„Plan to nie wszystko” – wywiad z reżyserem Janem Orszulakiem i aktorem Dominikiem Gałązką
20 min readŻycie bywa zaskakujące, a przygotowanie nawet najlepszego planu nie gwarantuje sukcesu. W takim razie czy bohaterom krótkometrażowego serialu „Plan to nie wszystko” uda się osiągnąć założony cel i stworzyć własny film? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na postawione pytanie, ale z pewnością po obejrzeniu serialu wszelkie wątpliwości zostaną rozwiane. Premiera już w niedzielę 5 marca o godz. 18:00 na YouTube Standby Studio. Tymczasem zapraszam do spotkania z pomysłodawcami i twórcami serialu „Plan to nie wszystko”: absolwentem reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, Janem Orszulakiem oraz aktorem Narodowego Teatru Edukacji, Dominikiem Gałązką.
Kiedy i jak narodził się pomysł na serial „Plan to nie wszystko”?
Dominik Gałązka: Przede wszystkim to nie było tak, że to się narodziło jako pomysł na serial czy film. To była po prostu kwestia naszych rozmów. Myślę, że na przełomie 2016-17 r., być może bardziej 2017 r. Dużo rozmawialiśmy i lubiliśmy się pośmiać.
Jan Orszulak: Zresztą sami również zrobiliśmy film o superbohaterze. „Kątnik”, który kiedyś wasza gazeta CDN dobrych kilka lat temu też promowała, kiedy był jeszcze puszczany na DKFie na Uniwersytecie Gdańskim. Stwierdziliśmy buńczucznie, że zrobimy film o superbohaterze. Po czasie to chyba Dominik był pomysłodawcą tego, żeby nakręcić to od drugiej strony. Właśnie takich nas głupków, którzy chcieli zrobić jakieś skoki kaskaderskie, dziwne rzeczy, rzeczywistość zweryfikowała.
Dominik: Po czasie śmialiśmy się z siebie, opowiadając sobie anegdoty, czy też wymyślając różne sytuacje, które były związane z motywem rzucania się z motyką na księżyc, zrobienia czegoś, o czym się nie do końca ma pojęcie. Gdzie po prostu jest w tym energia, chęć zrobienia, pokazania, że się zrobi. Tak naprawdę nie ma tam świadomości, nie ma świadomości procesu. Ostatecznie to się udaje.
Jan: My zaczęliśmy robić ten mój film o superbohaterze w 2015 r. Wtedy nie mieliśmy jeszcze pojęcia, jak się robi film. Zrobiłem wcześniej tylko jeden, który paradoksalnie trafił do Cannes kilka lat później, ale to był taki łut szczęścia początkującego. Chcieliśmy od razu ruszyć z grubą rurą. Okazało się, że rzeczywistość jest bardzo brutalna i jak się nie umie robić filmów, to później może licho wyjść. Bohaterowie chyba w tym serialu, też mi się wydaje, że mają z tego ogromny fun. Natomiast kompletnie nie wiedzą, co robią. Te gagi, rzeczywiście tutaj Dominik ma rację, że były wymyślane w naszych prywatnych rozmowach po prostu, które częściowo są zawarte w serialu „Plan to nie wszystko” .
Kiedy rozpoczęliście pracę nad serialem ?
Dominik: W marcu 2021 r. Janek zadzwonił do mnie, że jest konkurs. Nie pamiętam jego nazwy.
Jan: Script Fiesta, który jest organizowany zresztą przez Warszawską Szkołę Filmową.
Dominik: Wszystko musiało być rozpisane: scenariusz, postacie, każdy odcinek. Miało być wtedy chyba 7 odcinków?
Jan: Tak, tak i 3 pierwsze odcinki miały być rozpisane już w formie scenariusza, a reszta miała być rozpisana w streszczeniach. Powstał taki porządny cały rys wszystkiego. Spisanie tego wszystkiego, co na przestrzeni lat wymyślaliśmy w naszych bardzo prywatnych rozmowach zajęło nam kilka nocy.
Dominik: Wiedzieliśmy, że kilka gdzieś tam wymyślonych wątków nam zostało w pamięci, świadomości. Dlatego one musiały zostać wykorzystane. Zawsze trzeba się skonfrontować z rzeczywistością, żeby móc swoje pomysły dowolnie wprowadzić w życie. No to jednak budżet się kłania, zawsze budżet jest to z reguły.
Mieliście problem z budżetem?
Jan: Wiesz, na Script Fiesta nasz scenariusz nie przeszedł dalej. Natomiast mieliśmy już podstawę, żeby coś z tego stworzyć. Początkowo ten serial miał być takimi viralami na YouTube. Forma youtubowa, która przepchnęłaby naszą działalność. Dalej działamy, wtedy właśnie na Script Fiesta urodził się pomysł na serial, a w 2022 r. powiedziałem: „Dominik musimy to zrobić. Znajdź czas wolny w grafiku”. Dominik dużo jeździ po Polsce i gra jako aktor. Trudno było znaleźć ten czas. Nawet w wakacje, bo wtedy mają próby do spektakli, ale znaleźliśmy te kilka dni. Zaczęliśmy szukać pieniędzy. Wiadomo, że właśnie budżet i rzeczywistość zweryfikowała to, że z 7 odcinków trzeba było zrobić 4. Powstały krótsze odcinki niż myśleliśmy. Niestety dużo tych gagów poleciało, nad czym ubolewamy. Natomiast zrobiliśmy to, co mogliśmy. Z budżetem zawsze jest problem na takie realizacje. Znaleźliśmy sponsora z nieruchomości, dorzuciło się też Akademickie Centrum Kultury UG „Alternator”, założyłem zrzutkę na portalu zrzutka.pl, poszło też sporo z własnej kieszeni. Ostatecznie zamknęliśmy się mniej więcej w 5 tys. Udało się to zrobić w taki sposób.
Inspirowaliście się innymi serialami?
Jan: Tak. Trochę „Chłopaki z baraków”, „Biuro”, „Co robimy w ukryciu”. Interesowały nas te formy mockumentalne, takie znane. Na pewno częściowo się tym inspirowaliśmy.
Porozmawiajmy o bohaterach. Chciałabym zacząć od Maksa, którego zagrałeś Dominik. Opowiedz mi o swoim bohaterze. Jaki on jest?
Dominik: Paradoksalnie, Maks jest jedną z najtrudniejszych postaci, jaką musiałem zagrać. Dlatego, że on jest dosyć stonowany. On miał być trochę właśnie odbiciem dla pozostałych bohaterów. Musiałem na nowo odnaleźć to w sobie. W zamyśle on ma te 24-25 lata, jest trochę młodszy ode mnie. Jest różnica między świadomością dwudziestoczterolatka/dwudziestopięciolatka a świadomością trzydziestolatka. Trzeba było się trochę cofnąć w czasie i odnaleźć w sobie młodszą wersję siebie. Bardziej naiwną, idealistyczną i energetyczną.
Jan: No i jak robiliśmy ten nasz pierwotny film. Miałem wtedy 20 lat, a ty miałeś 23, więc też była to jakoś taka podstawa do wrócenia pamięcią, jakimi wtedy byliśmy młodymi, trochę naiwnymi twórcami.
Dominik: Tak, tak…Maks chcę coś udowodnić światu, sobie. Czuję jakąś niezaspokojoną ambicję.
Zaspokaja ją w serialu?
Dominik: Tak, chociaż w dosyć przewrotny sposób.
Jan: Na pewno ucieka od tej frustracji, którą ma w sobie w pierwszej scenie. To ta scena, kiedy siedzą w kinie, która pojawia się w trailerze. Tam jest taki moment, w którym przychodząc już w tym stroju klauna czy tam można to sobie odbić do jakiejkolwiek postaci. No to, że jest już bardzo sfrustrowany tym swoim życiem. Sam mówi, że jego życie to jest porażka.
Dominik: Nie ma nic do stracenia. On to dostrzega i mówi, teraz albo nigdy. Właściwe wszyscy bohaterowie, ta cała trójka nie ma nic do stracenia. Ewentualnie Gracjan ma do stracenia swoich followersów, patofollowersów.
Skoro już wywołałeś Gracjana, to przeprowadźmy dyskusję o nim i pozostałych bohaterach, czyli Nikoli, Operatorze Andrzeju i Ochroniarzu. Proszę scharakteryzujcie tych bohaterów. Kto wcielił się w ich role?
