ostatnich szans” Robyn Schneider, postanowiłam nadrobić zaległości i przeczytać debiutancką powieść tej autorki, czyli „Początek wszystkiego”. To lektura adresowana do nastoletnich czytelników, ale która może podbić serca również tych nieco starszych, gdyż masz jedno życie, dzikie i cenne, niezależnie od wieku.
Ezra Faulkner to popularny nastolatek, który przez całe życie robił to, czego oczekiwała od niego rodzina i przyjaciele. Spotykał się z ładnymi dziewczynami, kumplował z przystojnymi piłkarzami, chodził na imprezy, na których wypadało by się pojawił. Śmiał się z rzeczy, z których śmiali się jego znajomi i często mówił to, co inni chcieli usłyszeć. Sytuacja zmienia się jednak, gdy w wypadku samochodowym bezpowrotnie traci możliwość grania w tenisa, a „przyjaciele” o nim zapominają. To właśnie wtedy, w jego życiu zakwita przyjaźń z Cassidy Thorpe – dziewczyną nietuzinkową, która potrafi mu pokazać życie z innej perspektywy. Ona i Toby, przyjaciel z dzieciństwa Ezry, burzą fałszywą fasadę i pomagają odnaleźć bohaterowi prawdziwego siebie.
Historia ta okazała się doskonałym rozluźnieniem po sesji. Szczególnie dzięki temu, że wzbudza wiele ciepłych i pozytywnych emocji. Nieraz zdarzyło się podczas czytania uśmiechnąć do kart powieści. Z całą pewnością jej mocną stroną są bohaterowie. Postaci wykreowane przez Schneider, przypominają nam kolegów poznanych jeszcze nie tak dawno w szkole średniej. Jednak podczas lektury nachodzi nas myśl, czy bohaterowie powieści mogliby zostać naszymi przyjaciółmi lub śmiertelnymi wrogami. Czy ktoś z was chciałby się przyjaźnić z wyrozumiałym, ekscentrycznym Tobym? Czy Ezra jako przyjazny i popularny chłopak, nie wzbudziłby naszej sympatii? Czy dziecinne żarty Evana by nas bawiły, czy raczej działały na nerwy?
Sama fabuła jest dobrze rozplanowana, lecz miejscami odnosimy wrażenie, że niektóre wątki zostały przedstawione zbyt pobieżnie i nie został wykorzystany w pełni ich potencjał. Są one jednak poboczne i prawdopodobnie autorka wolała ich na siłę nie rozwijać. Jeśli chodzi o warstwę językową to należy zaznaczyć, że Robyn Schneider pracuje nad swoim wyjątkowym stylem pisarskim od lat. Dzięki temu potrafi przedstawić świat dokładnie takim jakim jest. To duża zasługa Uniwersytetu Columbia, gdzie studiowała kreatywne pisanie. Jednak to co najistotniejsze w „Początku wszystkiego” to wartości, które przekazuje. Autorka mówi nam, że to my kreujemy rzeczywistość w jakiej jakiej się znajdujemy i nie warto być biernym obserwatorem życia, zamkniętym między spełnianiem czyichś wymagań a urzeczywistnianiem cudzych oczekiwań. Zwraca uwagę, że wydarzenia złe czy nawet tragiczne mogą nieść za sobą w przyszłości również pozytywne skutki. Życie bez tej świadomości przypomina tylko puste egzystowanie w lęku przed zmianami, a w tym wszystkim łatwo zatracić samego siebie. Bardzo chciałabym przeczytać tę książkę kilka lat temu, lecz nie żałuję, że zrobiłam to teraz. Nigdy zbyt wiele książek o sile przyjaźni i szlachetnych sercach. Ostatni rozdział zmusi czytelników do refleksji i będzie dużym zaskoczeniem. Jeszcze przez pewien czas po zakończeniu czytania, wzbudza emocje i rozterki.
„Początek wszystkiego” to powieść, którą warto polecić młodszej siostrze, kuzynce lub przyjaciółce. Jest to dużo lepsza wersja powieści Johna Greena, którym zarzuca się brak wiarygodności. Można się spodziewać po takiej lekturze czegoś innego, lecz nie dostarcza ona zawodu. Ta książka to coś zupełnie odmiennego, niż sugeruje to opis z tyłu zachwycającej okładki. Nie jest to infantylny, młodzieżowego romans, lecz piękna, poruszająca serca historia. Mam nadzieję, że kolejny tytuł autorki „Dzień ostatnich szans” poradzi sobie z tak wysoko zawieszoną poprzeczką. O tym będziemy mogli przekonać się już 28 lutego.