To nie byłam ja
13 min readPytałaś, czy przybierałam jakąś maskę. Musiałam się dłużej nad tym zastanowić, ponieważ zawsze wydawało mi się, że nie. Ale może ta wesoła i głośna osoba, którą starałam się być, była budowaną przeze mnie fasadą. Bywałam klaunem klasowym tylko po to, żeby rozweselić innych, zwrócić na siebie uwagę. Udawałam, nawet gdy przechodziłam przez najtrudniejsze chwile. Przysparzało mi to jeszcze więcej bólu, bo przyznanie się do tego, że jest wręcz przeciwnie, traktowałam jak coś wstydliwego. Ludzie byli w dużym szoku, kiedy wreszcie zwierzyłam się ze swoich problemów. Czułam się winna, ponieważ oczekiwali, że zawsze będę uśmiechnięta. Tylko że to nie byłam ja.
Potrzebowałam więcej
Urodziłam się w Polsce. Miałam trzy miesiące, gdy razem z rodzicami przeprowadziliśmy się do Niemiec. Byli bardzo młodzi, gdy moja mama zaszła w ciążę. Wpłynęło to na wiele ich decyzji. Wczesne dzieciństwo raczej nie było złe. Wiem, że na pewno starali się, żeby takie nie było, jednak oboje są wolnymi duchami. Dało się odczuć, że byłam nieplanowanym dzieckiem, co nie znaczy, że żałowali mojego pojawienia się na świecie.
Rodzice rozstali się, gdy miałam ponad trzy lata, co bardzo przeżyłam, bo strasznie się kłócili. Na pewno nie było to pokojowe rozstanie. Kiedy mój tata się wyprowadził, to zazwyczaj widywałam się z nim w weekendy. Głównie zajmowała się mną mama. Minął jakiś czas, zanim się z nim pierwszy raz zobaczyłam, bo bałam się spotkania po tych wszystkich kłótniach.
Mama nie czuła się zbyt dobrze – rozstanie, wychowywanie dziecka, wyprowadzka do obcego kraju, nieznajomość języka, studia, przebywanie z dala od rodziny. Stałam się jej oparciem psychicznym, co też w dużym stopniu wpłynęło na moją psychikę. Nie miałam cudownego dzieciństwa, nie wszystkim się teraz podzielę, ponieważ są sprawy, które wolę zostawić dla siebie. Myślę, że nie starczyłoby na nie czasu. Może kiedyś się to zmieni.
Gdy miałam osiem lat, moja mama postanowiła, że wrócę z nią do Polski. Wtedy mój kontakt z tatą stał się słabszy – nie byliśmy się w stanie spotykać co weekend. Dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy listy. Widzieliśmy się może raz albo dwa razy w roku. Brakowało mi obecności obojga rodziców w moim życiu. Już sama przeprowadzka nie była dla mnie łatwa. Musiałam zostawić wszystkich swoich znajomych, zmienić język i mentalność.
Polskiej podstawówki nie wspominam dobrze. System edukacyjny był bardziej wymagający niż ten w Niemczech. Po tym jak po około dwóch latach pojechałam do Niemiec zobaczyć się ze znajomymi, byłam na o wiele wyższym poziomie, jeśli chodzi o wiedzę teoretyczną. Wiedziałam o rzeczach, które oni dopiero mieli przed sobą. Uważam, że nie wpłynęło to jakość mojego dzisiejszego życia…
W Polsce było trudniej. W szkole utworzyły się grupki, każdy już do jakiejś należał. Musiałam się dopasować i nie było to ani trochę komfortowe. Dzieci potrafią być naprawdę okropne, nie wiem z czego to wynika. Wyzywano mnie, ponieważ się od nich różniłam. Jednym z powodów był mój kolor skóry. Mam bardzo jasną karnację, co było na tyle niecodzienne, że przezywały mnie od albinosów. Oprócz tego od Hitlerów, esesmanów, zdrajców. Nie potrafiłam tego zrozumieć, przecież nic im nie zrobiłam. Ten brak akceptacji odcisnął na mnie piętno.
Nie potrafiłam się także dostosować do polskich sprawdzianów. Stresowały mnie dyktanda, płakałam podczas testów. Przyjechałam dopiero do Polski, więc nie potrafiłam jeszcze nic napisać. W Niemczech to chyba nawet nie ma się sprawdzianów w tym wieku, dlatego czułam się w tym tak zagubiona.