Jan: W Gracjana wcielił się Jakub Lusztyk, W Nikolę – Agnieszka Lewińska, w Operatora Andrzeja – Piotr Srebrowski oraz w Ochroniarza – Kacper Kubryński. To jest w ogóle zabawna historia, bo zarówno postać Gracjana i Nikoli mieli grać inni aktorzy. Uprzednio w Gracjana miał się wcielić Jędrzej Rumak, a w Nikolę – Kinga Dąbrowska. O ile Jędrzej nam się wykruszył na jakieś 2-3 tygodnie przed rozpoczęciem, o tyle Kinga nam się wykruszyła na dzień przed planem. Agnieszka się wcieliła właściwie w tę postać w ostatniej chwili. Poradziła sobie z tym dosyć dobrze, jak na to ile miała czasu. Natomiast Piotrek i Kacper byli zaplanowani od początku.
Dominik: Od początku, mamy trójkę przyjaciół, którzy są trochę w dziwaczny sposób dobrani, ale gdzieś tam się komponują ze sobą. Najbardziej rozgarnięty, ale też być może najmniej pewny siebie jest Maks, który postanawia coś zmienić w swoim życiu. Gracjan jest jest jedną z najbardziej komediowych postaci. Miał być zestawieniem, odbijającym się od takiego Maksa, który się stara kontrolować sytuację i coś tam w ogóle planować. Gracjan to po prostu rozwija regularnie. Natomiast Nikola ma swoje specyficzne problemy. Też jest taka scena, w której widać, że stawia wszystko na jedną kartę. Zażywa też używki różnego typu. Idzie w tę wizję kolegów z nadzieją na lepsze jutro, na ciekawą przygodę. Operator Andrzej pojawia się w 3 odcinku. Pisząc, naprawdę chcieliśmy wyeksponować dobrze tego Andrzeja. Dobrze w sensie źle dla niego, bo wychodzi tam na jaw szereg jakiegoś takiego niedopasowania społecznego, patologii, problemów z używkami, ale jest to przykryte taką dozą ekstrawertyzmu, pewności, biesiadowości.
Jan: Andrzej to jest taki facet po 40. Pierwotnie nawet myśleliśmy, że będzie po 50, ale trudno było znaleźć aktora, który w tym budżecie zamknie swoją gażę.
Dominik: Byłoby idealnie, gdyby tę rolę zagrał Andrzej Sapkowski.
Nie udało się z Andrzejem Sapkowskim?
Dominik: (śmiech) Był zajęty. Pisał kolejną część „Wiedźmina”.
Jan: Natomiast zagrał to młodszy aktor. Staraliśmy się go jak najbardziej dezelować, chociażby w sposób taki alkoholizujący, aby wyglądał na starszego. Na pewno jest zmęczonym człowiekiem, zmęczonym tym kręceniem wesel. Ma też taką małą piersiówkę, na której jest napisane: „Super tata”, co oddaje taki mały smaczek, że pewnie jest również niespełnionym ojcem. Także staraliśmy się takimi małymi smaczkami, jak najbardziej oznaczać te postacie. W takiej komediowej, gagowej formie, którą obraliśmy, trudno było te postacie naznaczyć tak, żeby one też miały jakiś kontekst dramaturgiczny. Właśnie poprzez takie małe smaczki jak nawet ta piersiówka, to ciągłe picie Andrzeja. Myślę, że tutaj bardziej świadomy widz może sobie pomyśleć, co ten człowiek wewnątrz też przychodzi pomiędzy tymi śmiesznymi scenami.
Dominik: Ochroniarz to jest epizod, bardzo ciekawy i barwny.
