Brutalne morderstwo w osadzie Białe – rozmowa z Radosławem Stawskim

Historyk, autor dwóch książek, od 18 lat współpracownik redakcji Czasu Brodnicy, nauczyciel i przewodniczący Rady Gminy Zbiczno – Radosław Stawski. Opowiada o brutalnym morderstwie sprzed 76 lat. Niemieccy żołnierze napadli na niewielką osadę i zamordowali kilka rodzin. Przeżyło tylko dwoje dzieci. 

 

Jak odkrył Pan historię o tak brutalnym morderstwie?

Od ukończenia studiów zbieram informacje od osób, które przeżyły drugą wojnę światową. Takich relacji mam przynajmniej kilkadziesiąt. Spisywałem historie osób, które już odeszły i nie żyją już od wielu lat, co mam nadzieję, że w przyszłości się przyda. W trakcie poszukiwań dotarłem aż do Łąkorza. Jest to wieś położona kilka kilometrów od województwa kujawsko-pomorskiego, w województwie  warmińsko-mazurskim. Tam pan Rydel, ponad osiemdziesięcioletni staruszek, opowiedział mi tę historię od świadka – chłopca, który przeżył tę masakrę.

Gdzie to dokładnie się wydarzyło?

Cała historia działa się w styczniu 1945 roku, a więc w czasie, kiedy Niemcy jeszcze nie odeszli, a Rosjanie i Armia Czerwona zaczęli nadchodzić. Był to newralgiczny moment, kiedy linia frontu była bardzo ruchoma. Nagle w samym centrum zapodział się pewien oddział niemieckiego Jagdkommando. Niemcom brakowało żołnierzy. Zwalniano więźniów i zaciągano do wojska z obietnicą wybaczenia im kary za przysłużenie się Hitlerowi. Taki oddział, można powiedzieć kryminalistów, znalazł się tutaj. Zagubił się na froncie, albo może został celowo, a do tych wojsk dołączył jeszcze jeden oddział mówiący po rosyjsku. Nie wiadomo było, czy to byli Rosjanie, czy Ukraińcy.

Co było dalej?

Zaczęło się od tego, że Niemcy pilnowali czegoś przy magazynach w Łąkorzu. Postawili tam wartownika – dziewiętnastoletniego żołnierza niemieckiego, który został ranny. Oddział zabrał młodzieńca i zaszył się w lasach, gdzie znalazł osadę Białe, blisko Iwanek. Żeby tam dojechać, trzeba minąć Zbiczno, Ciche i wjechać w lasy w rejonie jeziora Wielkie Partęczyny. Żołnierze odnaleźli chatki robotników leśnych w osadzie Białe. Nie wiadomo, jakie były plany Niemców, ale zostawili nastolatka, aby rodziny Smolińskich, Jabłońskich, Godzińskich, Hejka zajęły się Niemcem i odeszli z obietnicą powrotu. Rodziny nie miały wyboru i musiały rannego wyleczyć. Do wsi dotarła wieść, że do Łąkorza wkraczają Rosjanie. Za przetrzymywanie Niemca groziła im bardzo surowa kara, dlatego spłoszone rodziny zawiozły rannego do osady Iwanki i tam oddały go Volksdeutschowi, który nazywał się Markwat. On też wiedział, co za to grozi, zamknął żołnierza w drewutni i szybko pojechał rowerem do Łąkorza. Zameldował NKWD, że ma w swojej drewutni Niemca. Oczywiście NKWD przyjechało na Iwanki, zabrało dziewiętnastolatka i rozstrzelało go w żwirowni w Łąkorzu.

Wieczorem tego samego dnia do wcześniej wymienionych rodzin wrócił oddział niemiecko-ukraiński. Na pytanie, gdzie jest ten ranny Niemiec, rodziny odpowiedziały mu, że w Iwankach, u Markwata. Jak się później okazało, w Iwankach nie było Niemca, a żołnierze powzięli zemstę. Przejeżdżali wtedy przez podwórko Sochackich, gdzie zażądali obiadu. Podobno ostrzyli noże na osełkach. Było to 7 lutego 1945 roku około 21.30, kiedy odeszli w kierunku Białego. Według Zygmunta Smolińskiego, który przeżył tę masakrę, Niemcy weszli do domu i zażądali czegoś do jedzenia. W międzyczasie pozostali żołnierze okrążyli domy robotników leśnych. Policzyli osoby w domu Smolińskich, zażądali jedzenia, kłódki i latarenki naftowej. Gdy gospodyni domu, trzydziestodziewięcioletnia Stefania Słowińska weszła do sypialni, żeby odwiedzić dzieci, wtedy jeden z Niemców, który jadł przygotowaną przez nią kolację, wstał, podbiegł do niej i nożem pchnął ją w okolice krtani. Kobieta upadła, a do domu wbiegli Niemcy wraz z Ukraińcami i zaczęli strzelać do domowników, w tym śpiących dzieci. Wtedy zginął jedenastoletni Janek, dziewiętnastoletnia Janinka, siedmioletnia Irusia.

