Strzępy listu miłosnego – Sadza
2 min readMuzyczne połączenie ognia i wody, rozkładu relacji i strzępów listu miłosnego. A to wszystko zamknięte w wytrawnym realtalku. Tutaj nawet Zdechły Osa wspina się na wyżyny swojej wrażliwości. Możecie być pewni, że to najbardziej hiphopowy pop, jaki usłyszycie w tym roku na polskiej scenie.
„Sadza się osadza”
I osadziła się. Monika Brodka powróciła z nowym wydawnictwem. Pierwszym po 12 latach napisanym w języku polskim, a także najkrótszym w swojej karierze. „Sadza” trwa zaledwie 22 minuty, jednak jest to gatunkowy ogień, w którym nie ma miejsca na ani jeden płomień więcej. Artystka, którą ciężko zaliczyć do jednego konkretnego nurtu, na najnowszym albumie razem z producentem 1988 przeprowadza muzyczny eksperyment na otwartym sercu. I otula nas przy tym intymnością na tyle intensywną, że ciężko skończyć na jednym odsłuchu.
Brodka serwuje nam muzyczne spalanie wspomnień. Tych najbardziej prywatnych, bliskich serca i bolesnych. Bywa brzydko i gorzko. Bywa dziwnie romantycznie i namiętnie. Wszystko to sprawia, że jest to zdecydowanie najbardziej prywatny portret artystki, jaki mieliśmy szansę dotychczas usłyszeć.
„Gdzie tu sens, gdzie logika?”
Już pierwsze minuty wciągają nas pod wodę. „Wpław” zabiera w podróż po meandrach nieszczęśliwej miłości i wygasłego uczucia. Hipnotyczny, subtelny wokal Brodki wzmocniony miejscami autotunem wprowadza nas w historię rozpisaną na kolejne 20 minut — przez cały ten czas tworząc zgrane połączenie z przydymionymi bitami produkcji 1988. Bitami, które, mimo że miejscami ciężkie i zwęglone, zaskakują instrumentalną lekkością. Słychać to zarówno w powiewach zimna w „Taka to zima”, oparach toksycznej miłości w tytułowej „Sadzy”, beztroskich wspomnieniach „Moniki”, poczuciu straty w „Utracie”, jak i szlochającej „Hydroterapii”, w której Zdechły Osa w swoich wersach ocieka wrażliwością. Jest to jedyny gość na nowym albumie Brodki, któremu oddała mikrofon, jednak nie jest jedynym przejawem sięgania do ulicznych inspiracji. To właśnie pełna niepokoju produkcja hiphopowego producenta 1988, w połączeniu z powtarzalnym rytmem kolejnych wersów Brodki ociekających szczerym realtalkiem nadaje „Sadzy” rapowy sznyt, który wprowadza storytelling na nowy, emocjonalny poziom.
Znowu padał deszcz
Tytułowa „Sadza” powstała po spalaniu wspomnień i resztek dawnej relacji, ale sam album zaczyna i kończy się wodą. Od rejsu rzeką wpław w nieznane, po ukrywanie łez w deszczu znanym z „Miał być ślub”. Dokumentacja rozkładu relacji i uczucia przedstawia kolejne etapy, tworząc opowieść o złamanym sercu, które wypluwa z siebie dym i sadzę zamkniętą w szczerych i intymnych tekstach i hiphopowej produkcji. Wszystko to skondensowane w krótkiej formie, stanowi jedną z większych zalet tego albumu. Można go szybko zapętlić od początku i przeżyć od nowa.
Bo w tym albumie wszystko brzmi. Nie pozostawiając miejsca na żadne „co jakby, a co gdyby”.