„Pose”, czyli totalna ekstrawagancja!
5 min readNowy Jork lata 80. Ryan Murphy przenosi nas do świata, w którym marginalizowane środowisko LGBTQ+ zmaga się nie tylko z codzienną dyskryminacją, ale również epidemią AIDS. Jedyną odskocznią od szarej rzeczywistości są pełne przepychu bale – queerowe zabawy taneczne, konkursy piękności, których uczestnicy walczą o wystawne trofea.
The category is…realness
Nowojorska scena balowa została przedstawiona szerszej publiczności w 1990 roku, kiedy Jennie Livingstone nakręciła film dokumentalny „Paryż płonie”. Reżyserka weszła w undergroundowy świat ball culture, w którym czarnoskóra oraz latynoska społeczność LGBTQ+ organizuje huczne bale z pokazami tańca, mody i stylu jak z okładek najpopularniejszych magazynów. Bale były bezpieczną przystanią dla wszystkich osób, które poszukiwały swojej tożsamości.
Jednym z fundamentów kultury balowej są wspólnoty zwane domami (house). Dla większości osób właśnie te domy są drugą, a czasem nawet jedyną rodziną. Na czele domu stoi Matka lub Ojciec, zazwyczaj są to osoby aktywne na scenie balowej od lat, które opiekują się swoimi „dziećmi”, zapewniając im dach nad głową i wsparcie psychiczne. Jednakże domy nie były wyłącznie schronieniem, przybraną rodziną – swój dom należało odpowiednio reprezentować – zdobywając trofea. Oczywiście nie chodziło wyłącznie o statuetki czy okazjonalne nagrody pieniężne – każdy dom aspirował do tego, żeby stać się legendarnym.
Podczas balów reprezentanci domów konkurowali między sobą – w rytm hitów Whitney Huston, czy Chaka Khan, przechadzali się w ekstrawaganckich strojach po wybiegu, próbując zaprezentować się z jak najlepszej strony. Strój (odpowiedni do kategorii balu), makijaż, prezencja na scenie (attitude) i reakcja publiczności – to wszystko było brane pod uwagę. Do panelu sędziowskiego należała ostateczna decyzja, kto zgarnie trofeum.
Ważnym aspektem balów jest voguing, któremu prawdziwy rozgłos o globalnym zasięgu przyniosła Madonna swoją piosenką „Vogue”. Jest to taniec inspirowany zdjęciami modelek w czasopismach modowych, naśladujący ich pozy. Technika jest ważna, ale nie najważniejsza – wygrywa ten, kto zrobi większe show, rozkocha w sobie publikę i wywoła większą salwę okrzyków i oklasków.
Film Livingstone zyskał miano kultowego, a kilka lat temu, w 2016 roku, Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych dodała „Paryż płonie” do Narodowego Rejestru Filmów, gdzie umieszcza się dzieła budujące dziedzictwo kulturalne USA.
Live, work, pose!
„Pose”, tak jak „Paryż płonie”, zabiera nas do Nowego Jorku lat 80. Trafiamy na bal, którego mistrzem ceremonii jest Pray Tell (Billy Porter), a o nagrody walczą różne domy, w tym legendarny House of Abundance (Dom Obfitości). Kamera śledzi losy Blanki (MJ Rodriguez), u której stwierdzono obecność wirusa HIV. Chcąc zapisać się na kartach historii, Blanka buntuje się przeciwko swojej matce Elektrze (Dominique Jackson) i postanawia założyć swój własny dom – House of Evangelista. Pod skrzydła Blanki trafia Damon (Ryan Jaamal Swain) – nastoletni gej, wyrzucony z domu za „sodomię”, a także utalentowany tancerz. Do House of Evangelista dołącza Angel (Indya Moore) – transseksualna prostytutka, marząca o karierze modelki oraz Lil Papi (Angel Bismark Curiel) – młody Latynos, diler narkotyków, szukający nowej, lepszej drogi życia.
Wszystkich łączy nie tylko miłość do bali, ale przede wszystkim odrzucenie przez społeczeństwo oraz potrzeba miłości i akceptacji. Wkrótce rywalizują oni z innymi domami o trofea, ale przede wszystkim – o uznanie na nowojorskiej scenie balowej.
