Historie moich kobiet #3

Historie, jak to życiu bywa, mają też swoje końce. Tak się dobrze składa, że te opowiedziane przeze mnie na zawsze już pozostaną. Tutaj w Internecie będą wieczne. Taki mały pomnik dla moich bliskich. Moich wyjątkowych. Ale też tych, których spotykamy na ulicy, czasem nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele dobra i doświadczenia drzemie w ich małych historiach.

Wyobraźmy więc sobie starszą panią. Jest już bardzo niska, jej głowa nie wystaje poza nasze ramiona. Ma czarne włosy, oczywiście farbowane, stawia małe kroczki i mija nas codziennie, wędrując samotnie po mieście. Czasem biegną za nią wnuki, raczej rzadko, bo kiedy już do niej przychodzą, pokazuje im króliki i kotki, poi herbatą i karmi chrupkami.

Życie odcisnęło ślad na jej twarzy i chociaż z natury gadatliwa, część historii zamknęła głęboko w sobie, postanowiła, by nie dosięgło ich światło dzienne. Jednak, gdyby usiąść naprzeciwko niej, wypić spokojnie tę przesłodzoną herbatę, zachęcić trzema słowami, pewnie pękłaby i opowiedziała jedną z nich.

Była najmłodszą córką, ulubienicą rodziców i to było piękne lato. Któregoś razu, siedząc wystrojona w kościelnej ławce, obróciła się i kątem oka zauważyła, że ten, za którym wzdychają wszystkie dziewczęta na wsi, patrzy właśnie na nią. Ona też zaczęła na niego zerkać. I tak się zakochali.

On wyjechał niedługo potem do wojska. Lubię sobie wyobrażać, że wymieniali wtedy piękne listy, po kryjomu oczywiście, bo istniał wtedy jeszcze zwyczaj, że to rodzice wybierali męża swoim córkom, aranżowali spotkania, musieli takiego wybranka chociażby zatwierdzić. I rodzice mojej babci wybrali jej męża. Podobno był majętny, z dobrej rodziny, słowem: porządna partia. Zaplanowano więc zmówiny. Było to spotkanie dwóch rodzin, na którym omawiało się już warunki małżeństwa, termin ślubu, ewentualny posag.

Zdjęcie autorstwa Waldemara Brandta

Tymczasem na drugim końcu wsi, zmęczony młody człowiek wrócił do domu z wojska i usłyszał w nim, nie daj Boże, że ona się właśnie zaręcza. Myślę, że jak oparzony wybiegł na ulicę i nogi same poniosły go pod jej okno. Nie wiem, czy spodziewał się, że ona będzie na niego czekać, że jeszcze nie jest za późno i że jeśli zastuka w szybę, ona podejdzie, ale tak właśnie było. Co lepsze, wyszła, czy raczej uciekła do niego przez to okno. A potem to już chyba się nie rozstawali.

Teraz kiedy się o to babcię zapyta, ona uzna, że nic takiego się nie stało. Swoim zachowaniem wywołała pewnie burzę w takiej małej wsi, największy skandal ćwierćwiecza. Możliwe, że istnieje w niej jeszcze jakiś cień wstydu, skrępowania całą sytuacją. Myślę, że gdy zmarł jej ukochany spod okna i została sama, to wspomina sobie po cichu. Odtwarza w głowie huczne wesele, kłótnie i domowe ciche dni w domu, które kończyły się, gdy chorowała i on przynosił jej zupę.

Pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak dzielna była, że odważyła się uciec z dziadkiem (z własnych zmówin!). Nie wie też pewnie, że uwielbiamy i pielęgnujemy tę starą historię. To właśnie ona sprawia, że wierzę i chcę wierzyć, że każdy z nas zakopuje gdzieś piękne opowiadania, zapiski ze swojego życia, każdy ukrywa dawne czy niedawne dzieje. Warto dostrzec, że nie wiemy wszystkiego, warto tego szukać i starać się rozumieć.

Życzę nam na te święta, żebyśmy posiedli jak najwięcej pięknych historii jak ta. Może nawet uda nam się poznać cudze, jeśli uważnie posłuchamy i otworzymy swoje serca.

Wesołych świąt!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwanaście − dwa =