Recenzja „Powidoków” – czyli dlaczego warto obejrzeć ostatni film Andrzeja Wajdy
5 min read„Powidoki” stanowią produkcję, która kilka lat temu wzbudziła niemałe kontrowersje. Widzowie, wybierając się do kina, często mieli w stosunku do niej bardzo wysokie oczekiwania i niestety większość z nich się zawiodła. Obraz z pewnością nie jest najlepszym dziełem reżysera „Popiołu i diamentu”, ale posiada wiele dobrych stron, dzięki którym warto się z nim zapoznać. Film zrobił na mnie dużo lepsze wrażenie, kiedy obejrzałam go po raz drugi, do czego zachęcam wszystkich.
Sylwetka wielkiego artysty
„Powidoki” to ostatni film, jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów – Andrzeja Wajdy, który ukazał się na ekranach polskich kin w styczniu 2017 roku. Tytuł oznacza zjawisko optyczne, polegające na tym, że kiedy przez dłuższą chwilę wpatrujemy się w dany obiekt, po odwróceniu wzroku nadal widzimy jego rozmazany kształt w barwach dopełniających. Dzieje się tak na przykład przy obserwowaniu zachodzącego słońca. Pozostawia ono w naszych oczach zielonkawy okrąg. Władysław Strzemiński „Powidokami” nazwał swój ostatni cykl obrazów o tematyce solarystycznej. To właśnie na postaci tego wybitnego twórcy skupia się film Wajdy. Artysta był nie tylko uzdolnionym malarzem, ale również teoretykiem sztuki, projektantem druku funkcjonalnego i pionierem konstruktywistycznej awangardy lat 20. i 30. XX wieku. Wymyślił też teorię unizmu – nurt abstrakcji, który miał ogromne znaczenie dla rozwoju polskiej sztuki. Podczas I wojny światowej walczył na Białorusi, gdzie został ciężko ranny: stracił rękę, nogę i wzrok w jednym oku. Jednak nie przeszkodziło mu to w kontynuowaniu kariery malarskiej.
Sztuka w okresie stalinizmu
„Powidoki” opowiadają o ostatnim i najbardziej mrocznym etapie życia Strzemińskiego. Poznajemy go jako powszechnie cenionego profesora w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi, wprost uwielbianego przez studentów. Jego życie dramatycznie się zmienia, gdy postanawia pozostać wiernym swoim ideom i buntuje się przeciw komunistycznej władzy. Głównym tematem filmu jest właśnie konflikt sztuki i polityki. Andrzej Wajda w wywiadzie dla magazynu Culture powiedział: „Zrobiłem film o wydarzeniach z przeszłości, który mówi, że ingerowanie w sztukę to nie jest zadanie dla władzy. Od tego, by zajmować się sztuką, są artyści, a nie władza. Jeśli sytuacja jest taka, w której ważny jest głos artystów, społeczeństwo ten głos zrozumie i przyjmie taką sztukę, jaką artyści robią. Nie ma powodu, aby ją sztucznie upolityczniać”. Taka problematyka jest niezwykle aktualna w każdych czasach.
Produkcja doskonale obrazuje również realia życia w okresie stalinizmu. Kadry są mroczne, mają przyciemnione barwy, po szarych ulicach poruszają się przygnębieni ludzie, a w mieszkaniach widać biedę i pustkę. Nigdy nie wychodzi słońce. Szczególną atmosferę dopełniają kostiumy, za które odpowiadała Katarzyna Lewińska i scenografia Marka Warszawskiego. Jedyny kolorowy element stanowią obrazy mistrza i jego studentów oraz sala neoplastyczna zaprojektowana przez artystę. Symbolicznie pokazuje to, że sztuka może być promykiem nadziei nawet w najtrudniejszych czasach i sprawia, że film jest nastrojowy i klimatyczny. Na uwagę zasługuje również muzyka. Andrzej Wajda wykorzystał utwory skomponowane przez Andrzeja Panufnika, kompozytora tworzącego przed i w czasie wojny. W okresie powojennym jego twórczość była zakazana, a muzyk wyemigrował z kraju. Jego kompozycje doskonale współgrają z treścią „Powidoków” i samotnością towarzyszącą głównemu bohaterowi.