Zawsze starałam się wtopić w tłum, ale nie wychodziło mi to. Najlepiej czuję się, gdy mogę wyrażać siebie, ale zauważyłam, że ludziom nigdy to nie pasowało. Bardzo chciałam mieć znajomych, więc starałam być jak wszyscy. Potem nadszedł czas gimnazjum, czyli w skrócie najgorszy. Gimnazjum to jest dopiero piekło. Myślałam, że w podstawówce już wystarczająco mi dokuczano, ale nie mogłam się bardziej pomylić.
Nauka przysparzała mi więcej problemów – trzeba było się więcej uczyć, więcej zapamiętywać. Szczerze mówiąc, nie bardzo mi się chciało. A może nie byłam w stanie? Nie potrafię się w pełni skoncentrować na takich rzeczach, dlatego odkąd pamiętam, miałam kłopoty z czytaniem. Zawsze uważałam siebie za głupszą z tego powodu, bo myślałam, że osoby, które czytają, mają większą wiedzę. Jednak ja nie umiem tego robić. Żeby zrozumieć jedną stronę książki, muszę przeczytać ją dwadzieścia razy. Jedno zdanie czasami zdarza mi się czytać kilkudziesięciokrotnie, zanim zrozumiem, o co w nim chodzi. W końcu się poddałam. To nie jest dla mnie (później okazało się, że jest to zupełnie zrozumiałe dla osób, które mają ADHD).
Znaleźć siebie
W gimnazjum próbowałam znaleźć siebie, chyba jak każdy w tym wieku. Ale z perspektywy czasu wiem, że właśnie wtedy zaczęły się odzywać moje choroby i zaburzenia psychiczne w najbardziej widoczny sposób. Tak naprawdę towarzyszyły mi przez całe życie.
Zaczęłam się samookaleczać. W pewnym momencie stało się to moim uzależnieniem. Nie wiem, czy ludzie zdają sobie sprawę z tego, że można się od tego uzależnić. Mówię o tym ku przestrodze, w żadnym wypadku nie chcę podsuwać takiego pomysłu. Odzwyczajenie od samookaleczania wymaga wiele wysiłku i zajęło mi lata.
Marzyłam o anoreksji, bo tak bardzo nie lubiłam swojego ciała. Inspirowałam się zdjęciami dziewczyn, które na nią chorują, wysyłałam je nawet koleżankom. W wieku 13 lat zaczęłam wprowadzać do swojego życia pierwsze diety. Ćwiczyłam i czytałam o kaloryczności produktów, miało to dla mnie duże znaczenie.
Będąc szczerą, to nie wiem, jak to wszystko chronologicznie uporządkować. Z traumami jest tak, że twój mózg lubi ukrywać przed Tobą różne rzeczy, żeby nie cierpieć jeszcze bardziej, aby żyć bez ciągłego strachu. Dlatego nie potrafię powiedzieć dokładnie o wszystkim, co miało miejsce w gimnazjum i liceum albo mieszam te dwa okresy.
W pewnym momencie zmieniłam diametralnie swój look. Stałam się emo – nosiłam się na czarno, przekułam sobie wargę, zaczęłam farbować włosy. Zawsze byłam osobą, która wyrażała siebie poprzez wygląd. Jednak przez ten bunt chciałam zwrócić na siebie uwagę. Sygnalizowałam pewne problemy. Moja rodzina natomiast ma tendencję do tego, aby nie rozmawiać o uczuciach i emocjach. Wydaje mi się, że w wielu polskich domach jest podobnie. To taki temat tabu.
Gdy miałam 11 lat, zamieszkałam z babcią. Mama się wyprowadziła, dlatego nie miała wpływu na moje wychowywanie. Babcia powiedziała mi kiedyś, że nie jest moją matką i wychowywać mnie nie będzie. Więc wyglądało to mniej więcej tak, że ja siedziałam w jednym pokoju, moja babcia w drugim. W sumie byłam cały czas sama.
