Aktorki z koronki – wywiad z Natalią Smagacką związaną z Centrum Kultury w Gdyni
8 min readBOMBA WYBUCHŁA
Obierając marchewkę, pietruszkę, doglądając bulgoczący w garnku bulion, dokonuje rachunku z mijającym rokiem. Z zaangażowaniem opowiada o swoich potrzebach, marzeniach, celach, ale także obawach… o tym, na co ma wpływ, a na co mieć go nie może i nie będzie miała. Mimo to ostateczna kwota rachunku i tak wychodzi dla niej na plus.
Natalia Smagacka.
Aktorka w wywiadzie o życiu i pracy w czasach zarazy.
Niektórzy cały rok wyczekują, aby poczuć unoszący się w powietrzu zapach pierników, przyozdobić szklanymi bombkami niczemu niewinne ścięte drzewo iglaste, powiesić jemiołę nad progiem i słuchać piosenek, w których słowa „santa” lub „jingle bells” powtarzają się w co drugim wersie. Są też tacy, a sporo ich w tym roku, dla których taka ilość słodyczy jest ciężkostrawna. Do której grupy należysz?
W tym roku zdecydowanie należę do pierwszej grupy. Przez ostatnie miesiące intensywnie pracowałam i przyszedł czas na reset. Cieszę się, że jestem u siebie w domu, mogę piec ciasteczka, słuchać RMF Classic i po prostu poczuć święta.
Myślisz, że dostaniesz pod choinkę wymarzony prezent?
Problem tkwi w tym, że nawet nie wiem, co bym chciała dostać pod choinkę. Z wiekiem brakuje mi pomysłów na prezenty dla siebie. To chyba znaczy, że mam wszystko, czego potrzebuję. Teraz dużo więcej radości daje mi sprawianie prezentów, niż ich dostawanie. Myślę, że najlepszym podarunkiem dla mnie będzie odpoczynek i spokój ducha w te święta.
Po świętach nadchodzi sylwester. Pamiętasz z jaką myślą wchodziłaś w 2020? Czy miałaś szczególne nadzieje, plany związane z rozpoczynającym się rokiem?
Tamtego sylwestra spędziłam na scenie Centrum Kultury w Gdyni, grając spektakl „Lekko nie będzie”.
Można powiedzieć, że tytuł był proroczy dla tego, co przyniósł nam 2020.
Owszem. Pamiętam, że cieszyłam się wtedy, że kolejny raz spędzam ten szczególny wieczór na scenie. Kończył się rok, w którym wiele się działo i zmieniało w moim życiu. Grałam co miesiąc „Lekko nie będzie” w Gdyni, zdubbingowałam Ciri w „Wiedźminie” dla Netflixa, zaczęłam studia magisterskie na Wokalistyce w specjalności musical na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Liczyłam na to, że 2020 będzie rokiem kolejnych wyzwań zawodowych. Jakby nie patrzeć i tak jestem szczęściarą, ponieważ udało mi się zagrać premierę pod koniec listopada, ale dla całego środowiska artystycznego ten rok mógł być przychylniejszy.
Jakbyś podsumowała kończący się rok?
W tym wypadku jedyną sensowną rzeczą jest szukanie pozytywów. Był on czasem na poświęcenie się kontaktom z bliskimi, na zastanowienie się i pracę nad sobą. Przez specyfikę mojego zawodu, niekiedy trudno jest znaleźć chwile dla rodziny, więc to był moment na nadrobienie zaległości. Nie lubię kiedy coś, co mnie dotyczy, jest niezależne ode mnie, staram się być zawsze samowystarczalna. W marcu byłam wściekła na to, co się działo, ale potem zdałam sobie sprawę, że nic nie wskóram swoimi nerwami, wymyślaniem alternatywnych opcji na życie, liczeniem ile spektakli i pieniędzy mi przepadło. W ten sposób mogę tylko tracić dobrą energię wygenerowaną podczas odpoczynku, który dostałam. Boli mnie sytuacja kultury w Polsce i czekam, aż wszystko się unormuje, ale nerwy w tym momencie to najgorsze, co można sobie zafundować. Człowiek niszczy się i spala, zamiast czerpać i wykorzystywać to, co daje nam los.
Praktykujesz postanowienia noworoczne?
