Między byciem sobą a byciem kimś

,,Bądź sobą!” Coraz częściej jesteśmy atakowani tym popularnym, ale bardzo niejednoznacznym hasłem. Przecież zdanie bardziej względne nie istnieje. Nie mówi ono o byciu szybkim, bogatym, zdrowym, szczęśliwym czy dobrym. Jakoby ,,bycie sobą” było rozwiązaniem znacznie lepszym, najwłaściwszym kluczem do wszystkich tych przywilejów. Dlaczego zatem pytanie, które za tym idzie, nie jest stawiane? A mianowicie – co oznacza całe to ,,bycie sobą”?

Nierzadko zostaje nam zarzucane, że wyzbyliśmy się oryginalności, że jesteśmy pewnego rodzaju konformistami. Miałoby być to szczególnie widoczne dla oka, gdyż właśnie nasz wygląd jest głównym przedmiotem tego rzekomego konformizmu. Często słyszymy, że ponoć nie mamy własnego stylu, że brakuje nam wyjątkowości, że jesteśmy szarym społeczeństwem bez wyrazu. Wydaje się, że nawet nasze zainteresowania uznawane są za przyziemne, poglądy za typowe, a upodobania i gusta za zaściankowe. W rezultacie, za wszystko winimy społeczną nietolerancję, która jest przyczyną chęci dostosowania się, wtopienia się w tłum i zgody na konformizm. Uważam, że dzisiaj jest zupełnie odwrotnie, a pogląd ten jest zwyczajnie przestarzały.

Na skutek tego, co faktycznie przez lata było nam w pewien sposób wmawiane, mamy teraz do czynienia ze zjawiskiem kompletnie przeciwnym. Poprzez próby ,,bycia sobą” i bezustannego ,,wyrażania siebie”, to właśnie oryginalność stała się trendem. Ludzie pragną być odbierani jako osoby tolerancyjne o szerokich horyzontach myślowych, dlatego przestali się bać m.in. wyrażania skrajnych poglądów, czy noszenia ekstrawaganckich ubrań. Zaczęli pokazywać swoją ,,inność” w każdy możliwy sposób. W jakim celu? Czy normalność jest przereklamowana, czy właśnie oryginalna? Co w ogóle można nazwać dzisiaj normalnością?

Granica między byciem typowym a specyficznym jest dziś bardzo nieostra. Gdy subkultury istniały jeszcze w praktyce, ludzie mieli szansę identyfikować się z osobami o podobnych usposobieniach, odrębnych od usposobień ogółu społeczeństwa. Zatem uwydatniając swoją osobliwość, byli faktycznie bardziej odmienni z punktu widzenia osoby trzeciej, ale tracili swą nietypowość wewnątrz grupy. Członkowie jednej subkultury charakteryzowali się wieloma podobieństwami, nie było więc miejsca na nietolerancję. Był to sposób na wyrażanie siebie na zewnątrz, ale także spełnienie wewnętrznej potrzeby bycia z kimś utożsamianym, pozbycia się pewnego rodzaju samotności. Dlaczego zatem subkultury nie istnieją już w takim wymiarze jak kiedyś?

Odpowiedzią jest globalizacja, szczególnie pod względem technologicznym i telekomunikacyjnym. Niezależnie od tego, czy człowiek zbiera znaczki pocztowe, ogląda telenowele, jest neonazistą, czy transseksualistą, nosi kolczyki na całym ciele, czy wierzy w Latającego Potwora Spaghetti, na całym świecie znajdzie on swoich pobratymców w sieci. Dziś ciągle porusza się temat internetowego hejtu, natomiast zapomina się, że aprobata, z jaką człowiek się tam spotyka, ma na niego równie silne oddziaływanie. Poczucie zrozumienia i jedności z kimś jest tak samo ważne jak poczucie wyjątkowości. Czy zatem w każdym z nas drzemie coś z tej tajemniczej ,,normalności”?

Jakie są plusy rozpowszechniania trendu na oryginalność? Przede wszystkim uniknięcie sytuacji, w której mijamy kogoś o nietypowym wyglądzie i wytykamy go palcem (bo w takim przypadku ,,nic nas już nie zdziwi”), a także nauka faktycznej tolerancji i akceptacji inności drugiej osoby. Istnieje jednak jeden problem. Tak, jak nie do końca umiemy odpowiedzieć na pytanie, co oznacza bycie sobą, tak nie do końca potrafimy zdefiniować inność i znaleźć różnicę między nią, a normalnością.

A co, jeśli jestem sobą, zakładając grube skarpety, parząc herbatę i kładąc się z książką do łóżka? Gdzie się podziała moja oryginalność? A może przez to, że to takie normalne, jest to jednocześnie tak niezwykłe?

Może warto znaleźć chwilę na zastanowienie się, czy bycie kimś zawsze oznacza bycie sobą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pięć × 3 =