Aktorki z koronki – wywiad z Wiktorią Dudek związaną z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim
9 min readNIE MA ODWROTU
Burza pozytywnej energii. Doceniająca poczucie bezpieczeństwa. Dająca sobie czas. Nieplanująca za wiele. Otwierająca furtki. Czerpiąca od ludzi. Obdarowująca ich. Pracująca nad sobą. Doskonaląca się. Rosnąca w sile.
Wiktoria Dudek.
Aktorka związana z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim w wywiadzie o życiu i pracy w czasach zarazy.
Lubisz, gdy przychodzi burza?
W jakimś stopniu burza jest mi bliska. Moje życie trochę jest jak burza. Wszystko dzieje się w nim szybko, błyskawicznie, wszędzie jest mnie pełno. Aktualnie atmosfera w Polsce, jak i na całym świecie, jest bardzo burzliwa i ma to na nas duży wpływ.
Jesteś wyczulona na takie zmiany?
Wciąż uczę się panować nad burzliwszymi okresami w życiu. Sądzę, że tak jak możemy policzyć kilometry, które dzielą nas od burzy lub określić natężenie prądu w błyskawicy, tak każdy z nas jest w stanie ujarzmić swoją burzę.
Burza zazwyczaj nadchodzi szybko. Trwa krótko, ale intensywnie.
Jak niektóre sytuacje w życiu. Czasem trzeba zaryzykować i biec przed siebie w ulewie do jakiegoś bezpiecznego punktu, a czasem można przystanąć i przeczekać, tylko nie pod drzewem!
Kiedy człowiek się zatrzyma, to może się nawet nią zachwycić i docenić. Nawiązując do zachwytu, powiedz mi jakie wrażenie wywarł na Tobie Gdańsk? Zachwyciłaś się tym miastem, znalazłaś już w nim ulubiony zakątek?
Na początku Gdańsk był dla mnie ciasny, a zarazem potężny. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Los mnie tutaj sprowadził dopiero, jak dostałam propozycję zagrania w „Burzy” w Teatrze Szekspirowskim. Musiał minąć miesiąc, żebym mogła powiedzieć, że czuję się w tym mieście dobrze, że znalazłam w nim swoje miejsca. Bardzo uspokajają mnie spacery Pobrzeżem wzdłuż Motławy. Lubię to, że z jednej strony płynie woda, a z drugiej toczy się życie, więc nie tyle samo miejsce mnie urzekło, a ludzie tutaj.
Czy w czarnych, topornych murach teatru Szekspirowskiego poczułaś się dobrze?
Sam budynek teatru zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć na początku był dla mnie labiryntem. Z zewnątrz te mury wydają się ciężkie i obce, ale jak przechodzę przez bramę, to jestem w moim bezpiecznym świecie i czuję się jak w domu. Jeśli chodzi o przestrzeń teatralną, to musiałam przywyknąć do specyfiki sceny elżbietańskiej i nauczyć się tego, że widzowie będą mnie oglądać z kilku poziomów z trzech stron świata.
Sprawiało Ci to trudność?
Zależało nam, aby każdy widz mógł być uczestnikiem przedstawienia. Widownia w tym spektaklu jest często zapalnikiem dla mnie, bym mogła wypowiedzieć słowami Szekspira to, co chce przekazać, więc scena elżbietańska stała się niezmiernie pomocna. Czasem oczywiście nie jest się w stanie złapać widzów ze wszystkich stron. Mam nadzieję, że będzie to jednym z powodów, dla których widzowie będą przychodzili na spektakl nie raz, a trzy, by zobaczyć go od każdej możliwej strony.
W jaki sposób znalazłaś się w Teatrze Szekspirowskim?
W swoim życiu jeszcze nigdy nie przeżyłam prawdziwego castingu. Do tej pory zawsze ktoś oglądał spektakl, w którym grałam i proponował mi współpracę. Tak było z Szymonem Kaczmarkiem – reżyserem „Burzy”. Przyszedł na mój dyplom „Morderstwa w Express Intercity” w reż. Piotra B. Dąbrowskiego i zaprosił mnie do pracy nad spektaklem dyplomowym, który reżyserował w mojej szkole, czyli STA w Poznaniu. Po premierze „Nie jest nam tak źle, ani nie jest to takie straszne” powiedział mi: ten teatr, ta sztuka, ta pora, masz miesiąc na odpowiedź. W ten sposób znalazłam się tutaj. Był to dla mnie szok. Musiałam zrezygnować z planów związanych z innymi projektami, bo ta szansa stała się dla mnie priorytetowa. Jestem wdzięczna za zaufanie, wiarę w to, że mam coś do powiedzenia i za to, że od razu po szkole mogłam znaleźć się na tak wyjątkowej scenie z wyjątkowymi ludźmi.