Nie, ponieważ widzisz, z jakim skutkiem to działa, ale mam marzenia, które chciałabym, żeby się spełniły w nadchodzącym roku. Chcę jak najlepiej zaśpiewać dwa recitale dyplomowe na Akademii Muzycznej. Jestem podekscytowana tą pracą i moja uwaga obecnie skupiona jest na tym w stu procentach. Kiedy skończyłam Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni to zamarzyłam sobie, żeby co roku zagrać w nowym spektaklu. Jak na razie się udaje i stawiam sobie za cel, by tak było dalej.
Jak w tym momencie wygląda nauka w Akademii Muzycznej?
Jesteśmy podzieleni na dwie grupy i co dwa tygodnie mamy zajęcia stacjonarne ze śpiewu i tańca. Robię jeszcze studium pedagogiczne, ale w tym wypadku wykłady mam online. System zdalny działa sprawnie według mnie, wszyscy dokładają wszelkich starań, by tak było. Nie uważam, że jest to czas stracony. Od marca miałam zajęcia online z wokalu i oczywiście była to innego rodzaju praca, ale równie rozwijająca.
W jakim momencie zastał Cię marcowy lockdown?
Byłam w Warszawie. Miałam zaplanowane wyjazdy na spektakle w Gdyni i na zajęcia w Akademii, aż nagle wszystkie branże i instytucje po kolei zaczęły się zamykać. Wtedy moja przyjaciółka, która, tak, jak ja jest z Gdyni i mieszka w Warszawie, przyjechała do mnie i powiedziała, żebym spakowała się w małą walizkę, jedziemy do Trójmiasta i wracamy po niedzieli, ponieważ ma pracę… I zostałyśmy w Gdyni z tymi małymi walizkami do końca maja, a mówiłam jej, żebyśmy spakowały się przynajmniej na dwa tygodnie…
W czerwcu wróciliście do grania „Lekko nie będzie” w reż. Tomasza Sapryka w Centrum Kultury w Gdyni.
Zagraliśmy kilka spektakli od czerwca do sierpnia. Oczywiście mniej, niż to było zaplanowane, ale szczęście, że w ogóle.
Konsulat Kultury umożliwił widzom oglądanie transmisji na żywo tego spektaklu.
W wakacje graliśmy dla połowy widowni, ale była też przeznaczona dodatkowa pula tańszych biletów na transmisję online, która odbywała się na patio Konsulatu Kultury. Rozstawiono tam duży ekran, widzowie mogli kupić sobie napoje, przekąski i korzystać z ciepłej, letniej aury, oglądając farsę. To rozwiązanie się sprawdziło i brawa dla Konsulatu, że wpadł na taki pomysł i go zrealizował.
Czy odczułaś różnicę w graniu farsy przed epidemią a w trakcie?
Zdecydowanie, ponieważ ludzie po wiosennym lockdownie byli żądni rozrywki bardziej niż wcześniej. Chcieli przyjść do teatru, zapomnieć o problemach i po prostu dobrze się bawić. Dziwnym było, kiedy na scenie słyszeliśmy ich reakcje, śmiechy, a na widowni mogliśmy tylko dostrzec zamaskowane twarze, z których trudno odczytać emocje. Wakacyjny klimat zadziałał na ludzi, na mnie również. Szczególnie nad morzem było czuć i widać rozluźnienie atmosfery. Afera pandemiczna lekko ucichła… Do września… I spektakle znowu zaczęły znikać z repertuarów. Na szczęście ruszyliśmy wtedy z próbami do „Pretty Woman” w Teatrze Variete w Krakowie, więc miałam ciągłość pracy.
Dystans społeczny to w tym roku bardzo popularne określenie. Na próbach do „Pretty Woman” nagle zebrała się spora grupa ludzi z różnych krańców Polski. Jak się z tym czułaś?
W produkcji znalazły się ze mną jeszcze cztery osoby z mojego rocznika ze Studium Baduszkowej, więc wydawało mi się, jakbym wróciła trochę do czasów szkolnych. Oczywiście poznałam również masę nowych, fantastycznych ludzi. Pierwszy raz pracowałam z dużym zespołem, którego wcześniej w większości nie znałam. Bardzo się zżyłam z niektórymi osobami i po premierze wciąż utrzymujemy żywy kontakt. Kiedy rozpoczęliśmy próby, to chyba wszyscy zastanawialiśmy się, ile wytrzymamy bez zarażenia koronawirusem.
Można powiedzieć, że była to tykająca bomba.