Jan: Tutaj możemy podać ciekawostkę z planu. Kiedy rano nagrywaliśmy około 6 rano pod tym Zieleniakiem, mieliśmy na to zgodę, a wtedy jeszcze uchodźcy wchodzili do Zieleniaka i otrzymywali pomoc społeczna. Tam było ich centrum, jedyne w Gdańsku. Co odrobinę przeszkadzało w realizacji, bo od rana już zaczynali się tam schodzić. Dostaliśmy zgodę, żeby ich zatrzymywać na czas nagrań. Przyszedł też koleś, który był dosyć młody, umorusany człowiek. Powiedział, że w środku Zieleniaka jest jego koleżanka, którą musi uratować. Nasz Kacper był już w stroju ochroniarza i stał przed budynkiem, ucharakteryzowany i czekał na to, żeby zagrać. Wdał się w dyskusję z tym chłopakiem, chyba ćwiczył sobie do roli. Powiedział, że nawet jak on go wpuści, to jego koledzy go wyproszą. Koleś rzeczywiście nie wszedł do środka i odszedł.
Rozpocząłeś temat anegdotek i nie byłabym sobą, gdybym go nie rozwinęła. Jakimi ciekawostkami z planu chcielibyście się jeszcze podzielić?
Dominik: Scena, w której kręciliśmy mieszkanie babci. To jest pokój u mnie i żeby stworzyć ten plan, musiałem trzymać starą meblościankę przez parę miesięcy. Musieliśmy 2 dni przed planem przenieść ten mebel z jednego pokoju do drugiego i ustawić na nowo, zapełnić różnymi przedmiotami z klimatów takiego babcinego mieszkania. Później jeszcze wynosiliśmy meblościankę. Cała ekipa wynosiła razem ze mną, więc bardzo szybko poszło.
Jan: Mieszkanie, w którym mieszka trójka głównych bohaterów była nagrywana w mojej pracowni artystycznej. Mieszkają w piwnicy, w bardzo małym, zdezelowanym mieszkanku, jak to młodzi ludzie. Studenci, którzy często szukają jakichś takich dziwnych miejsc do zamieszkania.
Dominik: Jeszcze muszę powiedzieć, że magia kina się zadziała. Ta przestrzeń Twojej pracowni na początku, jak to widziałem to mówię, że trudno będzie z tego zrobić mieszkanie dla tych studentów.
Za luksusowo?
Dominik: (śmiech) Dokładnie tak. Potem na kadrach wygląda bardzo dobrze. Wygląda wiarygodnie, jest tak wykadrowane, że naprawdę wierzę w to.
W tej produkcji jesteście wspólnie scenarzystami. Jak wam się razem współpracowało?
Jan: Bardzo dobre pytanie. Mamy bardzo ciężkie charaktery. Mimo że się znamy już 13-14 lat. Poznaliśmy się w teatrze licealnym, graliśmy u mojej mamy. Na początku fajnie nam się grało. Po prostu graliśmy cały ciąg lat. Najpierw w tym teatrze licealnym, później w teatrze dla dzieci, tam sobie dorabialiśmy pieniądze i też w innych produkcjach. Potem zaciągnąłem Dominika do Standby Studio działającego na UG. Współpracowaliśmy razem przy „Czekając na Godota” i „Hamlecie”. Zresztą otworzyliśmy tę salę teatralną neofilologii i jako pierwsi zagraliśmy tam teatralnie. Sporo projektów zrobiliśmy razem. Natomiast ten projekt był taki, że naprawdę musieliśmy bardzo ściśle współpracować. Takie nasze wspólne dziecko. Jasne, że dochodziło do zgrzytów, bo trudno, żeby nie doszło. Kiedy dwójka ludzi z różnymi troszeczkę zamysłami, starła się na tyle, żeby ta jedna wspólna, kompromisowa wizja wyszła. Szczególnie że Dominik jest bardziej aktorem, chociaż świetnie pisał gagi scenariusz i to on odpowiedzialny jest za większość komediowej sfery tego scenariusza. Ja za bardziej dramaturgiczną, żeby scalić historię. Aktorzy często też dziwią się, jak później dochodzi do tego starcia: budżet i rzeczywistość kontra moje pomysły. Wiedziałem od początku, że niestety z części naprawdę zajebistych, za przeproszeniem, pomysłów będziemy musieli zrezygnować na rzecz właśnie możliwości naszych, co np. Dominika bolało. To są takie małe rzeczy, które zawsze gdzieś tam przy pracy są trudne. Natomiast koniec końców uważam to za bardzo fajną współpracę i taką bardzo jakościową. Na pewno ten scenariusz, by tak nie wyglądał, gdybym go pisał sam. Gagi i tutaj też taka świadomość aktorska Dominika naprawdę stworzyła pewien klimat komediowy.