Ciężko mi było otworzyć się na rówieśników, ponieważ się bałam. Po tym jak tyle razy mnie odtrącono, mimo że nic złego nie zrobiłam, nie mogłam już przełamać swojego lęku przed nowymi ludźmi. Może nawet tego nie chciałam. Najzwyczajniej w świecie zaczęłam się izolować. Wcześniej starałam się dopasować, chociaż nigdy nie byłam częścią grupy. Zawsze były jakieś grona znajomych i ja. Nie mam żadnych przyjaciół z tego okresu.
Między czternastym a piętnastym rokiem życia wykorzystano mnie. Po tym jak zerwała ze mną moja pierwsza miłość, starszy kolega napastował mnie seksualnie. Już wcześniej nie cierpiałam swojego ciała, ale po tej sytuacji miałam jeszcze mniej szacunku do siebie. Czułam się winna. Inne osoby także mnie obwiniały. Wiedziałam, że to coś złego, ale tłumaczył mi, że dopóki jego dziewczyna się o tym nie dowie, będzie wszystko w porządku. Nie potrafiłam mu się przeciwstawić. Miał wówczas 19 lat, trenował karate, był zdecydowanie silniejszy niż ja – nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Od tamtej chwili unikałam dotyku, gdy ktoś próbował to zrobić, nawet nie mając złych intencji, dostawałam ataku paniki. Wtedy mogły zacząć się moje fazy depresyjne.
Niewystarczająco dobra
Przyszła pora na wybór szkoły średniej. Moim pierwszym wyborem było liceum plastyczne w Trójmieście. Wyprowadziłam się z domu, żeby zamieszkać w internacie w Gdańsku. Oprócz zwyczajnych przedmiotów takich jak matematyka czy biologia, mieliśmy przedmioty artystyczne. Łącznie wszystkich było ponad dwadzieścia. Trzeba było zrobić pracę domową z matematyki, napisać rozprawkę z polskiego, a oprócz tego narysować szkice, wykonać projekt z architektury i tym podobne. Praktycznie nie spałam, bo zasypiałam dopiero o 3 lub 4 nad ranem, a wstawałam o szóstej rano. W soboty odpoczywałam, a w niedzielę siadałam do lekcji. Ciągła presja mnie wykończyła psychicznie i fizycznie.
Nie mówię, że plastyk jest złym miejscem. Wreszcie poczułam się zrozumiana, nikt nie oceniał mnie przez pryzmat tego, jak wyglądam lub tego, czym się interesuje. Otaczali mnie ludzie wysoko wrażliwi, postrzegający świat w innych tonach niż reszta otoczenia.
Rzuciłam plastyka i wróciłam do domu. Zaczęłam naukę w zwykłym liceum ogólnokształcącym w klasie matematyczno-fizycznej. Wtedy jeszcze sądziłam, że zostanę architektką, a przecież do wykonywania tego zawodu potrzebna jest matematyka. Nie była moją najsłabszą stroną, ale matematyka rozszerzona już tak. Czułam się jak totalny debil. Z ponad trzydzieściorga osób w klasie jako jedyna nie słuchałam nauczyciela i gapiłam się przez okno. Dobrze, może przesadziłam. Nie jedyną, jeszcze dwie osoby mniej rozumiały. Próbowaliśmy przetrwać z lekcji na lekcję.
Zawsze byłam (i nadal jestem) perfekcjonistką, co bardzo mnie wykańcza. Dlatego na przykład myślałam, że muszę mieć dobre oceny. Perfekcjonizmem odpowiadam na wewnętrzne przeświadczenie o tym, że nie jestem wystarczająco dobra.
W najtrudniejszych momentach mojego życia uratował mnie k-pop i kultura koreańska. Odkąd pamiętam w moim życiu było obecne anime, ale obsesja na punkcie Korei Południowej pozwoliła mi nie myśleć o tym wszystkim, co mnie tak dręczyło.
W wieku szesnastu czy siedemnastu lat byłam świadoma tego, że nie czuję się sama ze sobą dobrze. Zapytałam mamy, czy mogłabym pójść na terapię. Jednak po pierwsze jest to bardzo drogie, po drugie nie jest łatwo znaleźć terapeutę, któremu można zaufać.