Bomba, która wybuchła. Czułam, że jest to nieuniknione. Wielu z nas pracowało w tym czasie jeszcze w innych teatrach, kończyło różne projekty, wiec ludzie przemieszczali się po całej Polsce. Wszyscy przeszliśmy wirusa bardzo łagodnie. Teatr ze spokojem zareagował na to. Przerwano próby na okres kwarantanny i wróciliśmy zdrowi do pracy. Pojawiła się wtedy w naszych głowach świadomość, że już jesteśmy po i teraz możemy działać bez przeszkód. Całe szczęście, że wydarzyło się to we wrześniu, a nie na dwa tygodnie przed premierą. To był etap początkowej pracy, więc teatr nie musiał przez to zmieniać daty premiery.
„Pretty Woman” to musical, który jak wiadomo, jest wyczerpującym fizycznie gatunkiem teatralnym. Czuliście zmianę w wydolności organizmu w trakcie tańca, śpiewu?
Ja nie, natomiast niektórzy skarżyli się, że bardziej męczą ich niektóre układy taneczne, ale to były pojedyncze przypadki, a nawet poszczególne dni. Przeszliśmy to jak klasyczną, jesienną grypę.
Z uwagi na podwójną obsadę spektaklu zagraliście dwie premiery, obydwie bez widowni. Cieszysz się, że teatr zdecydował się na takie rozwiązanie, czy wolałabyś poczekać na widzów?
Uważam, że dobrze było zamknąć pewien etap. Było to smutne i rozczarowujące, ale pojawiło się w nas myślenie, że gramy premierę dla siebie, aby uwieńczyć naszą ciężką pracę i mieć z tego frajdę. Na widowni zasiedli realizatorzy, pracownicy teatru, druga obsada spektaklu i dawali nam taką energię, że miało się wrażenie, jakby widownia pękała w szwach od ilości ludzi. Oni też doskonale wiedzieli, w których momentach potrzebujemy na scenie największego wsparcia i dopingu. To było wzruszające. Nigdy nie doświadczyłam takiego szału po drugiej stronie rampy. Sądzę, że premierowej widowni spektakl się podobał.
Myślisz, że widzowie, gdy wreszcie będą mieli szansę obejrzeć owoc Waszej pracy, też będą tak żywo reagować?
Zdziwię się, jak będzie inaczej. To jest przebojowy, kolorowy tytuł potrzebny w dzisiejszych czasach, ale nie jest banalny. Z tej znanej wszystkim historii można wyciągnąć wiele wartości. Reżyseria Wojciecha Kościelniaka i choreografie Eweliny Adamskiej-Porczyk nie zawodzą i, jak zawsze, tworzą spójną, piękną całość.
Macie zaplanowane spektakle?
Z dnia na dzień dowiadujemy się, co z kolejnym spektaklami. Żyjemy w czasie, kiedy wszystko się może zdarzyć i nie dziwi nic. Teatr jest gotowy na każdą opcję i czekamy, aż będziemy mogli zaprosić widzów. Miejmy nadzieję, że spotkamy się z nimi już pod koniec stycznia.
Co planujesz robić do tego czasu?
Na pewno chcę skończyć remont mieszkania, nacieszyć się świętami, rodziną i poświęcić uczelni. Myślę, że nie będę narzekać na przestój i nudę.
Sylwester w tym roku będzie dla Ciebie inny niż poprzednie.
Jeszcze niedawno miałam w planach spędzić sylwestra w Krakowie i grać „Pretty Woman”, ale niestety tak się nie wydarzy. Jest mi przykro, bo to ogromna radość dla mnie, że mogę wkraczać w nowy rok, stojąc na scenie z ludźmi, którzy mnie inspirują. To będzie od lat mój pierwszy sylwester w domu. Będzie inny, ale nie gorszy.
Dzięki temu może docenisz jeszcze bardziej kolejne, które, mam nadzieję, będziesz spędzała tak, jak lubisz.
Przez ostatnie miesiące, wchodząc na deski sceny Teatru Variete, pomimo zmęczenia i wszystkich trosk związanych z sytuacją w kraju i na świecie, czułam, że muszę cieszyć się i doceniać to, że jestem w tym miejscu i robię to, co kocham. Starałam się zapamiętać to uczucie, bo dowiedziałam się, jak to jest utracić tę możliwość i nie wiedzieć, kiedy wróci.