Dominik: Wychodzi na to, że musimy co jakiś czas coś robić wspólnie.
Jan: Co jakiś czas, żeby się tam nie zabić przy okazji tworzenia (śmiech). Od czasu do czasu trzeba będzie coś stworzyć wspólnie, bo wychodzą z tego fajne rzeczy. Uważamy, że ten serial mógłby być jeszcze lepszy, ale to pewnie przez nasze ambicje. Udało się stworzyć to, co stworzyliśmy. Mamy nadzieję, że jakkolwiek trafi to przede wszystkim do młodych odbiorców. Ten serial nie jest rzeczą festiwalową, nie jest rzeczą, która ma być arcydziełem. Nawet niszowym. Tylko ma być rozrywką. Ma bawić. Najbardziej naszym celem jest to, żeby młodzi ludzie świetnie się bawili przy tym.
Dominik chciałbyś coś dodać?
Tak, tak. Chciałem powiedzieć, że naprawdę zachęcam do zobaczenia serialu. Premiera pierwszego odcinka jest 5 marca o godz. 18:00 na YouTube Standby Studio i cyklinie co niedziele, cały marzec. Kończąc, zachęcam do obejrzenia wcześniej „Kątnika” w duecie z „Plan to nie wszystko”, bo to jest pewna kompozycja. „Kątnik” jest też na YouTube Standby Studio.
Dlaczego kompozycja?
Dominik: Dlatego, że jedna produkcja odwołuje się do drugiej. Fabularnie nie ma to nic wspólnego. Zawarty jest w tym taki autotematyzm. Myślę, że może być bardzo fajnym smaczkiem.
Jan: Nawet jest fajnym smaczkiem już w pierwszej scenie serialu „Plan to nie wszystko” w tym kinie, bo oni tam oglądają „Kątnika”. Na planie statyści też oglądali i ci biedni ludzie musieli to oglądać 10 razy z rzędu. Dominik tam mówi: „Moje życie to porażka”. Dosłownie sekundę wcześniej jest dźwięk z „Kątnika”, kiedy ja jako główna postać konfliktu i Dominik jako antagonista w tym filmie, akurat go przewracałem przez siebie i ona tam stękał. Tutaj Dominik wypowiedział wspominane przeze mnie słowa.
Dominik: Co by nie mówić o „Kątniku” tam są takie sceny akcji, które nikt o zdrowych zmysłach nie nakręciłby bez kaskaderów. Nawet pod tym kątem polecam zobaczyć. Szczególnie tę jedną scenę walki w piwnicy, naprawdę robi wrażenie. Włożyliśmy w to tyle pasji, tyle chęci, tyle brawury, że wygląda naprawdę dobrze.
Jan: Tak, bo w „Kątniku” była taka scena, w której byliśmy w piwnicy. Jedna z końcowych walk między superbohaterem a przeciwnikiem. Rzucaliśmy się po tych szafkach, to często robią dublerzy. Był taki moment, taka scena, w której nie mieliśmy sztucznego noża, tylko prawdziwy. Dominik machał tym nożem z całej siły. Dominik raz mnie trafił w palec. Nie chciałem spojrzeć, czy ja go dalej mam, czy nie mam. Dominik też zgarnął sierpowego i uderzył głową w blat półki tak na milimetry. To są takie małe rzeczy, które nam przypominają, jak to jest, kiedy się nie wie do końca jak się tworzy i nie ma się budżetu. Myśleliśmy zresztą jak większość studentów na uniwersytecie, że zrobimy nagle film pełnometrażowy. Stykam się z tym że studenci mnie pytają, bo chcą zrobić film na filmoznawstwo i chcieliby już zrobić film pełnometrażowy. Gdzie jeszcze nie zrobili 10 minutowego, ale już chcieliby pełnometrażowy i mają wszystko rozpisane, scenariusz, aktorów.
Ambicje?
Jan: Tak, tak, tak. To nie jest jedyny przykład, takich przykładów jest dużo, dużo więcej. My też wtedy myśleliśmy, że damy radę. Jesteśmy młodzi, możemy wszystko. Jesteśmy nieśmiertelni zarówno na scenie, jak i w życiu. Włożyliśmy w tych bohaterów taką głupotę. W serialu też są takie gagi, ale nie będziemy ich zdradzać. Takie rzeczy z jednej strony cieszą młodych ludzi, że mogą tworzyć i nas cieszy, że mogliśmy coś takiego zrobić. W serialu mieliśmy łącznie z 30 osób: aktorów, statystów, twórców. Nawet po skończonej reżyserii taki plan zrealizować jest wyzwaniem dla mnie. W „Kątniku” też było dużo tych ludzi i bez budżetu znaleźliśmy 20-30 ludzi, którzy nam w tym projekcie pomagali. I też było tak dużo planów, przede wszystkim lokacji zdjęciowych tak jak w serialu „Plan to nie wszystko”. W serialu rzeczywiście mamy bardzo dużo planów: tę pracownie artystyczną, mieszkanie Dominika, Zieleniak, Bar Perełka, Kino Kameralne, blok mieszkalny na Morenie i spaloną posiadłość, Akademickie Centrum Kultury UG „Alternator” i pewnie jeszcze coś jest, ale w tym monecie zapomniałem. Tak samo było właśnie w „Kątniku”, więc jest tutaj dużo podobieństw.
Dlaczego wzieliść na warsztat produkcję o superbohaterze? Można się doszukać podobieństwa między bohaterami serialu a wami?
Dominik: Nie wiem, czy pamiętasz Janek, jak mieliśmy próby w prywatnym przedszkolu. Tam chyba paliłeś fajkę i mówisz: „Ty słuchaj, ja będę chciał zrobić film o superbohaterze”. Tak słucham i mówię: „Ale jak? W Sensie, że taki długi film o superbohaterze w Polsce?”. Janek mówi: „No normalnie, wiesz teraz jest Kickstarter i tam dodajesz ogłoszenie, piszesz, że zrobisz film. Oni ci wpłacają pieniądze i robisz”. A ja na to: „Aha. Ty zbierzesz te 100 tys. dolarów?”. Janek wierzył, że z pewnością zbierzemy taką sumę. Byłem zszokowany i tak naprawdę nie wydawało mi się to racjonalne, ale Janek swoim zapałem mnie przekonał. On w to wierzył.
Jan: Później jak nie było tych pieniędzy i tak go dalej przekonałem, że damy radę. To samo robi Maks w serialu i oni mu wierzą. Jak już jest ta idea, że coś zrobię. Może się walić, palić, po prostu to zrobię i skończę ten projekt. To jest na pewno porównanie mnie do postaci Maksa – ta zapalczywość, która była przy naszym projekcie „Kątnik” i tym, który jest teraz. Tego, życzę studentom Uniwersytetu Gdańskiego, bo fajnie, jeżeli w ogóle będą tworzyć i gdyby te filmy był jakościowe. Każdy od czegoś zaczyna, warto robić. Oczywiście, że jakaś z produkcji może się nie udać, tak jak „Kątnik” do końca nam się nie udał. Chociaż mam ogromny sentyment do tej produkcji. Dalej publicznie jest ten film i nie wstydzę się go, każdy ma jakąś drogę. Nawet jak masz gorszy dzień, to tak fajnie wieczorem obejrzeć sobie jedną ze swoich produkcji. Nie chodzi tutaj o spuszczanie we własną twórczość, tylko zobaczenie i powiedzenie sobie: „Zrobiłem to i mogę iść dalej”. Taka forma autoterapii w jakiś sposób.
Skąd pomysł na tytuł „Plan to nie wszystko”?
Dominik: Musieliśmy wymyślić dwa tytuły. Pierwszy roboczy tytuł to „Robimy to”, który wysłaliśmy na Script Fiesta. Staraliśmy się zebrać, skondensować idę tej historii. Pamiętam, że Ty wymyśliłeś: „Superlaskę i wampirze kły”, który koniec końców miał być nazwą tego filmu, który oni stworzyli już w serialu. Robiliśmy burzę mózgów, mnie się udało wystrzelić z „Plan to nie wszystko”. Myślę, że to trochę potrwało, z 5 godz. To nie był jakiś błyskotliwy pomysł. Siedzieliśmy nad tytułem. Po czasie bardzo cenię mój pomysł. Uważam, że bardzo pasuje.
Dlaczego pasuje?
Dominik: Bo historia, którą przedstawiamy, wskazuje na to, że życie lubi nas zaskakiwać. Możemy sobie różne rzeczy zaplanować i one mogą albo się w ogóle nie udać, albo się udać zupełnie w inny, przewrotny sposób. Można zrobić coś z planem, a on i tak się nie powiedzie do końca albo w ogóle nie mieć planu i próbować improwizować. I też na pewno coś z tego wyjdzie.
Jan: Ten plan jest podwójny jako filmowy i na życie.
Serial najbliższy gatunkowo jest komedii i mockumentowi. Dlaczego zdecydowaliście się na takie zestawienie?
Dominik: Wynikało to z tego, że chcieliśmy o tym opowiedzieć tak, jak my to odbieraliśmy, żartując sobie przez telefon, czyli po prostu zaśmiewając się, wymyślając absurdalne sytuacje, które miały prawo się wydarzyć. Były również do granic możliwości hiperbolizowanym podejściem kogoś, kto chce coś zrobić, ale nie wie jak i robi co może. Lubimy sobie pooglądać, jak komuś nie wychodzi, komuś się nie udaje. Nawet na scenie często żartujemy sobie z aktorami w teatrze, że dobrze dzień zacząć, jak partnerowi nie idzie.
Jan: Mamy taką mentalność, ale nie tylko my. Amerykanie też lubią oglądać właśnie takie rzeczy. Lubimy również „Miodowe lata” i to poniekąd ta forma nas inspirowała do tego, żeby stworzyć komedię.
Dominik: Wyszliśmy od gagów i następnie pojawiła się fabuła, postacie, charaktery. Tak naprawdę, przeszliśmy od szczegółu do ogółu.
Janek prześledziłam Twój dorobek reżyserski. Masz dużo wyreżyserowanych filmów krótkometrażowych, spektakli teatralnych i spotów np. dla Legalnej Kultury. Jednak nie zauważyłam serialu, to Twój debiut?
Jan: Tak, serialowo jak najbardziej debiut. Wiesz, tak się mówi, jak jest taki duży serial i to jest trochę jak kilka filmów zamkniętych w tym jednym serialu. Tutaj zrobiliśmy kilka małych krótkometrażówek. Na pewno trudniej jest opowiedzieć tę historię. Nawet podczas pisania scenariusza musieliśmy pamiętać, żeby w jednym odcinku zamknąć jedną historię. Ta jedna historia z jednego odcinka musiała być częścią większej historii.
Dominik: Każdy odcinek musiał być proporcjonalnie intensywny. Musiał się w odpowiedni sposób zacząć i skończyć. Trzeba było dobrze przemyśleć, jak to zmontować, ile nagrać scen pod jaki odcinek.
Jan: Mam nadzieję, że nam się udało zrobić też to, co często się nie udaje naprawdę hollywoodzkim twórcom i w większych serialach. Te odcinki w niektórych produkcjach, szczególnie w środku serialu, są mało interesujące, nudne, są takimi przerywnikami do tych ważniejszych wydarzeń. Mamy nadzieję, że nam się udało zrobić tak, żeby takich przerywników nie było. Mam wrażenie, że aż za dużo włożyliśmy mięsa w serial. Nie ma żadnego takiego przerywnika, jest bardzo intensywne, przez co właśnie jest to taką formułą mocno viralową, bliższą na pewno YouTubowi jako serialowi. Teraz jest trend na seriale tiktokowe, ale my jeszcze zostaliśmy na YouTubie – starzy jesteśmy trochę. Chociaż na Tiktoku Standby Studio chcemy też później wyrzucić ten serial. To nowe i silne medium, ponieważ wrzuciliśmy zwiastun „Plan to nie wszystko” na Tiktoku i ma już kilka tysięcy, a na YouTube kilkaset wyświetleń. Nie mam uprzedzeń do Tiktoka. Natomiast jest to takie medium, które bardzo skraca według mnie myślenie, bardzo spłyca rozmowę, dyskurs i trochę ogłupia.
