Czarowny charakter zła
3 min readNajnowszy spektakl Teatru Wybrzeże to opowieść o tym, skąd bierze się zło w człowieku i dokąd potrafi się posunąć w swoim okrucieństwie. Sztuka traktuje o obłudzie, wyrachowaniu, ale też o lojalności, przyjaźni i sile miłości. „Czarownice z Salem” to przedstawienie mocne, odważne, intrygujące, bardzo udane i odzierające człowieka ze wszystkich, złych i dobrych cech.
Historia zaczyna się od pozornie niewinnej wycieczki grupy dziewcząt do lasu. Po powrocie, Betty Parris (córka pastora) i Ruth Putnam zaczynają cierpieć na dziwne dolegliwości. Lekarz nie może dopatrzeć się przyczyn choroby, więc pada podejrzenie, iż zostały opętane, a złe moce mogą mieć wpływ na pozostałych mieszkańców. Powoduje to serię tragicznych w skutkach wydarzeń – od poszukiwania rzekomych czarownic, przez rzucanie fałszywych zeznań i oskarżeń, po skazanie na stryczek niewinnych ludzi. Nikt nie chce wierzyć farmerowi Johnowi, że całe opętanie jest oszustwem, źle zinterpretowanym wygłupem dziewcząt, a prowodyrką zamieszania (Abigail) kieruje nieszczęśliwa miłość do niego i chęć zemsty…
Reżyser, Adam Nalepa, postanowił pokazać spektakl w sposób nietuzinkowy. Pełne dramatyzmu sceny przeplatają zabawne wtrącenia Krystyny Łubińskiej, nestorki Teatru Wybrzeże, odgrywającej 14-letnią Ruth Putnam (naprawdę świetny pomysł zabawy z widzem przez obsadzenia jej w tej roli). Kolejnym atutem spektaklu są piosenki śpiewane przez Sylwię Górę-Weber (przeboje „Girls just wanna have fun”, „Sweet dreams” i „I wanna do bad things with you”) i działające na wyobraźnię układy choreograficzne „opętanych” dziewcząt.
Nawiązując do teatru sensualnego, przedstawienie dosłownie da się poczuć, od dreszczyku emocji, przez powodujące mrużenie oczu światła stroboskopowe, po zapach palonych dokumentów czy deszczową wilgoć. Pełne jest także niecodziennych rozwiązań. Problem zmiany scenografii artyści rozwiązali przez wpuszczanie na scenę ekipy technicznej, gdy sami w tym czasie wychodzili z ról, przebierali się i przygotowywali do następnej sceny. Publiczność mogła odczuć, że ogląda nie premierę, ale dopiero próbę.
Wrażenia surowości otoczenia dodała w pełni odsłonięta przestrzeń sceny, ze wszystkimi jej zadrapaniami, kablami i mechanizmami. Scenografia, pozornie minimalistyczna, robiła spore wrażenie. Duża Scena została zasypana ziemią, która stopniowo zamieniała się w błoto, metalowe rury służyły raz jako las, a raz jako rury do tańca erotycznego, a część scen rozgrywała się na ruchomej platformie. Ciekawy jest również kontrast strojów aktorów, głównie w szaroburej tonacji z pięknymi, kolorowymi kreacjami Tituby. Na uwagę zasługuje także piękna muzyka oddająca nastrój spektaklu. Skomponował ją Marcin Mirowski, wcielający się także w rolę muzykanta z wioski.
„Czarownice z Salem” to przede wszystkim popis kunsztu aktorów. Trzeba przyznać, że reżyser dobrał świetną obsadę. Na uwagę zasługuje Sylwia Góra-Weber (Tituba), której niski, zachrypnięty głos przyprawiał o ciarki, a ona sama odważnie i z charyzmą skonstruowała rolę niewolnicy. Niewątpliwie, w doskonałej formie jest Mirosław Baka. Jego rola rozdartego między żoną a kochanką Johna, który ostatecznie potrafi się zdobyć na wykonanie swojej powinności zasługuje na największe uznanie. Szczególnie wyjątkowe są wzruszające sceny z żoną Elizabeth (Małgorzata Brajner) i pełne namiętności spotkanie w lesie z Abigail. Wielowymiarową i ciekawą postać stworzyła również Katarzyna Dałek (Abigail Williams), pokazując z jednej strony oblicze wyrachowanej manipulatorki, a z drugiej nieszczęśliwie i do szaleństwa zakochanej dziewczyny.
W tekście sztuki Artura Millera obecny jest wątek biograficzny. W czasie jego największej aktywności zawodowej (lata 50.) odbywało się w USA „polowanie na czarownice”. Za pośrednictwem fałszywych donosów, sfabrykowanych dowodów i zeznań, doszukiwano się sowieckich kolaborantów. Inwigilacja nie ominęła Millera i jego teatralnych kolegów. Tekst jest ponadczasowy i mimo, że nawet dziś nie pali się czarownic, często jesteśmy świadkami absurdalnych procesów. Poza tym, spektakl pokazuje, że czasami kierują nami nie nadprzyrodzone siły, ale chore ambicje i żądze.
Na takie przedstawienia jak „Czarownice z Salem” trzeba chodzić i o nich mówić. Bo przecież jest czym się chwalić, także poza Trójmiastem.