Bale, wokół których kręci się nocne życie, są jedynie tłem do rozgrywających się wydarzeń. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że „Pose” będzie serialem podobnym do popularnego „Rupaul’s Drag Race”, skupiającym się wyłącznie na balowych konkurencjach. Liczyłam na ekstrawaganckie stroje, fantazyjne makijaże i potyczki taneczne. Nie tylko kompletnie się myliłam, ale wykazałam się niemałą ignorancją. Mimo wszystko rzeczywistość społeczności LGBTQ+ w tamtych czasach nie była kolorowa. Bale były wyłącznie odskocznią od ponurej, przytłaczającej rzeczywistości.
Twórcy opowiadają nie tylko o artystycznych inicjatywach undergroundowej kultury, a przede wszystkim o uprzedzeniach, wykluczeniu ze względu na kolor skóry i orientację seksualną, niesprawiedliwości, bezsilności, ponoszeniu ryzyka, odwadze, spełnianiu marzeń, rodzinie, przyjaźni i miłości. A to wszystko rozgrywa się w Ameryce pełnej nierówności społecznych, pochłoniętej epidemią AIDS, która stała się jednym z najpoważniejszych problemów społeczności LGBTQ+.
W serialu jest pełno ekstrawagancji, kampu, fantazyjności i kolorowej stylistyki lat 80., jednak tym, co przyciąga największą uwagę, są charyzmatyczni bohaterowie, o różnych statusach majątkowych i wywodzący się z różnych środowisk. Co ważne nie są oni przedstawieni wyłącznie jako ofiary, ale przede wszystkim – jako silne jednostki, które mierząc się codziennie z wieloma przeszkodami, nigdy się nie poddają. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak inspirujące to muszą być postacie dla młodego pokolenia osób LGBTQ+.
Twórcy „Pose” (Ryan Murphy, Brad Falchuk, Steven Canals) zadbali o autentyczność. Większość przedstawionych historii, mimo że są miejscami podkolorowane, nie jest wyssanych z palca. Jest to ta brakująca część historii o społeczności, która w latach 80. i 90. była spychana na margines. Homoseksualność stała się wtedy tematem tabu, a osoby transseksualne traktowano jak wysłanników piekieł. Dodatkowo w pierwszych odcinkach serialu, jako sędziowie na balach, pojawiają się osoby osobiście związane z kulturą balową – członkowie domu Xtravaganza.
Tym, co najbardziej wyróżnia „Pose” na tle innych seriali jest reprezentacja osób transseksualnych. Główne role są obsadzone przez transseksualne aktorki, a Janet Mock jako pierwsza transseksualna czarnoskóra kobieta napisała i wyreżyserowała odcinek serialu! W końcu osoby transseksualne nie są sprowadzone wyłącznie do bycia ofiarami zabójstw (ten temat zresztą w pełni wyczerpuje film „Ujawnienie”, który przedstawia wizerunek osób transseksualnych w mediach – szczerze polecam!).
Serial jest niezwykle aktualny – mimo że sporo nas dzieli od lat 80., a środowisko LGBTQ+ wywalczyło dla siebie podstawowe prawa (nie wszędzie respektowane zresztą), to problem dyskryminacji dalej istnieje – osoby transseksualne są najmocniej narażone na przemoc, czy nawet śmierć z powodu swojej tożsamości.
Świat bohaterów „Pose”, choć brutalny, wypełniony niesprawiedliwością i bólem, na które co krok narażeni są bohaterowie, jest niesamowicie barwny, porywający i hipnotyzujący. Mimo że serial jest momentami przewidywalny, to ostatnie, co można o nim powiedzieć to to, że jest nudny. W „Pose” jest wiele momentów dramatycznych, które potrafią wycisnąć łzy z oczu, ale serial nie bazuje wyłącznie na nich – przeplatają się one z wątkami komediowymi. Bohaterowie są wyraziści, ale przede wszystkim autentyczni. Od pierwszych scen pokochałam Elektrę, która natychmiastowo została moją nową idolką (a jej błyskotliwe docinki oglądam w kółko na YouTube). A satysfakcja, kiedy widzi się te wszystkie osoby, które zaczynają żyć zgodnie ze sobą i czują się dobrze w swoim ciele, zaczynają żyć pełnią życia, jest olbrzymia. Jak dla mnie jest to po prostu tens across the board!
Serial jest dostępny na platformie Netflix.