Ostatnia sprawiedliwa – „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”

„Mamo nie zamiataj, bo Martin McDonagh pozamiatał” – w taki żartobliwy sposób można podsumować produkcję, która z całą pewnością znajdzie się na szczycie list Najlepszych w 2018 roku. Obsypany nagrodami oraz nominacjami najważniejszych festiwali filmowych obraz angielskiego reżysera to twór doskonały, któremu nie brak niczego.

Akcja filmu toczy się w małej miejscowości Ebbing w stanie Missouri. Mildred Hayes (zjawiskowa w swojej roli Frances McDormand) straciła córkę w wyniku gwałtu i brutalnego morderstwa. Miejscowa policja nie wykazuje chęci odnalezienia sprawcy, co doprowadza kobietę do dosyć osobliwego „zmotywowania” stróżów prawa. Wynajmuje trzy billboardy przy mało uczęszczanej drodze i umieszcza na nich swoje niezadowolenie. Padają oskarżenia na opieszałość szeryfa Bill’a Willoughby’ego (doskonały Woody Harrelson) oraz homofoba, rasistę, zastępcę oficera Jasona Dixona (zaskakujący Sam Rockwell). Sprawa, która początkowo wydaje się niewinna z czasem przybiera na sile i „pożera” niektórych mieszkańców miasteczka. Dosłownie. Po seansie jeszcze długo nie mogłem wstać z fotela. Jedno słowo cisnęło mi się na usta – doskonały. Bardzo rzadko możemy być świadkiem tak zjawiskowej realizacji jakim jest film „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”. Scenariusz jest perfekcyjny w swej prostocie, ponieważ nie doświadczymy żadnych zbędnych zabiegów, dialogów ani postaci. Wszystko wyważone jest na odpowiednim poziomie. Gdyby usunąć jakiś element, mogłoby to być katastrofalne w skutkach.

Najpierw słów kilka o aktorstwie. Frances McDormand grająca główną bohaterkę, jest w stanie przekonać wszystkich, że jej cierpienie to  autentyczne uczucie. Mildred, którą mąż postanowił opuścić dla głupiutkiej dziewiętnastolatki, samotnie wychowuje syna.  Gwałt i brutalne morderstwo, które zostało dokonane na jej córce złamało kobietę i pozostawiło ogromną rysę na jej sercu. Od tego momentu stała się zimna i wyrachowana, a wypowiadane przez nią zdania zawierają jad palący skórę, mięso i kości. Widzimy w oczach bohaterki ból trawiący jej duszę i ciało. Nie powinny zatem dziwić nominację do nagród dla najlepszej aktorki. Pozytywnie zaskoczyli także panowie Harrelson i Rockwell. O ile pierwszy z nich to aktor z wieloma doskonałymi rolami na koncie, tak drugi spodobał się recenzentom bardziej, mimo że kojarzy się go głównie z rolą Dzikiego Billa w „Zielonej Mili”. Szeryf Willoughby jest to człowiek opanowany i dążący do celu mimo przeciwnościom losu. Zmaga się on z problemami, które w trakcie seansu rozwiązuje w szokujący sposób. Woody Harrelson w tej roli wypada równie dobrze jak McDormand. Oficer Dixon to już inna para kaloszy. Nie da się go polubić. On nawet nie chce być lubiany. Wychowywany przez matkę, która głośno wyraża swoje poglądy na temat czarnoskórych i homoseksualistów, nie może zawieść jej oczekiwań. Mimo to, Jason w tym filmie przeżywa największą przemianę, a jak ona przebiega dowiecie się sami.

Humor w „Trzech billboardach…” to zjawisko, bez którego ten obraz wiele by stracił. Mimo, że temat jest bardzo poważny, to scenarzyści nie pozwolili mu wpaść w pompatyczne, moralizatorskie tory. Żart przeplatany jest tu ze scenami wymagającymi powagi. Jednak jest to takie poczucie humoru, które nie drażni widza swoją prymitywnością, jak ma to często miejsce w innych produkcjach. Wręcz przeciwnie, sala niejednokrotnie rozbrzmiewała szczerym, długim i głośnym śmiechem. Epizody, które miały wywołać taki efekt idealnie współgrały z fragmentami dramatycznymi. Tutaj pierwsze skrzypce grał sam Rockwell, który stworzył postać ohydną, a zarazem uroczą w swoim idiotyzmie. Tytuł tej recenzji nie jest przypadkowy, ponieważ „Trzy billboardy…” to western mocno obsadzony w dzisiejszych realiach. Mamy do czynienia z bohaterką, której przeciwstawiło się całe miasteczko. Dręczy ją niesprawiedliwość tego świata, dlatego poświęca wszystko, aby zaprowadzić nowy porządek. Zakończenie nie przynosi ulgi, ale w ogólnym rozrachunku jest zadowalające. Oglądając ostatnią scenę pomyślcie co musiało się wydarzyć w Ebbing, a także w życiu bohaterów, aby doszło do takiego finału. Poezja.

Ten film pod względem scenariusza stoi na naprawdę wysokim poziomie. Cieszę się, że miałem ostatnio okazję oglądać wiele złych filmów, ponieważ po takiej passie doceniam twórców, dla których realizacja takiego obrazu to nie tylko zarobek, ale stworzenie tego świata lepszym. Lepszym o kolejną produkcję, którą będziemy oglądać za kilka lat z tymi samymi emocjami. Więc jeśli skrzętnie kalkulujecie każdą złotówkę i ostrożnie dobieracie seans, na który warto iść do kina, to to jest właśnie ten film. Uwierzcie mi, nie będziecie zawiedzeni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

cztery × 5 =