Dodajmy: w tak wyjątkowej produkcji. Jest to pierwszy w pełni samodzielnie zrealizowany spektakl Teatru Szekspirowskiego. Na dodatek „Burza” uważana jest przez wielu za jedno z ważniejszych dzieł Szekspira, a Ty debiutujesz zaraz po szkole, jako Miranda – jedna z głównych postaci sztuki. Wraz z zespołem, który jest zbiorem ludzi z różnych krańców Polski, piszecie pamiętną kartę w historii tego teatru.
Widzowie, którzy przyjdą zobaczyć dzieło Szekspira w klasycznej wersji, mogą być trochę oburzeni. W naszej realizacji zachowaliśmy prostotę i uniwersalność tego dzieła, ale obraliśmy to w formę współczesną. Jest to pewnego rodzaju manifestacja zacierania granic w relacjach międzyludzkich, które mogą być bardzo przewrotne. W kontekście burzy, która dzieje się teraz w Polsce i na świecie, nasz spektakl, mam nadzieję, uderzy w widzów z podwójnym natężeniem.
Zagraliście premierę bez widowni. Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?
Premiera była bardzo skromna, prywatna. Czuliśmy się, jakby to była czwarta generalna. W teatrze byliśmy tylko my – artyści, panowie kamerzyści, realizatorzy i dyrekcja. Widzowie muszą jeszcze na nas chwileczkę poczekać albo raczej my na nich. Mieliśmy premierą zainaugurować Festiwal Szekspirowski, który przeszedł w tryb online, ale nasz spektakl w końcu nie został tam pokazany. Cieszyłam się, że mimo wszystko zwieńczyliśmy trzymiesięczny okres poszukiwań. Zbudowałam kręgosłup mojej postaci i teraz mogę przechodzić w drugą część tworzenia i nadawać życie temu, co wypracowałam. Wypłynęliśmy w podróż na naszą wyspę i już nie ma odwrotu.
Czy ze współpasażerami czujesz się bezpiecznie?
Zdecydowanie. Mam wrażenie, że reżyser dobrał nas pod względem podobnej energii, którą możemy zdziałać bardzo dużo. Zżyliśmy się w zespole. Mieszkaliśmy razem w teatrze, przyrządzaliśmy wspólnie posiłki, jeździliśmy na spacery nad morze, wyrobiliśmy swoje własne tradycje i nawyki. Dzięki temu nasze relacje na scenie mogły stać się naturalniejsze. Złapałam świetny kontakt z Pawłem Smagałą – moim spektaklowym ojcem. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa na scenie, wiedział jak mi pomóc w sytuacjach, z którymi nie potrafiłam sobie sama od razu poradzić. Wychodząc na pierwszą generalną, miałam poczucie spokoju i komfortu.
To jak ze skokiem na bungee. Dzięki temu, że miałaś w zespole oparcie, to na scenie mogłaś rzucić się w najgłębszą przepaść.
Tak, za każdym razem wyruszamy w burzliwy rejs bez strachu, bo wiemy, że dopłyniemy cali i zdrowi do naszej przystani.
W jakim momencie życia zastał Cię wiosenny lockdown?
Kończyłam ostatni rok studia aktorskiego STA w Poznaniu. Udało mi się zrealizować dwa dyplomy i chcieliśmy zagrać jak najwięcej spektakli. Niestety pandemia pokrzyżowała nam plany i musieliśmy przejść w tryb zdalny.
Przez Twoje, jak to określiłaś, burzliwe życie na pewno była to dla Ciebie nie lada próba.
Bardzo trudno było usiedzieć w domu. Aktorzy to przeważnie ekstrawertycy, którzy czerpią energię od ludzi i nie potrafią być sami. Każdy z nas oczywiście potrzebuje chwili samotności, ale jednak jesteśmy stworzeniami napędzającymi się nawzajem. Na szczęście miałam przed sobą perspektywę wyjazdu do Gdańska. W trakcie lockdownu wyjechałam z Poznania do domu rodzinnego i czas tam spędzony wykorzystałam na systematyczne treningi taneczne. W swoich działaniach scenicznych kładę duży nacisk na fizyczność, świadomość ciała i ruchu. W końcu nasza motoryka najbardziej potrafi zdradzić, czy jesteśmy pewni tego, co robimy i jest to prawdziwe, czy kłamiemy.