Zdałam maturę, jakoś sobie z tym poradziłam. Po niej wyprowadziłam się do Niemiec, żeby spędzić więcej czasu z moim tatą. Po pierwszym miesiącu wspólnego mieszkania przeżyłam najdotkliwszą fazę depresyjną do tej pory. Zdarzały mi się one już wcześniej. Nie mam stałej depresji, przechodzę przez fazy trwające średnio trzy albo cztery miesiące. Na szczęście mój tata tego nie zbagatelizował i zaczął dla mnie szukać pomocy. Poszłam do jednego terapeuty, potem do drugiego. W Niemczech opieka psychologiczna i psychiatryczna jest naprawdę bardzo profesjonalna. Pierwsza psycholożka, u której byłam, na początku chciała stwierdzić, jaki rodzaj terapii będzie dla mnie najlepszy. Skierowała mnie dalej, gdzie leczenie skupiało się na pracy z głębokimi myślami i głębokimi traumami (nie pamiętam, jak nazywa się ten rodzaj terapii po polsku). Polega ono na tym, że przepracowuje się swoje traumy. Jednak nie można go rozpocząć, dopóki nie nauczy się radzić sobie w stresujących sytuacjach. To znaczy pozbędzie się takich mechanizmów jak samookaleczanie. Zaczęłam także indywidualną terapię.
Psychiatra stwierdziła, że dobrym rozwiązaniem dla mnie może być pobyt w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ z góry zaznaczyłam, że przyjmowanie leków nie wchodzi w grę. Uważam, że otępiają, zamiast realnie pomagać w radzeniu sobie z problemami. Oczywiście to tylko moja opinia i jeśli ktoś ich potrzebuje, to jak najbardziej okej.
Zgodziłam się na terapię trwającą trzy miesiące. Jest ona od początku do końca kompletnie przemyślana. Większość ludzi z mojej grupy miała bardzo zbliżone problemy, ale nie traumy. To było dla mnie fascynujące – każdy z nas przeżył coś innego, a jednak mamy podobne dolegliwości psychiczne. Były także inne osoby z borderline, dzięki czemu mogłam spojrzeć na to zaburzenie z perspektywy osoby trzeciej, co uważam za ciekawe doświadczenie.
Myślę, że terapie grupowe są naprawdę potrzebne takim osobom jak ja. Poczułam się zrozumiana, wreszcie spotkałam ludzi borykających się z podobnymi kłopotami. Wskutek przebywania w szpitalu nauczyłam się odgraniczać swoje uczucia od uczuć innych, dyskutować, rozmawiać o cudzych emocjach.
Przerwałam terapię po upłynięciu niespełna półtora miesiąca z powodu złamania obojczyka. Był to naprawdę stresujący czas – musiałam wrócić do domu, a nie miałam najlepszego kontaktu z tatą. Płakałam od rana do wieczora, zatrzymał mi się okres, a należę do osób, które mają fioła na punkcie zdrowia. Świadomość tego, że nie miesiączkuje, co zdarzało mi się przy zaburzeniach odżywiania, wpędzała mnie w panikę.
Po powrocie do psychiatryka moje leczenie było skupione wokół zaburzeń odżywiania. Od 14 roku życia byłam jaroszem, chociaż bardzo chciałam mówić o sobie jako o wegetariance, ale niestety jadłam ryby ze względu na prośby babci. Po wyprowadzce do Niemiec przeszłam na wegetarianizm, a później na weganizm. W szpitalu uświadomiono mnie, bez kwestionowania pobudek etycznych, że moje diety w dużej mierze spowodowane były potrzebą kontroli. Restrykcje, niejedzenie nabiału, mięsa, dają złudzenie panowania nad kalorycznością. Jasne, takie kwestie jak okrucieństwo wobec zwierząt są dla mnie bardzo ważne, ale przejście na weganizm było przede wszystkim efektem moich zaburzeń odżywiania. Paradoksalnie przytyłam przez pierwsze parę miesięcy bycia weganką. Mimo to nie zrezygnowałam, ponieważ tym razem przeważyły moje przekonania odnośnie do dobra naszej planety. Minęły już trzy lata, odkąd podjęłam decyzję o odrzuceniu wszystkich produktów odzwierzęcych.
Nigdy taka nie będę
Gdy wyszłam ze szpitala, musiałam zacząć żyć na nowo. Miałam dwadzieścia lat. Ponownie zamieszkałam z tatą, jednak nie było to dla mnie najlepsze. Nie potrafiłam dopasować się do jego rodziny. Dlatego wyprowadziłam się na stancję. Czasami ledwo wiązałam koniec z końcem, w pewnym momencie miałam trzy prace na raz. Z jednej zrezygnowałam po trzech dniach.
