B90 w ogniu – relacja z koncertu Organka
3 min readStało się! Jedna z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku kilka dni temu pojawiła się na sklepowych półkach. Mowa o drugim albumie Ørganka, zespołu sygnowanego nazwiskiem frontmana, Tomasza Organka. Oczekiwania wobec albumu były nieźle wywindowane i jak najbardziej uzasadnione, a wszystko za sprawą fantastycznego debiutu kolektywu zatytułowanego „Głupi”. Spokojnie –oczekiwania zostały całkowicie spełnione, a nawet z nawiązką, bo muzycy wyruszyli w trasę koncertową i nowy materiał prezentują w wersji live. A ten grany na żywo brzmi fantastycznie! Przekonali się o tym ci, którzy czwartkowy wieczór (10 listopada) spędzili w klubie B90.
Są artyści, którzy utwory na koncertach grają w podobny sposób jak to, co zostało zarejestrowane w studiu. Są też tacy, którzy sporo przy nich kombinują, zmieniają, urozmaicają. Nie oceniamy i nie wartościujemy który sposób jest lepszy, a który gorszy, bo to zależy wyłącznie od indywidualnych preferencji słuchaczy i każdy ma swoich zwolenników. Fajnie chyba natomiast kiedy muzycy świadomie prezentują coś innego, coś niespodziewanego. I nawet jeśli w którymś momencie pojawią się rysy bądź niedociągnięcia, to efekt końcowy i tak może być świetny, bo koncert to w znacznej części energia i jej wymiana między zespołem, a publicznością. W tym niekwestionowanym mistrzem jest nie kto inny jak Organek. Energia, która na scenie towarzyszy Adamowi, Robertowi i obydwu Tomaszom jest wręcz nieziemska. Ich granie jest brudne, surowe i niczym wehikuł czasu przenosi nas kilkadziesiąt lat wstecz, do zadymionego klubu na peryferiach jednego z amerykańskich miast.
Jeśli ktokolwiek czuje niedosyt czy to po przesłuchaniu „Głupiego” czy to „Czarnej Madonny” powinien jak najszybciej wybrać się na koncert Organka. To jeden z tych przypadków, gdzie materiał grany na żywo zyskuje 11 punktów na 10 możliwych w skali fajności i niesie, po prostu niesie – tak muzyków, jak i publiczność. Artyści wyglądają na ludzi, którym przyjemność sprawia granie koncertów i granie właśnie takiego materiału, jaki grają, dokładnie tak brzmiącego, jak brzmi. Dużym atutem jest również scenografia i oprawa wizualna stworzona na potrzeby tej trasy, która spaja wszystko w całość, tworząc po prostu piękny obrazek.
Czwartkowy koncert był na tyle zróżnicowany, że zadowoleni powinni być wszyscy – i młodsi pamiętający Spice Girl na pierwszych szkolnych dyskotekach, jak i nieco starsi, w których duszach i sercach nieustannie hula stary, dobry blues. To ten rodzaj muzyki, który łączy, a nie dzieli i który największą moc zyskuje w konfrontacji oko w oko, a może raczej ucho w ucho, z publicznością. Nowościami na setliście były oczywiście numery z „Czarnej Madonny”. Pojawiły się między innymi „Ki czort”, „Ultimo”, „HDKD” i wręcz genialna tytułowa „Czarna Madonna”. Koncert nie obyłby się również oczywiście bez numerów takich jak „Kate Moss”, „Głupi ja”, „O matko” czy „Dziewczyna śmierć”.
Choć w zespole wszyscy panowie są fantastycznymi muzykami, to jednak oczywistym jest, że najwięcej komplementów i zachwytów kierowanych jest w kierunku frontmana. Ci, którzy mieli okazję słyszeć Tomka Organka na żywo doskonale wiedzą dlaczego – ten chłop to i zawyć jak rasowy rockman potrafi i falsetem zaśpiewać, tak że serca miękną. B90 w czwartek płonęło jak „Mississippi w ogniu”, tak samo jak nasza miłość do tego koncertu i do nowej płyty. W sumie wciąż płonie. I parafrazując pewną wypowiedź, która padła tego wieczora – Panie Organek, jest Pan świetny i to się nigdy nie zmieni!
fot. Tomasz Gałązka