Dobre i złe strony filmu
Bogusław Linda miał za sobą nie lada wyzwanie, wcielając się w rolę Strzemińskiego. Niezwykle przekonująco zagrał człowieka zmagającego się z tak dużą niepełnosprawnością. Patrząc na aktora, można było uwierzyć, że sam chodził o kulach przez większą część życia. Jednocześnie jego mowa ciała była wyrazista i dało się z niej wiele odczytać. Trochę gorzej wypadł w partiach dialogowych, gdzie ujawniały się jego problemy z dykcją. Mimo to zbudował postać autentyczną i charyzmatyczną. Duży atut filmu stanowi to, że malarz nie jest przedstawiony w sposób jednoznaczny, płaski i na siłę wybielony. Ujawniają się też negatywne cechy jego osobowości, co jest szczególnie widoczne we fragmentach ukazujących jego relację z córką. W rolę Niki Strzemińskiej wcieliła się Bronisława Zamachowska. Zaledwie szesnastoletnia aktorka bez żadnego wcześniejszego doświadczenia w branży, potrafiła doskonale oddać emocje targające nastoletnią bohaterką, jednocześnie pozostając zimną i nad wyraz dojrzałą jak na swój wiek. Wątek życia prywatnego twórcy nie jest mocno rozwinięty, ale jego obecność sprawia, że możemy poznać mężczyznę z innej strony, zachęca do sięgnięcia po jego biografię i czyni film ciekawszym. Bez znajomości życiorysu malarza może być jednak dla widza w pewnym stopniu niezrozumiały.
Najsłabiej aktorsko wypadli studenci szkoły plastycznej. Są grupą ślepo wpatrzoną w swojego mistrza. Nikt z nich się nie wyróżnia. Wszyscy wydają się kartonowi i mało wyraziści. Zapomina się o nich po wyjściu z kina. Nie jest to wyłącznie wina aktorów, ale również scenariusza, za który odpowiedzialny był słynny, polski scenarzysta Andrzej Mularczyk, znany z pracy przy kultowych produkcjach takich jak „Sami swoi”, „Dom” i „Nie ma mocnych”. Partie dialogowe stanowią najmniej przekonującą część filmu. W wielu scenach wyraźnie czegoś w nich brakuje. Sprawiają, że szczególnie bohaterzy drugoplanowi wyglądają na sztucznych i nijakich. Nie pomagają w zrozumieniu psychologii postaci, co widać szczególnie w kreacji Hani studentki granej przez Zofię Wichłacz. Jej rola miała duży potencjał, ale nie została dobrze poprowadzona. Trudno było zrozumieć motywacje kierujące dziewczyną i poznać jej osobowość.
Moje wrażenia
„Powidoki” to przejmujący obraz. Niektóre momenty szczególnie zapadają w pamięć np. kiedy czerwone światło przebijające się przez portret Stalina wieszany na budynku symbolicznie wdziera się do pracowni Strzemińskiego albo gdy artysta pada na ziemię razem z manekinami ze sklepu, w którym był zmuszony pracować. Mimo wszystkich jego zalet film nie zebrał wielu pochlebnych recenzji. Myślę, że jest to spowodowane bardzo wysokimi oczekiwaniami widzów wobec twórczości Andrzeja Wajdy. Produkcji nie można porównywać z najlepszymi dziełami reżysera takimi jak „Popiół i diament” czy „Ziemia obiecana”. Obraz może nie jest arcydziełem, posiada kilka słabych stron, ale ogląda się go dobrze i nadal stanowi bardzo interesującą historię. Zachęcił mnie do bliższego poznania życiorysu wielkiego artysty. Poleciłabym go ludziom w każdym wieku, którzy chcą nieco lepiej poznać realia okresu stalinizmu i artystę, który nie bał się stracić wszystkiego w walce o wolność sztuki i swoich przekonań.