Mimo tego że sama się utrzymywałam, to starałam się oszczędzać. Tym sposobem znalazłam się w Paryżu na kilka dni. Po tym wyjeździe otrzymałam wiadomość, że mam możliwość wyjechania do Korei Południowej. W dziesięć dni udało mi się przygotować. Siedząc na lotniku w Warszawie, chciałam zostawić swój bagaż i wrócić do domu. Bardzo się bałam. Zwróciłam się z tym do mojej mamy, na co ona odpowiedziała: „Nadja, jesteś już tak blisko. Po prostu to zrób.”. Zamknęłam oczy. I poleciałam.
Dostawałam wiadomości od znajomych, którzy bardzo mi zazdrościli. Pisali, że jestem taka dzielna, nie wiedząc, ile mnie to kosztowało. Ludzie po prostu nie znali prawdy. Tego, jak ciężko musiałam nad sobą pracować, aby znaleźć się w tamtym momencie swojego życia. To nie był tylko wyjazd na inny kontynent, ale też podróż w głąb siebie, przeciw swoim lękom. Przez dwa lata pracowałam nad swoją psychiką, żeby móc tego dokonać. Choroby psychiczne są niewidoczne, ale istnieją.
Przez to nie poszłam na studia. Moje otoczenie, przede wszystkim rodzina, przez długi czas nie mogło się z tym pogodzić. Właśnie takie są normy społeczne – szufladkują. Trzeba iść na studia, pozdawać wszystkie egzaminy i zdobyć tytuł inżyniera czy magistra, a potem znaleźć pracę. To totalnie nie jestem ja. Nigdy taka nie będę. Nie umiem taka być. Nie cierpię szkoły, egzaminów i nauki. Nie twierdzę, że to się nigdy nie zmieni. Może przyjdzie taki dzień, w którym złożę papiery na jakąś uczelnię, ale na pewno nie teraz.
Po pobycie w Korei wróciłam do Polski. Do pokoju, w którym mnie wykorzystano, wiele razy płakałam, miałam ataki paniki, samookaleczałam się i zaczęła się moja depresja. Postanowiłam sobie, że zanim wyruszę w świat, wyleczę i tę traumę. Może to dziwacznie zabrzmieć – trauma pokoju. Uważam, że miejsca mają na nas wpływ.
***
Pamiętam, że gdy miałam 13 lat, zaczęła się era social mediów. Właśnie wtedy szukałam pomocy w Internecie. Miałam nadzieję, że znajdę tam osoby, które czują się tak jak ja – bezsilne. Ale na portalach społecznościowych nie mówiło się o takich rzeczach jak depresja czy choroby psychiczne. W sieci życie było idealizowane, przez co w ludziach narastało poczucie beznadziei – „przecież ja tak nie mam”. Wobec tych wszystkich postów, ze zdjęciami idealnych ciał, pięknych widokówek z wakacji i relacji z imprez, czułam się jak odrzutek.
Teraz to ja staram się być osobą, której potrzebowałam, kiedy byłam nastolatką. Robię to wszystko, aby dzielić się prawdą. Chcę pokazywać, że nikt nie jest osamotniony w swoich problemach.
Nadja
***
Poznałam Nadję w przełomowym momencie swojego życia. Nie będzie to przesadą, jeśli powiem, że to ona stała się moim drogowskazem. Dzięki niej zaczęłam wyciszać swojego wewnętrznego krytyka i przestałam patrzeć na siebie oczami innych. Rozpoczęłam nowy etap w swoim życiu. Dzisiaj oddaję jej głos z nadzieją, że komuś też podmucha w skrzydła.
Na swoim Instagramie dzieli się osobistymi wzlotami i upadkami, bo nie zawsze życie jest piękne i różowe, jak jej włosy. Pisze o zdrowiu psychicznym, poruszając tematykę chorób i zaburzeń. Sama boryka się z fazami depresyjnymi, ADHD, osobowością borderline, atakami paniki i zaburzeniami odżywiania. Oprócz tego mówi dużo o kulturze body positive i seksualności.