New Amsterdam – szpital marzeń
2 min readNikt z nas nie chciałby trafić do szpitala, ale każdy chciałby być pacjentem w New Amsterdam. Serial bije rekordy popularności na polskim Netflixie w ciągu ostatnich tygodni. Jaki jest jego fenomen w erze, w której seriale proceduralne odchodzą do lamusa?
„New Amsterdam” jest produkcją stacji NBC, dotycząca jednego z najstarszych nowojorskich szpitali oparta na książce Erica Manheimera „Twelve Patients: Life and Death at Bellevue Hospital”. Serial gatunkowo nie jest niczym odkrywczym – to procedural medyczny. Każdy odcinek to nowe przypadki medyczne, z którymi zmagają się lekarze. Na ich czele stoi Max Goodwin (Ryan Eggold), nowy dyrektor medyczny. Wprowadza on powiew świeżości do skostniałej placówki, proponując nowe rozwiązania. Dąży do zmiany systemu amerykańskiej opieki zdrowotnej. Finansowany jest on bowiem zaledwie w 40% wydatków przez państwo, natomiast pozostałe 60% wkładu to sektor prywatny. Większości pacjentów nie stać na specjalistyczne leczenie, jednak Max wraz z wybranymi przez siebie ordynatorami robią wszystko, aby obejść przepisy i pomóc jak największej liczbie potrzebujących.
Serial jest przyjemną odskocznią od codzienności, ponieważ w przeciwieństwie do prawdziwego życia i prawdziwej opieki zdrowotnej jest pełen happy endów. Każdy pacjent jest traktowany przez personel z namaszczeniem, mimo skomplikowanych schorzeń prawie nikt nie umiera i nikt nie zostaje ze swoim problemem sam. To zasługa kadry lekarskiej, która pod batutą Goodwina dokonuje cudów.
I tu właśnie drzemie fenomen „New Amsterdam” – utopijność. Z jednej strony jest to również jego mankament, ponieważ w którymś momencie fabuła staje się nierealistyczna. Natomiast widz poszukujący „comfort zone” potraktuje to, jako zaletę. Mimo doskonale skomponowanych wątków: życie lekarzy przeplata się ze szpitalnymi obowiązkami, co pozwala poznać i polubić bohaterów, w drugim sezonie przestajemy być zaangażowani tak, jak przy pierwszych odcinkach. Obecnie emitowany jest trzeci sezon. Opinie w sieci na temat „New Amsterdam” są podzielone właśnie z wyżej wymienionych względów. Ale nie można odmówić mu oglądalności.
Przywiązanie do bohaterów wynika ze świetnie przeprowadzonego castingu, ponieważ aktorzy naprawdę dobrze wypadają w swoich rolach. Przez to, że postacie są innej narodowości, orientacji seksualnej, wywodzą się z różnych grup społecznych, dopełniają się na ekranie. Swoją drogą, to między samymi aktorami widać chemię, co uwiarygodnia ich kreacje.
Max Goodwin to nowojorski Prometeusz. Walczy z zimnym zarządem szpitala. Jest głosem biednych, pokrzywdzonych przez system i tych, których godność jest szargana. Idealizowanie bohatera staje nieco męczące, ponieważ na jego wizerunku nie pojawia się żadna rysa. Ryan Eggold dźwiga na barkach główną rolę, tak, jak Max Goodwin cały szpital.
„New Amsterdam” to idealne połączenie „Dr. House’a”, „Chirurgów” oraz „Ostrego dyżuru”. Jeśli poszukujecie serialu, który otuli Was jak najmilszy w dotyku koc, to dobrze trafiliście.