Dominik: Była poważna dyskusja i bulwers w mediach społecznościowych. Kiedy Tomasz Bagiński powiedział na temat 2 sezonu „Wiedźmina”, że był słaby. Oni chcieli to zrobić tak na szybko, bo współczesny widz młody nie jest gotowy na taką powolniejszą, bardziej refleksyjną formę, że to jest czas Tiktoka. Wszystko musi lecieć, bo inaczej tracą zainteresowanie. Fani bardzo się oburzyli, że jak można robić z widza debila i jeszcze świadomie sprowadzać coś w dół, aby dopasować do przyzwyczajeń dzisiejszych mediów społecznościowych. Zachęcam, jeżeli ktoś będzie czytał tutaj i będzie w tym fragmencie, to mówię, że niech sobie zobaczy i prześledzi naszą historię tych rzeczy, które zrobiliśmy, czyli „Kątnika”, „Prospekt”, „Hamlet.Miłość”, „Ja, Hamlet”, spot dla Legalnej Kultury.
I co dalej? Jakie plany na przyszłość?
Jan: Filmowo na razie nie wiem. Ostatnio nakręciłem np. reklamę dla Browaru Trójmiasto, który jest sponsorem naszej premiery dla twórców, artystów w kinie kameralnym. Co będzie dalej? Nie wiem, ale celuję w Studio Munka i program „30 minut”, bo ten serial też jest trochę trzydziestką również artystyczną. Później pełny metraż, skoro skończyłem już reżyserię w Warszawskiej Szkole Filmowej, to trzeba iść wyżej. Jeżeli serial chwyci to z przyjemnością zrobimy drugą część.
Dominik: Cały czas gram, jeżdżę z teatrem i gram dla różnego poziomu szkół. W taki sposób budują swój warsztat aktorski od kilku lat. Warsztat raczej teatralny mniej filmowy.
Jan: Niestety. Ubolewam nad tym.
Dominik: Mam często tak, że jak ciągle gram w teatrze, to tęsknię za kamerą. Potem kiedy jestem na planie i słyszę „Akcja. Cięcie. Nie. Poczekaj. Stój. Światło jest źle. Wchodzisz w kadr. Gdzie tę tyczkę trzymasz! Graj to, że z nim rozmawiasz, ale nie rozmawiaj z nim. Teraz graj, że go słuchasz, ale go nie słuchaj, bo go tam nie ma”. Wtedy sobie myślę, jakie to jest chirurgiczne i chcę wrócić do teatru. Trzeba do tego podejść bardzo technicznie i wyzbyć się emocji, próbować grać technicznie lub starać się wejść w emocje, stan świadomości bohatera, ale brakuje tego tworzywa, które wytwarza się w całej zarysowanej sytuacji. W teatrze się wchodzi na scenę i nie ma odwrotu, trzeba wejść w sytuację. Czuję satysfakcję i brakuje mi tego na planie, ale wiem, że będę regularnie tęsknić za filmem. Mam nadzieję, że w przyszłości będę mieć możliwość robienia czegoś na planach i działania w teatrze.
Jan: Mam tak samo. Z zawodu jestem reżyserem teatralnym, z wykształcenia filmowym i to głównie robię. Co jaki czas, jak sobie pomyślę, że na plan muszę wstawać o godz. 5, a do teatru wstajesz później. Film jest bardziej kosztowny zdrowotnie, fizycznie. Uważam, że zabieramy sobie jakieś miesiące, lata tymi planami filmowymi. Ile to jest stresu, nerwów i pociągnięcia tylu ludzi za sznurki. Natomiast w teatrze jest o wiele mniej ludzi. Łącznie jest tyle w całym teatrze co ewentualnie w jednej mniejszej produkcji filmowej. W teatrze często nie ma się kontaktu na co dzień z tymi ludźmi. W filmie musisz mieć tych ludzi w każdej sekundzie opanowanych w 100%, skontrolowanych. To jest o wiele trudniejsze. Tęsknie czasami za planem, a jak już jest to myślę: „Nigdy więcej”. Później wraca się na te plan za pół roku, rok i się to kocha!
Dziękuję za rozmowę.