Czwarte kwarty i końcówki spotkań problemem Trefla w lidze [KOMENTARZ]

Drużyna Trefla Sopot | Fot. Andrzej Romański – PLK

Nowy sezon, ta sama historia. Powtórka z rozrywki. Tak można byłoby opisać start tegorocznych rozgrywek ligowych w wykonaniu Trefla Sopot. Podopieczni trenera Marcina Stefańskiego mogliby bez problemu zacząć kampanię 2021/2022 od bilansu 5-0 w Energa Basket Lidze (EBL), ale nieudane końcówki spotkań sprawiły, że na koncie sopocian są tylko 3 wygrane i 2 porażki. Podobnie było też na starcie zeszłorocznych rozgrywek.

Brak parcia na szkło Trefla

Trefl po ostatnich kilku latach, w których lądował poza play-offami oraz czołówką polskiej ekstraklasy, od dwóch sezonów cierpliwie buduje sobie silną pozycję na krajowym podwórku. Duża w tym zasługa duetu trenerskiego Marcin Stefański-Krzysztof Roszyk, który najpierw w 2019 roku w dramatycznych okolicznościach utrzymał sopocką ekipę w ekstraklasie, a w dwóch kolejnych edycjach rozgrywek zajmował z nią odpowiednio 6. i 5. miejsce w lidze. W klubie te rezultaty uznano za satysfakcjonujące, bo od trenera Stefańskiego oczekiwano jedynie wejścia do play-off. Nie nakładano więc na niego zbyt dużej presji na osiągnięcie konkretnego, wielkiego wyniku. O ile rezultat w kampanii 19/20 można uznać za sukces, o tyle warto się zastanowić czy można to samo powiedzieć o rozgrywkach 20/21.

Patrząc na nazwiska, które grały w poprzednim sezonie w Sopocie, powiedziałbym, że ten zespół powinien być w najlepszej czwórce ligi. Jeśli w drużynie ma się trzech, wówczas aktualnych reprezentantów Polski (Łukasz Kolenda, Dominik Olejniczak i Karol Gruszecki), solidnych ligowców w postaci Pawła Leończyka czy Michała Kolendy oraz dobrych zawodników zagranicznych (Nuni Omot czy Nikola Radicević), to celem takiego zespołu powinna być gra co najmniej w półfinale. Sopocianie w kampanii 20/21 odpadli w ćwierćfinale ulegając 1-3 Śląskowi Wrocław. Mecz numer 4 tej serii sopocianie przegrali w końcówce po dogrywce, choć mieli ostatnią akcję na zwycięstwo w czwartej kwarcie. Nie wykorzystali jej. Jeśli chcemy szukać przyczyny, dlaczego drużyna z Trójmiasta nie zaszła wyżej w rozgrywkach 20/21 bądź wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość, to powinniśmy spojrzeć właśnie na końcówki spotkań w wykonaniu sopocian. Zwłaszcza w pierwszej fazie rozgrywek. Nie był to problem jednego sezonu — pojawia się on również teraz.

Wszystko jest pięknie, cudownie, aż nadchodzi czas na czwartą kwartę

Mówi się, że nic dwa razy się nie zdarza. Nie tyczy się to jednak sportu, a zwłaszcza koszykówki i gry Trefla. Sopocianie w tegorocznych rozgrywkach mają bilans 3-2, choć z pewnością mogliby być niepokonani. Przyjrzyjmy się dwóm porażkom podopiecznych trenera Stefańskiego w kampanii 20/21:
Obie porażki są dwiema różnymi historiami. Przegrana z drużyną z województwa kujawsko-pomorskiego wynikała przede wszystkim ze zbyt wielu błędów w obronie w przebiegu całego spotkania oraz przyzwolenia przeciwnikom na granie ich szybkiej, ofensywnej koszykówki. Jednak przyczyną wpadki na inauguracje było też fatalnie rozegrane ostatnie 13 sekund spotkania. Trefl popełnił w niej 3 błędy. Najpierw dwóch wolnych nie trafił Brandon Young, który po tym parę sekund później faulował Maurice’a Watsona, co było jego piątym przewinieniem w tym meczu. Całe szczęście Watson zanotował dwa pudła z linii rzutów wolnych, ale i tak kluczowa dla wyniku rywalizacji była strata piłki pod swoim koszem przez Dariousa Motena, po której Watson zdobył zwycięskie punkty dla gości.
Z kolei rywalizację z radomianami Trefl do 33. minuty meczu miał praktycznie pod kontrolą — po dwóch celnych rzutach wolnych Josha Sharmy prowadził 75:65. Wtedy jednak sopocianie zaliczyli solidny przestój w ataku, który poskutkował brakiem zdobycia punktów przez prawie 7 minut (dokładnie 6:56), a rywale w tym czasie zaliczyli serię aż 17 punktów z rzędu!! W tym czasie Trefl miał 0/12 w rzutach z gry i 4 proste straty. Niektóre rzuty były spod samego kosza, które powinny w 99% przypadków być zawsze celne (tylko w rozgrywkach młodzieżowych może być inaczej. Tak było w moim przypadku, kiedy jeszcze grałem w lidze). Zwłaszcza że mówimy o drużynie seniorów. Inne były z czystych pozycji z dystansu. Natomiast straty wynikały z prostych, elementarnych błędów — albo był to błąd kroków, albo piłka się wyślizgnęła z kozła i wypadła na aut. Wiadomo, że zmęczenie oraz granie bez dwóch ważnych zawodników w zespole mogło odgrywać w tym swoją rolę, ale rywale sopocian też nie grali na dużej świeżości i bardzo szerokim składem. Po prostu decydujące fragmenty rozgrywali mądrzej niż zespół z Trójmiasta, a przede wszystkim skuteczniej.
Powracają niemiłe wspomnienia z sezonu 2020/2021.

