„Madame” – powrót brzydkiego kaczątka
4 min readBrzydka dziewczyna za sprawą przyjaciół staje się pięknością i poznaje miłość swojego życia. To trochę oklepany pomysł na scenariusz. Korzysta z niego Amanda Sthers, reżyser „Madame”. Czy to udana próba?
Motyw „brzydkiego kaczątka” był wykorzystywany przez twórców filmowych wielokrotnie. Był już „Pamiętnik księżniczki”, gdzie pyskata łobuziara zamieniała się w damę czy kultowe amerykańskie „Wredne dziewczyny”, które przemieniają nieśmiałą, wycofaną emigrantkę w najpopularniejszą dziewczynę w szkole. Przeważnie takie historie kończą się happy endem. Amanda Sthers pokazuje, że nie zawsze tak bywa.
Anne (Toni Collette) – rozpuszczona i lubiąca luksusowe życie żona Boba Fredericksa (Harvey Keitel) urządza ucztę dla przyjaciół. Nagle pojawia się Steven (Tom Hughes) – niepokorny syn Boba z pierwszego małżeństwa. To daje razem 13 gościu. Przesądna Anne nie dopuścić do pecha przy stole, dlatego postanawia, że służąca Maria (Rossy de Palma) udawać będzie arystokratkę. Sytuacja miała być jednorazowa, ale podczas przyjęcia w Marii zakochuje się jeden z gości. Czy miłość przetrwa, kiedy David dowie się prawdy o ukochanej?
Dramat czy komedia?
Film „Madame” jest bardziej „życiowy” niż wszystkie podobne komedie. Nie zobaczymy tutaj idealnej miłości i relacji rodzinnych. To przede wszystkim satyra na współczesną klasę wyższą, opowieść o zazdrości, problemach artysty i pogonią za luksusem.
Bob dla swojej żony zrobi wszystko. Sprzedaje nawet drogocenny obraz – rodzinną pamiątkę. Wszystko po to, by zaspokoić jej materialne żądania i zapewnić życie w luksusie. Anne interesuje się tylko plotkami z wyższych sfer, przyjęciami i tym, by wyglądać dobrze. Jednak pieniądze nie dają szczęścia. Małżonkowie oddalają się od siebie, czują się samotni i wdają w romanse. Ich przeciwieństwem jest Steven – niespełniony artysta, który po napisaniu jednej książki nie wie, co dalej. Zawsze chodzi w trampkach, pije dużo alkoholu i krytykuje rozrzutność macochy.
Do tego wszystkiego Maria – hiszpańska emigrantka, pracująca u Anne i Boba, by zarobić na studia córki. Kiedy zostaje arystokratką na jeden dzień, jest onieśmielona i przestraszona. Nie umie się zachowywać jak dama, opowiada sprośne dowcipy przy stole. Jednak ta jej prostota i to, że jest inna, zjednuje się miłość bogatego Davida. Rozpoczyna się sekretna miłość. Wyjazdy, spotkania, niecierpliwe oczekiwania na telefon od ukochanego. Maria z nieśmiałej służącej zmienia się w świadomą siebie damę. Jednak szczęście nie trwa długo. Anne dowiaduje się o wszystkim. Jest zazdrosna – przecież to ona zawsze była w centrum uwagi. Teraz na wszystkich gościach wrażenie zrobiła prostacka służąca.
Mieszane uczucia
Znakomitym zabiegiem twórców jest zestawienie poważnych tematów z humorem i skoczną muzyką, skomponowaną przez Matthieu Goneta. Wątki bardziej dramatyczne dopełniają niskie dźwięki wykonywane głównie na pianinie. Muzyka bardzo dobrze komponuje się z rozgrywającą się na ekranie akcją, a dzięki wykorzystaniu szybkiej muzyki, widz jest co jakiś czas „budzony” i ożywia się.
Ważne tematy i doskonała muzyka to wszystkie plusy tego filmu. Zachęcona interesującymi plakatami, spodziewałam się dobrego seansu. Niestety już pierwsza scena uczty wyprowadziła mnie z błędu. Widz nagle jest świadkiem uczty na 14 osób, a zna niespełna połowę gości. Połapanie się, kto jest kim, stanowi na początku skomplikowaną czynność. Dopiero w dalszej części filmu orientujemy się, jakie związki panują między bohaterami. Dodatkowo przy stole goście rozmawiają o tylko sobie znanych, przeszłych wydarzeniach, które wiążą się jakoś z późniejszą akcją. Ich rozmowy są jednak tak chaotyczne, że ciężko je zrozumieć.
Przy stole spotykają się różne narodowości. Niestety są one ukazane bardzo schematycznie i stereotypowo. Francuzi to luksusowi rozpustnicy, Amerykanie liczą na zysk, Hiszpanie ciągle odwołują się do Boga, a Anglicy są zdystansowani. Amanda Sthers próbuje zerwać z tymi obrazami (w końcu bogobojna Maria nawiązuje romans z Davidem, który przy niej staje się bardziej charyzmatyczny). Jednak na koniec powracamy znowu do wcześniejszego porządku.
Czasem historia „przeskakuje” do różnych bohaterów, a wątki nie są powiązane ze sobą. Wywołuje to wrażenie niespójności, które Sthers próbuje nieudolnie połączyć. Film nie jest całością, ciężko tam również wskazać głównych bohaterów. Każdy ma swoją historię i swój dramat. Właściwie to nie wiadomo, co jest przewodnim motywem filmu. Rozpuszczenie Anne czy rozpaczliwa próba ratowania rodzinnego budżetu przez Boba? A może bujający w chmurach, odstający od arystokracji pijak Steven i jego problemy zawodowe? Czy w końcu nieszczęśliwa historia miłosna Marii, jej próba odnalezienia w wyższych sferach i brutalne sprowadzenie z powrotem do roli służącej?
Dodatkowo w filmie wykorzystany został specyficzny, francuski humor, który polegał głównie na gafach, nie odnalezieniu się w sytuacji, sprzeczkach małżeńskich i kontraście między bohaterami. Jeśli sytuacje mogły wywoływać uśmiech, dialogi już na pewno tego nie robiły. Czasem budziły wręcz grymas zażenowania na twarzy.
Mimo niespójnej akcji i nieśmiesznych dialogów, komedio-dramat Amandy Sthers zasługuje na uwagę. Świetnie portretuje paryską nowoczesną arystokrację i zrywa z popularnym motywem brzydkiego kaczątka ze szczęśliwym zakończeniem.