Diabelski Pamiętnik #6: Rok Oczekiwań
7 min readWchodząc w nowy, 2024 rok, trudno oprzeć się poczuciu déjà vu. Manchester United znów jest w trudnej sytuacji, nad głową menadżera wiszą ciemne chmury, a kibice mają dość ukrywania się w jaskiniach. Od odejścia sir Alexa Fergusona taka sytuacja powtarza się w zasadzie w kółko. Tym razem jednak pojawia się cień nadziei na uniknięcie kolejnego Dnia Świstaka. Czas na powrót Diabelskiego Pamiętnika!
Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka jest przeznaczona dla osób o mocnych nerwach. Jeżeli nie chcesz doświadczać stanu totalnej beznadziei, zawodu i irytacji, unikaj tego i reszty artykułów z tej serii. Ich czytanie grozi nabyciem silnych tendencji masochistycznych.
Bez fajerwerków
Drogi Pamiętniczku, wybacz mi, że tak dawno Cię nie odwiedzałem. Sam rozumiesz, że były Święta, a cała gorączka z nimi związana skutecznie odciąga człowieka od pisania. Nie oznacza to, że przestałem śledzić poczynania Czerwonych Diabłów. Moi ulubieńcy wyczuli chyba, że w Polsce znów toczyła się wojna o fajerwerki, więc w ostatnich 3 spotkaniach w 2023 nie chcieli być przesadnie eksplozywni. Można śmiało powiedzieć, że na pewno nikogo nie wystraszyli, a w szczególności swoich rywali.
Jedynym meczem, w którym można było pokusić się o dostrzeżenie udziału pirotechniki, był ten z Aston Villą. Rywal, którego najbardziej się obawiałem w kończącej rok trylogii, okazał się tym, który najbardziej zlekceważył United. Przecierałem oczy ze zdumienia oglądając drugą połowę i widząc drużynę, o jakiej marzyłem praktycznie od dekady. Muszę przyznać, że Manchester tego dnia naprawdę wyglądał, jakby na jego ławce zasiadał pewien choleryk ze Szkocji, grożący podopiecznym „suszarką” w szatni.
Podopieczni Unai’a Emery’ego też byli tym faktem zaskoczeni. Wypuścili prowadzenie 2:0 i z boiska schodzili pokonani. Spora w tym zasługa pierwszego od miliona lat udanego występu Marcusa Rashforda. Anglik wreszcie wyglądał tak, jak powinien się prezentować profesjonalny piłkarz. Nie zwieszał głowy, lecz walczył o każdą piłkę, zaliczając nawet asystę. Wtórował mu, kapitalnie dysponowany tego dnia, Alejandro Garnacho. Swoje debiutanckie trafienie zaliczył nawet Rasmus Hojlund! Szkoda tylko, że mecz z Aston Villą daje się przyrównać do wybornego kawałka mięsa, otoczonego z dwóch stron spleśniałą bułką.
„Oni nie chcą tu być”
Takimi słowami, drogi Pamiętniczku, opisywał postawę graczy United Morgan Gibbs-White. Krzyczał te słowa tuż po wyprowadzeniu Nottingham Forest na prowadzenie 2-1. Jak łatwo się domyślić, był to gol decydujący o zwycięstwie jego drużyny. Ten cytat idealnie pokazuje, co o Czerwonych Diabłach myślą nie tylko przeciwnicy, ale również postronni widzowie. Zarówno w spotkaniu z Forest, jak i z West Hamem, podopieczni Erika Ten Haga wyglądali tak, jakby byli na boisku za karę. Prezentowali się na tyle fatalnie, że musiałem sprawdzać, czy przypadkiem w Anglii wyroki więzienia nie są zamieniane na grę dla Manchesteru.
Dość powiedzieć, że w obu przegranych meczach Diabły wypracowały sobie łącznie 1,64 xG. Od dawna wiadomo, że jedyna porządna ofensywa w Manchesterze jest na Etihad, ale to już zakrawa na pomstę do nieba! Czy to zbyt wiele wymagać od zawodników pokroju Rashforda, Bruno, Garnacho, Hojlunda i Antony’ego przynajmniej kilku dobrych momentów w ataku? Nie jestem radykałem, ale mam poczucie, że losowa drużyna z podwórka wykazuje więcej zgrania i kreatywności. Ta grupa ludzi sprawia wrażenie, jakby każde wyjście na murawę miało być sprawdzianem z matematyki. Działają schematycznie, bojąc się, że wyjdzie im ujemna delta.
Nie żeby obrona pokazywała wyższy poziom. W starciu z West Hamem Jarrod Bowen do spółki z Mohammedem Kudusem zabawili się przy swoich bramkach. Zwłaszcza reprezentant Ghany miał sporo frajdy, kiedy widział jak jednym zwodem gubi weterana Evansa i debiutanta Kambwalę. Mecz z Nottingham to już popis Scotta McTominaya – popisał się ponadprzeciętną umiejętnością krycia pustych przestrzeni przy obu bramkach gospodarzy. Tak oto, w teoretycznie łatwiejszych spotkaniach, przyszły dwie kompromitacje.
Błędne koło
Przypadek Szkota z pomocy stanowi zresztą idealny przykład, jak łatwo wpaść w błędne koło. Najlepiej jego przypadek opisuje cytat Alberta Einsteina:
„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”
O McTominayu wiadomo od zawsze, że jest wybrakowany piłkarsko w zasadzie pod każdym względem. Nie ma wystarczających umiejętności technicznych, nie podaje dobrze i nie umie się ustawiać w obronie. Wszyscy jednak zapominają o tym, kiedy strzeli parę goli. I tym sposobem, mój Pamiętniczku, pozostaje wciąż w układance United, gwarantując sobie dożywotni kontrakt. Bo to wychowanek, bo trzeba pamiętać o DNA i przywiązywać wagę do tradycji. Niestety, Scott nie jest jedynym zawodnikiem, który pozostaje w klubie ze względu na parę dobrych momentów i sympatyczne skojarzenia.
