Måns Zelmerlöw w Starym Maneżu!
3 min readŚwietny wokal, świetne utwory i wypełniona po brzegi sala… To wszystko naprawdę dobrze określa sobotni koncert Månsa Zelmerlöwa w Starym Maneżu.
Godzina 19:30 i na scenę wychodzi on. Powitany gromkimi brawami i okrzykami Måns Zelmerlöw rozpoczyna swoje show. I właśnie to show zostanie w pamięci wielu na bardzo, bardzo długo. Nic dziwnego – Szwed od samego początku pokazał pokłady energii, jaką posiada oraz charyzmę i pewność siebie. Myślę, że ten wieczór udowodnił, że zwycięstwo w Konkursie Piosenki Eurowizji w 2015 roku nie było przypadkiem. Poza świetnym obyciem scenicznym, Måns, moim zdaniem, jako jeden z niewielu współczesnych twórców popowych może pochwalić się nienagannym wokalem. I co najlepsze, choć zachwyca w wersji studyjnej, to na żywo jego głos jest zdecydowanie lepszy, czystszy i przyjemniejszy w odbiorze.
Sobota w Starym Maneżu sprawiła wiele przyjemności zarówno tym starszym, jak i tym nowszym, chciałoby się powiedzieć poeurowizyjnym, fanom i słuchaczom. Måns, wraz z zespołem, przedstawił wiele nowych kawałków pochodzących z jego ostatniego albumu – „Chameleon”, który ukazał się końcem 2016 roku. Piosenki takie jak: „Should’ve Gone Home”, „Fire in the Rain”, „Glorious”, „Wrong Decision”, „Beautiful Lie”, czy też „Happyland” okazały się być naprawdę dobrym materiałem na koncerty. Potrafiły rozbujać publiczność pod sceną, chętnie odśpiewywane były też refreny. I niezależnie czy były to kawałki skoczne i szybkie, czy te bardziej spokojnie, to ludzie bawili się do nich równie dobrze, a muzycy za każdym razem zbierali gromkie brawa.
Nie da się jednak ukryć, że pewne utwory wzbudziły szczególny zachwyt wśród publiczności. Chodzi oczywiście o dwie piosenki pochodzące sprzed 10 lat, czyli „Brother Oh Brother” oraz „Cara Mia”, które wielu przywodzą na myśl czasy dzieciństwa i szkolnych dyskotek. Podczas wykonywania tych kawałków Zelmerlöw nawet nie musiał śpiewać refrenów, gdyż świetnie zastępowała go w tym momencie publiczność. Dobrym pomysłem okazało się też przearanżowanie obu tych utworów i tym sposobem nabrały one pewnej świeżości, która zdecydowanie im nie zaszkodziła. W nieco bardziej rockowym klimacie wybrzmiały równie dobrze, a może nawet nieco lepiej.
Trzecim kawałkiem, który wprawił tłum w szaleństwo, była piosenka znana wielu z Konkursu Piosenki Eurowizji 2015, która wówczas zapewniła Månsowi zwycięstwo. Mowa oczywiście o „Heroes”. Tym razem również w nieco zmienionej aranżacji, jednak utwór nabrał dzięki temu pewnej subtelności, która zdecydowanie mu pasuje, a przy tym nie stracił na swoim pierwotnym uroku. Poza aspektem muzycznym niewątpliwie warto wspomnieć o kontakcie Szweda z publicznością. A jest tu o czym mówić. Artysta przyłożył się także pod tym względem. Pomiędzy utworami opowiadał różne anegdotki i pytał ludzi jak się bawią. Jednak najwięcej radości sprawił swoim fanom w momencie, kiedy zaczął używać polskich zwrotów. Nie było tego może wiele, ale pokazało to ogromny szacunek i zaangażowanie w relację z polskimi słuchaczami.
Podsumowując sobotni wieczór z całą pewnością mogę powiedzieć, że naprawdę warto było wybrać się do Starego Maneżu. Koncert Månsa Zelmerlöwa był zdecydowanie jednym z lepszych koncertów na jakich byłam.
Fot. Kinga Michalska