Przyjrzyjmy się teraz pierwszej połowie rozgrywek 2020/2021. Sopocianie wygrali 9 z 15 spotkań i byli w czołówce ligi. Jednak spokojnie mogliby być nawet na jej szczycie, gdyby nie cztery porażki odniesione przez słabą grę w czwartej kwarcie albo w samej końcówce spotkania. Weźmy na tapet te cztery pojedynki:

  • Enea Zastal BC Zielona Góra (porażka u siebie 71:76) – druga połowa przegrana 29:40, czwarta kwarta 13:16, nierozsądne decyzje w końcówce — faul ofensywny Łukasza Kolendy czy rzut za 3 punkty Martynasa Paliukenasa.
  • Asseco Arka Gdynia (porażka u siebie 73:78) – czwarta kwarta przegrana aż 9:21, niecelny rzut z dystansu Kolendy, jego błąd kozłowania w samej końcówce, przez który sopocianie stracili szansę na dogonienie rywali w decydujących minutach meczu.
  • Pszczółka Start Lublin (porażka u siebie 70:76) – druga połowa przegrana 32:49, czwarta kwarta 18:25, choć na 8. minut przed końcem było +9 punktów przewagi na korzyść Trefla. Trzyminutowa seria bez punktów w ataku (od 8:16 do 5:01) w 4. kwarcie. W końcowych momentach spotkań 3 straty oraz niecelny lay-up Karola Gruszeckiego.
  • Legia Warszawa (porażka na wyjeździe 78:72) – prawie pięć minut bez punktów w 4. kwarcie (7:50-2:54), niecelne trójki, lay-upy oraz straty w ostatnich decydujących minutach spotkania.

W tym wszystkim widać też jedną rzecz — Trefl przegrywa w końcówkach głównie domowe mecze. Na własnym parkiecie, na którym trenuje dosyć regularnie. Co jest tego powodem? Zmęczenie? Stres grania przed swoimi kibicami? A może po prostu nieumiejętność grania takich końcówek u siebie? Na to pytanie trudno znaleźć jedną, właściwą odpowiedź, bo za każdym razem powodem porażki jest co innego. Fakt jest jednak taki, że jest to problem, który warto poprawić.

Start sezonu jest równie ważny jak jego dalsza część

Nie jest tak, że Trefl zawsze na starcie sezonu bądź w najważniejszych jego momentach przegrywa mecze „na styku” w końcówce. Sopocianie też potrafią wygrywać wojnę nerwów w decydujących fragmentach rywalizacji (np. ostatnia wygrana ze Startem w Lublinie), ale jak spojrzymy na te oraz poprzednie rozgrywki, to więcej jest tych spotkań przegranych niż wygranych po wyrównanej końcówce. Często się mówi, że początek rozgrywek nie jest aż tak istotny, przecież można się jeszcze zgrać, zmienić skład w trakcie, nadrobić stratę do rywala. Żaden problem przecież. Jednak potem okazuje się, że jedna wygrana więcej decyduje o tym, kto wchodzi do najlepszej ósemki ligi, a kto nie. Przesądza nawet o spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej. Sprawia, że nie masz przewagi parkietu w play-off, że batalię o tytuł mistrzowski w finale zaczynasz od dwóch wyjazdów na teren rywala, a to tylko zaledwie kilka przykładów.

W tym roku w Sopocie są ambitne plany. Aspiracje sięgają awansu do półfinału Energa Basket Ligi, czego dowodem jest zapis w umowie trenera Stefańskiego. Będzie ona automatycznie przedłużona, jeśli Trefl zagra w najlepszej czwórce ligi w tym sezonie. Ponadto sopocianie po kilku latach znowu zagrają w europejskich pucharach — wystąpią w fazie grupowej rozgrywek FIBA Europe Cup. A w takich rozgrywkach porażki w końcówkach sporo ważą. Mogą skutkować brakiem wyjścia z grupy. Swoje znaczenie będą też miały w polskiej lidze. Warto więc, by Trefl już teraz, na początku sezonu zaczął wygrywać mecze “na styku”, co pozwoli im też szybciej osiągnąć w trakcie sezonu wyznaczone cele. Żeby nie było po 30. kolejce historii w stylu, że gdyby nie przegrana z Hydrotruckiem w 4. kolejce u siebie, to bylibyśmy w play-off. Trefl jest kowalem własnego losu i to tylko od niego zależy, jakim rezultatem zakończy się dla niego kampania 2021/2022.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

19 − 13 =