Korytarze Old Trafford wciąż nawiedzają takie gagatki jak Anthony Martial, Diogo Dalot czy Jadon Sancho. Każdy z nich miał parę dobrych momentów, ale najczęściej rozczarowywali. Czy więc nie byłoby lepiej się ich pozbyć? Po co wypłacać im ogromne pensje tylko za to, że 2 lata temu potrafili pokonać bramkarza z 4. poziomu rozgrywkowego w Pucharze Anglii? Wiadomo, drugie szanse są potrzebne (Harry Maguire by się ze mną zgodził), ale kiedy ktoś zawodzi praktycznie cały czas, trudno wierzyć, że osiągnie najwyższy poziom.
Wystarczy spojrzeć na topowe ekipy ostatnich lat. Pep Guardiola bez żalu pożegnał Gabriela Jesusa i Joao Cancelo. Liverpool nie wahał się poświęcić Jordana Hendersona czy Sadio Mane. Nawet United otrzymało prezent w postaci Casemiro od Realu Madryt! Te przykłady pokazują, że w dzisiejszej piłce nie ma miejsca na sentymenty. Nie jesteś wystarczająco dobry? Dziękujemy, powodzenia w innym miejscu. Tak powinien wyglądać zdrowo zarządzany klub w 2024 roku. I tutaj właśnie pojawia się kwestia nowych udziałowców Czerwonych Diabłów.
Ćwierć nadziei
Grupa INEOS, z sir Jimem Ratcliffem na czele, ogłosiła w wigilijny wieczór przejęcie 25% udziałów w Manchesterze United. To wielki dzień, drogi Pamiętniczku, bo ostatnie poważne zmiany w strukturze właścicielskiej miały miejsce w 2005 roku. Właśnie wtedy mój ukochany zespół przejęli Glazerowie. Od tego czasu byli na wojnie z kibicami na Old Trafford praktycznie bez przerwy. Zdążyli nie tylko zrujnować zespół sportowo, ale też zaniedbać całkowicie infrastrukturę i doprowadzić do utraty pozycji wizerunkowej. Obciążyli klub potężnym długiem, na spłacanie którego miała pracować drużyna.
Teraz sytuacja ma się zmienić. Nowy współwłaściciel ma objąć pion sportowy oraz przekazać środki na poważne remonty stadionu i ośrodka treningowego. Ratcliffe napisał także list do fanów, w którym zapowiada przywrócenie chwały czerwonej części Manchesteru i powrót złotych czasów. Wygląda na to, że Czerwone Diabły czeka spora rewolucja, również pod względem strategii zarządzania zespołem. Nie będę wydawał przedwczesnych wyroków, ale chyba nic gorszego od Glazerów nie może się wydarzyć.
Mam nadzieję, że będą to ostatnie święta na Old Trafford dla wielu graczy oraz członków zarządu, odpowiedzialnych przecież za ich sprowadzenie. Wypadałoby także zerwać z tradycją przepłacania za fidget spinnery z Brazylii i strojące fochy gwiazdy. Obecnie funkcjonuje tzw. klauzula United, dzięki której można wyciągnąć od Manchesteru naprawdę spore pieniądze za średniej jakości zawodników. Po przejściu na emeryturę sir Alexa Fergusona wydano na transfery ponad 1,5 miliarda funtów. Tylko po to, żeby w dalszym ciągu w pierwszym składzie grali Jonny Evans i Scott McTominay. To się musi skończyć!
Czas próby
Zdziwisz się, drogi Pamiętniczku, ale przy wszystkich tych zmianach chciałbym, by jedna osoba miała zagwarantowaną nietykalność. Chodzi mi o Erika Ten Haga. Holender jest obecnie pod sporą presją, ale, przynajmniej w mojej ocenie, zupełnie niesłusznie. Za każdym razem, kiedy mam ochotę go skrytykować, przypominam sobie z jaką grupą ludzi musi się użerać. Widać wyraźnie, że zespół cierpi przez sporą grupę zawodników, którym nie w głowie ciężka praca. Szkoleniowiec musi więc póki co uporać się z uprzątnięciem stajni Augiasza, by myśleć o wynikach.
A brudu zebrało się naprawdę dużo. Wystarczy wspomnieć o wywiadzie Nemanji Maticia, w którym Serb otwarcie przyznaje, że na każdy trening ktoś się spóźniał. On sam musiał wyjść z inicjatywą karania takich wykroczeń, bo nikt w klubie o tym nawet nie pomyślał. Do tego dochodzą poważniejsze problemy, jak sprawy Masona Greenwooda i Antony’ego. Wisienką na torcie są zaś otwarte konflikty Cristiano Ronaldo i Jadona Sancho z Ten Hagiem. Okazuje się, że przez lata zaniedbań stworzono piłkarzom możliwość dyktowania tego, jak ma wyglądać codzienność na Old Trafford.
Przed Holendrem, ale i nowymi właścicielami, czas próby. Muszą przywrócić normalne zasady, którymi powinna kierować się każda drużyna marząca o wygrywaniu trofeów i osiąganiu sukcesów. To ciężki i żmudny proces, ale jego owoce są piękne, co pokazują przypadki Milanu, Liverpoolu czy Arsenalu. W końcu, jak mówił José Mourinho, trzeba budować piłkarskie dziedzictwo. Czy ten proces rozpocznie się już w 2024? Cóż, zimowe okienko to zawsze dobra okazja do przewietrzenia szatni…