Makabryczna wizja dalszych losów ludzkości – czyli recenzja filmu „Zbrodnie przyszłości”
5 min readNowe dzieło Davida Cronenberga wykracza poza ramy klasycznego, krwawego horroru, poruszając tematy takie jak: cielesność, ekologia czy granice sztuki performatywnej. Produkcja wzbudza skrajne emocje widowni – od obrzydzenia do zachwytu. Jedno jest pewne – obok filmu nie można przejść obojętnie.
Davida Cronenberg to kontrowersyjny reżyser, który słynie z tworzenia body horrorów, ukazujących deformacje ludzkiego ciała. Jego najbardziej znane produkcje to m.in. „Wideodrom”, „Mucha” czy „Pająk”. „Zbrodnie przyszłości” nakręcił po ośmioletniej przerwie w karierze. Scenariusz do filmu powstał na początku XXI wieku, ale artysta stracił nim zainteresowanie, przed przystąpieniem do pierwszych zdjęć. Być może dobrze się stało, ponieważ obraz Cronenberga świetnie wpisuje się w dzisiejsze realia, kiedy dyskusja na temat zmian klimatycznych i przyszłości naszej planety, jest tak żywa.
Poszukiwanie granic człowieczeństwa
Naukowcy wyliczyli, że każdy z nas zjada tygodniowo około pięciu gramów mikroplastiku. To mniej więcej tyle ile waży karta płatnicza. Wdychamy go z powietrzem i przyswajamy razem z pokarmem. Może nam się to wydawać szokujące, a Cronenberg postanowił wykorzystać ten fakt w swojej najnowszej produkcji. Reżyser ukazuje przyszłość, w której narządy wewnętrzne ludzi zaczęły ewoluować na skutek zaśmiecenia środowiska. W początkowej scenie młody chłopiec zjada wiadro, wykonane ze sztucznego tworzywa. To właśnie na jego postaci będzie się skupiał jeden z wątków poruszonych w filmie. Zmusza on widzów do zastanowienia nad tym, co tak naprawdę czyni nas ludźmi: ciało czy sfera emocjonalna. Matka chłopca trawiącego plastik uważa go za potwora – nienaturalne stworzenie, budzące jedynie obrzydzenie. Odmienność ciała dziecka sprawia, że przestaje ono stanowić istotę ludzką w oczach własnej rodzicielki. Ostatecznie boimy się tego, czego nie znamy. Lęk kobiety doprowadza do tragedii, która zmusza do refleksji na temat tego, kto tak naprawdę był potworem.
Piękno w brzydocie
Wątek chłopca zjadającego tworzywa sztuczne przeplata się z opowieścią o Saulu – artyście granym przez Viggo Mortensena. Mężczyzna razem ze swoją asystentką Caprice (Léa Saydoux) zajmują się sztuką performatywną. Bohater wstrzykuje sobie hormony, które sprawiają, że w jego ciele rozwijają się nowe narządy. Następnie jego parnerka, wycina mu je, za pomocą specjalnego sprzętu, podczas występów na żywo. Takie zabiegi wywołują nieodwracalne zmiany w ciele Saula – musi on jeść i spać wspierany przez specjalistyczne urządzenia, ma również problemy z mówieniem i poruszaniem się. Nie jest to jednak dla niego problematyczne. W przyszłości wykreowanej przez Cronenberga ludzie przestali odczuwać ból. Z tego powodu usilnie szukają wszelkich nowych wrażeń. Saul nie jest jedynym artystą naruszającym swoje ciało. W jednej ze scen inna performatorka tłumaczy Caprice, że nie umiała znaleźć chirurga plastycznego, który zamiast poprawić jej urodę, uczyniłby ją brzydszą. Z tego powodu sama zaczęła oszpecać się na oczach ludzi. „Zbrodnie przyszłości” są pełne ironii na temat dzisiejszego świata. Współczesny kult piękna i powierzchowności, reżyser zamienił na zachwyt brzydotą i (bardzo dosłownie) wnętrzem. Kolejnym satyrycznym elementem wydaje się konkurs na najpiękniejsze narządy wewnętrzne, w którym ma uczestniczyć Saul.
Performance przyszłości
Film zmusza również do zastanowienia nad granicami sztuki performatywnej. Scena, w której tańczy artysta, z przyszytymi do całego ciała uszami, nawiązuje do postaci Stelarca – australijskiego performera, który dał sobie wszczepić w rękę ucho wyhodowane z komórek macierzystych. Planował dobudować do niego mikrofon, który będzie mógł łączyć się z Internetem przez Blotooth. Jego eksperyment był szeroko komentowany na całym świecie i wzbudził wiele kontrowersji. Twórca chciał zaprezentować dostosowanie ludzkiego ciała do aktualnych czasów i technologii. Niektórzy byli tym pomysłem zachwyceni, a inni uważają go za szalony. Równie zażarte dyskusje toczą się wokół podobnych projektów, związanych z bioartem, które z roku na rok stają się coraz bardziej odważne.
Moje wrażenia
Przed wybraniem się na „Zbrodnie przyszłości” warto zapoznać się z innymi obrazami Cronenberga. Jego twórczość jest bardzo specyficzna i nie każdemu przypadnie do gustu. Podczas seansu, na którym byłam, kilka osób opuściło salę kinową. Niewątpliwie, w filmie znajduje się parę dość mocnych scen, które być może nie zszokują wielbicieli horrorów, ale mogą być zbyt obrzydliwe dla osób przyzwyczajonych do tradycyjnego scince-fiction. Dla mnie produkcja jest raczej bliższa temu drugiemu gatunkowi, ale przez jej nowatorstwo trudno ją jednoznacznie sklasyfikować. Niewątpliwą zaletą filmu jest genialne aktorstwo. Viggo Mortensen świetnie poradził sobie z rolą Saula, chociaż musiało to być dla niego nie lada wyzwaniem, ze względu na zniekształcone ciało postaci. W mimice i gestach aktora dało się wyczuć nieustannie towarzyszący mu ból. Jednocześnie doskonale oddał nihilizm i melancholię towarzyszącą Saulowi. Jednymi z najbardziej poruszających scen w filmie były nocne spacery bohatera po brudnych, zdewastowanych ulicach miast przyszłości.
Léa Saydoux równie dobrze wykreowała postać artystki, dla której najważniejsze jest poświęcenie się sztuce. Była delikatna, a zarazem silna i pewna siebie oraz swoich przekonań. Natomiast Kristen Stewart wcieliła się w rolę Timlin – ekscentrycznej urzędniczki z biura rejestru narządów. Była to jedna z ciekawszych odsłon aktorki, które miałam okazję zobaczyć. Timlin wniosła do filmu nieco humoru i ironii.
„Zbrodnie przyszłości” stanowią pozycję niezwykle oryginalną. Akcja rozwija się powoli. Większość scen jest niepokojąca i dziwna, ale skłania do przemyśleń. Mogą nas też zaskoczyć pewne interesujące zwroty fabularne.
Zachęcam do wybrania się do kina wszystkich, którzy nie są wrażliwi na krwawe sceny i chcą poznać zupełnie nowatorską wizję przyszłości wykreowaną przez Cronenberga.