Arsenal ograł Liverpool w hicie 10. kolejki Premier League

Fot. Twitter.com/Arsenal

Cała piłkarska Anglia długo wyczekiwała godziny 17:30 w niedzielę. Odbywała się wtedy prawdziwa futbolowa uczta. Liverpool przyjeżdżał na Emirates, aby zmierzyć się z Arsenalem. Ostatecznie lepsi okazali się gospodarze, ale spotkanie dostarczyło nam wielu emocji.

Mecz ten zapowiadał się niezwykle ciekawie. Liverpool, który znajduje się obecnie w potężnym kryzysie, stawiał czoła rozpędzonemu Arsenalowi, który już dawno nie miał aż tak dobrego początku sezonu. Kanonierzy wreszcie zdają się być drużyną, która jest w stanie podjąć rękawicę i powalczyć o mistrzostwo Anglii. Natomiast The Reds są takim zespołem od wielu lat, jednak w tych rozgrywkach coś się ewidentnie zacięło. Podopieczni trenera Jurgena Kloppa liczyli na to, że uda im się przełamać i wrócić na dobre tory.

Alfred Hitchcock powiedział kiedyś, że „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Zdaje się, że do serca wzięli sobie te słowa piłkarze obu drużyn. Już w 1. minucie spotkania Alissona Beckera pokonał Gabriel Martinelli. Podania od Martina Odegaarda nie zdołał przeciąć Trent Alexander-Arnold, który w tym sezonie zdecydowanie jest pod formą.

Wychowanek Liverpoolu jest obiektem zbiorowej krytyki ze strony zarówno piłkarskich ekspertów z całego świata, jak i kibiców najróżniejszych klubów. Trudno im się dziwić, bo prawy obrońca nie jest w stanie odpowiednio wykonywać swojego podstawowego zadania, jakim jest bronienie dostępu do własnej bramki. To był już kolejny raz, gdy The Reds tracą gola i zamieszany jest w to Trent. Anglik w takiej formie może nawet nie znaleźć się w składzie reprezentacji Anglii, która poleci na mundial. Jeśli Alexander-Arnold marzy o wyjeździe do Kataru, już nie mówiąc o podstawowym składzie w kadrze narodowej, to musi zdecydowanie poprawić swoją postawę w defensywie.

Arsenal z prowadzenia cieszył się lekko ponad pół godziny. Podopieczni Mikela Artety nie byli w stanie powstrzymać naporu Liverpoolu i ostatecznie w 34. minucie po podaniu Luisa Diaza piłkę w siatce umieścił Darwin Nunez. Był to niezwykle ważny gol dla krytykowanego Urugwajczyka, który przywrócił kibicom The Reds wiarę w wygraną. Nastroje sympatyków ekipy Jurgena Kloppa popsuły się kilka minut później, gdy po starciu z Thomasem Parteyem ucierpiał Luis Diaz. Kolumbijczyk był zmuszony przedwcześnie zakończyć zawody. Jednakże nie wiadomo jeszcze jak poważny jest jego uraz.

Wydawało się, że obie drużyny zejdą do szatni przy stanie 1:1, ale wtedy kolejny przebłysk piłkarskiego geniuszu dał Martinelli. Brazylijczyk po świetnym rajdzie i dryblingu popisał się równie dobrym podaniem do Bukayo Saki, który dosięgnął piłki nogą i zapewnił swojej drużynie prowadzenie.

Na domiar złego w przerwie boisko musiał opuścić wspominany wcześniej Alexander-Arnold, który doznał urazu po przypadkowym nadepnięciu przez Martinelliego. Liverpoolowi udało się jednak ponownie wyrównać stan spotkania, gdy po sprytnym podaniu bramkę strzelił Roberto Firmino, który pojawił się na murawie za Diaza. Tak więc w 53. minucie mecz rozpoczynał się nam niemalże od początku.

Przez następne dwadzieścia minut mogliśmy oglądać dynamiczne akcje przeprowadzane przez obie drużyny. Ostatecznie jednak punktem kulminacyjnym były okolice 75. minuty, gdy na murawę w polu karnym padł Gabriel Jesus. Były gracz Manchesteru City nie rozgrywał wybitnego spotkania, ale wtedy znalazł się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Został kopnięty przez Thiago Alcantare i sędzia Michael Oliver postanowił podyktować rzut karny. Bukayo Saka ustawił piłkę na jedenastym metrze i pokonał Alissona.

Do końca meczu The Reds wierzyli w to, że uda im się wyrównać wynik, ale ostatecznie to Arsenal umiejętnie się bronił i w 97. minucie arbiter zagwizdał po raz ostatni. Arsenal inkasuje tym samym kolejne trzy punkty i nie oddaje pozycji lidera tabeli. Za to Liverpool wciąż okupuje środek tabeli i na swoim koncie zgromadził zaledwie dziesięć punktów. Trudno będzie poprawić tę sytuację podczas najbliższej serii spotkań, ponieważ w odwiedziny na Anfield przyjedzie rozpędzony Manchester City z Erlingiem Haalandem na czele.

Oczywiście, jak to już bywa w przypadku hitowych spotkań Premier League, nie zabrakło kontrowersji. W pierwszej połowie przy wyniku 1:0 piłkę we własnym polu karnym ręką zagrywał Gabriel Magalhaes. Sędzia po konsultacjach z wozem VAR nie zdecydował się na podyktowanie karnego, co nie spodobało się kibicom The Reds i było tematem dyskusji publicznej po meczu. Z pracy sędziego niezadowoleni byli również niektórzy kibice Arsenalu. Wszystko za sprawą sytuacji, w której Jesus podczas próby dryblingu został uderzony w twarz przez Kostasa Tsimikasa i padł na murawę. Cios był na tyle mocny, że Brazylijczykowi zajęło kilka minut, zanim wstał z murawy i doszedł do siebie.

Ostatecznie największym echem odbiła się jednak sytuacja z drugiej połowy. Po odgwizdaniu faulu na Jesusie między piłkarzami obu drużyn doszło do ostrej wymiany zdań. Okazuje się, że mogło dojść tam do niemiłego incydentu. Całą sprawę badają władze ligi, które analizują szczegóły zdarzenia. Ich zdaniem mogła tam zostać użyta obelga na tle rasowym, której dopuścił się Jordan Henderson w stronę Gabriela Magalhaesa. Słowa kapitana Liverpoolu bardzo nie spodobały się Granitowi Xhace, który w dość dosadny sposób zwrócił uwagę Anglikowi. Póki co rzecznik prasowy FA przyznał, że sprawa jest badana. Pozostaje nam jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

Niemniej jednak spotkanie było bardzo emocjonujące i z pewnością zasługiwało na miano hitu 10. kolejki Premier League. Obyśmy częściej oglądali takie widowiska!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

7 + 8 =