Fot. Radosław Stawski: Symboliczny pomnik ofiar w leśnej osadzie Białe.

Tylko Zygmunt w tym całym rozgardiaszu, na czworaka, w jakiś sposób przedostał się między żołnierzami i wbiegł na strych. Wisiały tam linki, na których suszono odzież i bieliznę. Była też podarta pierzyna. Zygmunt wszedł do środka pierzyny. Niemcy oczywiście wbiegli na strych za nim. Na szczęście żadnemu nie przyszło do głowy aby strzelać serią z automatu do wszystkich przedmiotów, które tam były, m.in. po pierzynie. Nie znaleźli go. W międzyczasie jego siostra, szesnastoletnia Genia, w czasie tej całej masakry została postrzelona kulą, która rozerwała jej cały policzek. Była tak zszokowana, że zemdlała i upadła. Ocknęła się w momencie, gdy Niemcy potrącili ją, wynosząc w prześcieradłach ciała zabitych dzieci leżących w łóżkach. Wstała i usłyszała kroki. Gdy zorientowała się, co się dzieje, położyła się z powrotem. Niemiec, który wchodził, był dosyć bystry i zauważył, że to ciało leżało w innym miejscu. Aby się upewnić, wyjął bagnet i zaczął dziewczynkę dźgać. Miała szczęście, że wszystkie kłucia zatrzymywały się na kościach i żebrach. Znowu zemdlała, a żołnierze uznali ją za zmarłą i zanieśli do stodoły.  W tym czasie dziewczynka miała usłyszeć słowa mamy: „Genia, żyjesz jeszcze? Idziemy do Rydlów, do Iwanek”. Tam mieszkała rodzina pana Kazimierza, który mi to opowiadał. Niemcy odeszli. Była 5-6 rano, gdy mały Zygmunt, który z przerażenia i przemęczenia zasnął w tej pierzynie, ocknął się i wybiegł z domu do Łąkorza. Był 8 lutego 1945 roku, bardzo sroga zima. Chłopiec biegł na boso, aby zaalarmować milicję. Przyjechali wtedy Rosjanie i Polacy. Genia, nieświadoma niczego, widziała w przerwach między deskami stodoły, że wojsko się zbliżało. Skostniała, poraniona, wyczerpana została zabrana do szpitala. Po śledztwie Rosjanie wykryli, że Niemcy zaszyli się w lesie, w zagłębieniu w ziemi. Zabrali ze sobą nawet pierzyny domowników.

To była historia jednego domu. W drugim nie przeżył żaden świadek. Działy się jeszcze gorsze rzeczy, bo wszystko zostało zniszczone, ludzie byli zmasakrowani. Dla pohańbienia, Niemcy i Ukraińcy zakopali niektóre z osób w oborniku tak, że wystawały im tylko głowy. Taka była ich zemsta za to, że zginął ich dziewiętnastoletni kolega.

Wieś Białe przestała istnieć, a okoliczni gospodarze zostali wyłapani przez Rosjan pod zarzutem pomocy polskim partyzantom. Dziś tych budynków już nie ma, co najwyżej można obejrzeć kontury jakichś wykopów, które tam były.

Czy ofiary zostały w jakiś sposób upamiętnione? 

W pobliżu osady Białe jest kamień i płyta upamiętniająca to miejsce, niedaleko stoi krzyż. Na cmentarzu parafialnym w Łąkorzu, przy bramie głównej do kościoła, jest pomnik upamiętniający ofiary.

Co stało się ze świadkami?

Z tego co wiem, to Pani Genia Smolińska mieszkała w Toruniu, ale nie jestem pewien czy jeszcze żyje. Nie znalazłem informacji na temat tego, co stało się z Zygmuntem.

Czy znaleziono sprawców mordu?

Zbrodnia nie została ukarana, nie wykryto zbrodniarzy. Z tego co wiem, to morderstwo umorzono z braku dowodów.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *