Świąteczna seria Netfliksa „Zamiana z księżniczką”
5 min readMiłość, intryga, kłamstwa, a do tego Boże Narodzenie i Vanessa Hudgens? Co mogło pójść nie tak? A może właśnie wszystko poszło idealnie? W końcu romans plus świta to nierozerwalne i piękne połącznie. Duet perfekcyjny. Jak dołączymy do tego jeszcze Netflix, to będzie perfekcyjne trio.
Jest wieczór 21 grudnia. Ciemność tej pory rozświetla biały puch sypiącego śniegu, którego małe iskierki skrzą się w świetle klimatycznego oświetlenia. Tak to zdecydowanie moment, w którym wreszcie poczułam magię świąt. Jest to jedno z uczuć, którym nad wyraz daje się ponieść. Odczuwam radość, miłość, zaczyna podobać mi się znacznie więcej rzeczy. I tak jest właśnie ze świątecznymi filmami. Nie mówię tu oczywiście o bożonarodzeniowych klasykach typu Kevin czy Grinch, chociaż kilka z nich mogłabym śmiało wrzucić do tego worka. Mam na myśli hity Netflixa. Platforma ta z upodobaniem co roku bombarduje nas nowymi świątecznymi „perełkami”. Zazwyczaj o zbliżonej tematyce, powolnej akcji, banalnym, ale szczęśliwym zakończeniu. I kiedy w każdym innym momencie takie filmy, bym skrytykowała, to przy tej gwiazdkowej aurze moje serduszko krzyczy, że mu się podobają. Tak jest np. z dobrze znaną serią, którą weźmiemy dziś pod lupę, czyli „Zamiana z księżniczką” 1, 2, 8 i tak dalej…
W pierwszej części z roku 2018 poznajemy Stacy, zwykłą, dobroduszną, pełną empatii i ciepła cukierniczkę. Za namową najlepszego przyjaciela i jego córki udaje się do odległego królestwa Belgravii na prestiżowy konkurs. Tam wolą przypadku poznaje swojego sobowtóra w osobie lady Margaret. Następczyni tronu znudzona dworskim życiem i zestresowana zbliżającym się ślubem z narzuconym jej partnerem zamienia się rolami ze Stacy. Ich mała gra budzi dwie poważne konsekwencje – powstanie niespodziewanych związków, których historia kończy się długo i szczęśliwie… na dwa lata. Tyle czasu dzieli obie premiery. Sequel jak to sequel musi trochę namieszać. Jeden ze związków ma kryzys, Margaret ma zostać królową Montenaro, a do akcji wkracza kolejny sobowtór. Fiona to postać o ciemnym charakterze, która zrobi wszystko dla własnych korzyści. Jak to w bajkach bywa – dobro jednak pokonuj zło. Kiedy wydawało się, że już nic nie da się wymyślić, Netflix ogłosił premierę części 3 w tym pięknym roku. Na całe szczęście w tej części nie poznajemy kolejnej bohaterki o bliźniaczym podobieństwie. To nie znaczy jednak, że wieje nudą. Nasze trio staje przed kolejnymi problemami. Muszą one odzyskać skradzioną im relikwię. To niemal jak połączenie filmu akcji z kreskówką dla dzieci.
Mam wrażenie, że zrobiło się zbyt ironicznie. Oczywiście nie taki był plan. Przyznam się szczerze, że obejrzałam każdą z tych części więcej niż raz. Moja przygoda z tą serią rozpoczęła się dzięki niesamowitemu sentymentowi, jaki odczuwam do Vanessy Hudgens. Jestem pokoleniem, które wychowało się na „High School Musical”. Dlatego kiedy tylko ujrzałam produkcję z tą aktorką, nie mogłam się oprzeć. Chociaż myślę, że stać ją na trochę więcej niż odgrzewanie kotleta „tej miłej dziewczyny”. Nie da się jednak zaprzeczyć, że aktorsko poradziła sobie fenomenalnie. Dała każdej z trzech bohaterek unikatowy charakter. Z jednej strony mamy ułożoną i nieco sztywną Megan, zwykłą do bólu Stacy i nieokiełznaną, zadziorną Fionę. Cechy wszystkich pań zostały wyolbrzymione, ale myślę, że właśnie taki był zamysł twórczy. W mojej ocenie ta sztuczność wypadła dobrze.
Sama fabuła jest często powielanym schematem Księcia i Żebraka. Tym razem mamy arystokratkę i amerykańską cukierniczkę. A to wszystko w cieple bożonarodzeniowego kominka. Czy ta schematyczność i powielanie motywów jest wadą tego filmu? W każdym innym przypadku odpowiedziałabym, że tak. Tu jednak to się sprawdza. Zamysł filmu opiera się właśnie na tej prostocie, banalności, powtarzalności. To właśnie przenosi i uwypukla jego główną ideę. Pod powierzchnią romantycznej historii mamy typową świąteczną lekcję o potędze miłości, rodziny, przyjaźni, lojalności i pracowitości. Oglądając go, mamy się zaczarować, poczuć zewsząd płynącą wyjątkowość. Tak cenną w tym okresie. Samo Boże Narodzenie jest przecież pełne powtarzalności. Te same tradycje, potrawy, ozdoby. Co roku wydają nam się urocze. Dlatego właśnie schematyczność tego filmu się broni. Pewnie gdyby pozbawić go aspektu świątecznego byłby mocnym rozczarowaniem, nawet dla wielbicieli komedii romantycznym. Ale nie ma co gdybać.
Jak to film świąteczny jest dedykowany każdej grupie wiekowej. Produkcja ta jednak moim zdaniem jest za mocno skierowana do młodszej części publiczności. Dlatego właśnie nie broni się jako dobry romans. Chociaż historyjka jest ckliwa, to między bohaterami brakuje prawdziwej chemii, płomienia. Dobrym rozwiązaniem przełamującym te braki było wprowadzenie trzeciego sobowtóra, prawdziwie żywiołowej postaci. Jedynie dzięki niej humor z pierwszej części przestał być taki suchy.
Najpiękniejsze w tym filmie jest bezapelacyjnie całe tło. Wszystkie pomieszczenia, pałace, parki skąpane są w blasku lampek, przyozdobione bombkami, łańcuchami. Każdy detal jest dopracowany. Elementów jest dużo, ale są one tak dobrane, że scenografom udało się uniknąć kiczu. Obraz jest ciepły, przytulny. Barwy są typowo gwiazdkowe, a więc przyjemne dla oka. Jakość ujęć i montażu też daje poczucie, że nie leżymy pod kocykiem, a wędrujemy po królestwach razem z bohaterami. Reżyser wiedział, co chce pokazać i umiejętnie nadał koloru utartemu schematowi.
Zdecydowanie mogę polecić ten film młodszym odbiorcą, ale sądzę, że starsi również zostaną nim urzeczeni. Więc może, zamiast oglądać co roku ten sam film, odpalmy Netfliksa i dajmy się porwać bajce Vanessy Hudgens.
Tym optymistycznym akcentem kończę moją recenzję.
Chciałabym życzyć wszystkim czytelniczkom i czytelnikom wesołych świąt, bogatego Mikołaja, rodzinnej atmosfery i przygód niemal tak bajkowych jak w produkcjach Netfliksa.