Dzięki temu, jaką wagę przykładasz do ruchu, miałaś możliwość wzięcia udziału w spektaklu tanecznym.
Rok temu odbyła się premiera „Clary” – spektaklu wykorzystującego balet i taniec współczesny. Przez długi okres swojego życia byłam mocno związana z tańcem ludowym. Z niego też wzięła się moja pasja aktorska, ale nigdy wcześniej nie miałam styczności z baletem. Dzięki Alisie Makarenko – naszej wykładowczyni w STA, tancerce, choreografce, autorce metody mov_improv_ment, po raz pierwszy zmierzyłam się z tańcem klasycznym, współczesnym i zmieniłam swoje myślenie o ruchu. Alisa wybrała mnie do udziału w swoim spektaklu. Było to dla mnie wielkie wyzwanie i wyróżnienie. Mieliśmy w planach zagrać „Clarę” za granicą, ale pandemia i sprawy prywatne nas zatrzymały. Liczę na to, że jeszcze kiedyś się to ziści, bo jestem dumna z tego projektu.
Kończąc szkołę aktorską, która jest bardzo absorbująca i zżywa ze sobą ludzi, często zostaje się z myślą: co dalej ze sobą począć? W tym roku sytuacja dla świeżo upieczonych artystów była dwa razy trudniejsza, bo to fatalny czas dla kultury. Ty miałaś pewność, że coś Cię czeka. Komfort godny pozazdroszczenia.
Moi koledzy bardzo szczerze się ucieszyli na wieść o „Burzy”, ale unikałam tego tematu przez dłuższy czas, nawet wobec bardzo bliskich mi osób. Wiem, że w takiej sytuacji, niezależnie od tego jak mocno bym komuś kibicowała i życzyła jak najlepiej, to byłoby mi wewnętrznie przykro, mając świadomość, że ja sama muszę jeszcze zawalczyć, by robić to, co kocham.
Szkoła aktorska, którą ukończyłaś, jest prywatna. Trudniej jest w takim przypadku dostać pracę w zawodzie? Jest na to zwracana uwaga?
Najpierw człowiek sam ze sobą musi się pogodzić, że jest po szkole prywatnej, a nie wyższej państwowej. W Polsce kładziony jest na to za duży nacisk, czym sami siebie krzywdzimy. To, czego uczymy się w prywatnej szkole, nie różni się diametralnie od tego, czego uczą się nasi koledzy w szkołach publicznych. Za granicą nie ma znaczenia, jaką szkołę aktorską ukończysz, liczy się warsztat. Jesteś prawdziwy? Pracowity? Masz coś do powiedzenia? Jeśli tak – dostajesz robotę. Niestety u nas wciąż jest trudniej osobom, które nie skończyły państwówki, ale na szczęście odnosimy swoje sukcesy. Są osoby, które tak jak ja, dzięki ciężkiej pracy i odrobinie szczęścia, mają szansę stanąć na deskach teatrów. Inni próbują, często z sukcesem, dostać się do wyższych szkół aktorskich, bo wciąż mają to poczucie niedosytu. Mnie również, gdzieś z tyłu głową krążą myśli, że chciałabym mieć papier, na którym państwowa komisja oficjalnie stwierdziłaby, że jestem z zawodu aktorką. Jestem już tą aktorką. Gram na scenie. Mimo to zdania te często z oporem przechodzą mi przez gardło i pojawiają się wątpliwości, kiedy ktoś pyta, czym się zajmuję. Zastanawiam się, w jaki sposób pozbyć się tej zagwozdki, ale daję sobie na to czas.
Akurat czasu jest teraz pod dostatkiem. Teatry pozostają zamknięte. Jeszcze nie wiecie, kiedy zagracie „Burzę” dla widzów. Jak wykorzystujesz drugi lockdown kultury?
Spędzam czas z rodziną w domu i przygotowuję się choreograficznie do kolejnego projektu łączącego dramat z tańcem. Staram się również wrócić do czytania książek, bo ostatnio nie miałam na to czasu. Czuję przesyt obrazkami. One są odmóżdżające, co jest często zbawienne, gdy człowiek intensywnie pracuje, ale teraz przyszedł czas na słowo. Potrzebuję artystycznej randki ze samą sobą. Choć na brak artystycznych spotkań nie narzekam. Jestem szczęściarą, bo jak widać, dobra passa u mnie trwa i nie narzekam na nudę. Boję się i staram się być przygotowana, że kiedyś może się to skończyć, ale myślę, że dałabym wtedy radę. Aktorstwo to tylko jedna z moich pasji, a ja jestem otwarta na to, co przynosi życie.