Eksperymenty z dźwiękami
8 min readBlindead to trójmiejski zespół metalowy, który szturmem wbił się do czołówki ciężkiego grania w naszym kraju. Patryk Zwoliński, wokalista, opowiedział nam o niezwykle udanej europejskiej trasie, nowej, wydanej w październiku płycie, a także o innych projektach, w których muzyk spełnia się artystycznie.
Za wami wspólna europejska trasa z norweskim zespołem Leprous. Od kogo wyszła propozycja zagrania wspólnego touru po Europie?
Mateusz poznał członków zespołu Leprous, gdy pracował w Therionie jako techniczny. Tak się złożyło, że oba zespoły grały wtedy wspólnie kilka koncertów. My promując „Absence” chcieliśmy pojechać w pierwszą, poważną, europejską trasę u boku fajnego, uznanego zespołu. Leprous też jakiś czas temu wydał płytę i szukał zespołu na trasę. Padło na nas i z tego faktu jesteśmy bardzo zadowoleni.
Gdzie podczas tej europejskiej trasy spotkaliście się z najlepszym odbiorem przez publiczność?
Trudno powiedzieć, bo to było 25 różnych koncertów. Było jednak kilka momentów, które gdzieś nam się zagnieździły w głowach. Na pewno koncert w Paryżu, który był wyjątkowy ze względu na frekwencję. Przyszło bodajże 400 osób. Koncert odbył się w fajnym klubie, w centrum Paryża, zaraz koło Moulin Rouge. Klub wystrojem przypominał stary teatr i był miejscem absolutnie wyjątkowym. Poza tym, bardzo fajnie nam się grało w Londynie – w Underworldzie – z racji tego, że pod sceną było sporo Polaków. Pozytywnie zaskoczyły nas koncerty w Niemczech. Z góry założyliśmy, że w Hamburgu i Essen będzie średnio, bo przyjdzie mało osób, ale okazało się wręcz przeciwnie. Czasem nawet mieliśmy lepsze przyjęcie przez publiczność niż Leprous.
W październiku ukazała się wasza nowa płyta, zatytułowana „Absence”. Po „Autoscopii” i „Affliction” to wasz kolejny concept album. Łatwiej ci się pisze takie złożone historie?
Łatwiej i trudniej zarazem. Łatwiej jest o tyle, że nie muszę wymyślać osobnego tematu do każdego z utworów. Trzymam się tego, co sobie wcześniej założyłem. Trudniej jest z tego względu, że nie jest to jeden utwór, tylko kilka, i daną historię trzeba pociągnąć na całą płytę. W jedną stronę zatem fajnie, w drugą trzeba się jednak trochę pomęczyć, ale ja lubię pisać concepty. Dobrze mi się one kojarzą. Zawsze chciałem napisać książkę, coś, czego nie potrafię, więc wypełniam gdzieś tam sobie tą lukę pisząc teksty, concepty i inne historie ściśle powiązane z naszą twórczością.
Na którą z dwóch ostatnich płyt łatwiej pisało ci się teksty – na „Affliction” czy na „Absence”?
To są zupełnie dwie różne historie. Pisanie zawsze zajmuje mi dużo czasu, więc to nie jest tak, że teksty na „Affliction” napisałem w tydzień, a na „Absence” cały ten proces trwał dłużej. Zawsze, niezależnie od płyty, zajmuje mi to co najmniej pół roku, albo i więcej, zanim to wszystko stopniowo dojrzeje i urośnie do takiej formy, która mnie osobiście zadowoli.
Na stałe mieszkasz w Warszawie, reszta składu jest w Trójmieście i tu tworzy muzykę. Jak wygląda u was twórcza komunikacja?
Komunikujemy się bardzo sprawnie. Nie ma większej potrzeby, żebym był na próbach. Zdarza się co jakiś czas, że przyjadę do Trójmiasta, spotkam się z chłopakami w sali prób i pogramy, ale fakt, że mieszkam w Warszawie nie przeszkadza nam w tworzeniu materiału. Dostaję od chłopaków utwory na maila i są one zgrane w takiej formie i takiej jakości, że mi nie pozostaje nic innego, jak tylko osłuchać się z danym materiałem i rozpocząć proces pisania tekstów.
Jak dostałeś od chłopaków materiał na „Absence”, wiedziałeś z góry, że w tekstach na tej płycie podejmiesz temat przemijania, śmierci?
To już wiedziałem wcześniej, zanim dostałem od nich jakiekolwiek utwory. Oni tworząc ten materiał obracali się w pewnym klimacie, a ja ten klimat wyczułem i podjąłem go w tekstach. To też mi w pewien sposób ułatwia zadanie pisząc concepty.
Materiał z nowej płyty, jeśli porównamy go z „Autoscopią” czy „Affliction”, jest nieco lżejszy, bardziej stonowany. Skąd pomysł na złagodzenie waszego brzmienia na „Absence”?
Jadąc pociągiem na X-MASS NOIZE NIGHT (coroczna impreza organizowana przez Blindead między świętami a Nowym Rokiem, przyp. red.) przesłuchałem sobie nasz materiał z trzech ostatnich płyt i faktycznie, różnice są zauważalne. Brzmieniowo jest to inna płyta, ale nie zależy nam na tym, by wciąż grać to samo. Na „Autoscopii” czy „Affliction” słychać duży i zauważalny wpływ muzyki metalowej. Na „Absence” natomiast jest bardziej rockowo. Czuliśmy, że tak to powinno brzmieć i w takiej formie wydaliśmy ten materiał.
Można to nazwać w pewnym sensie rozwojem. Na pewno szukamy nowych brzmień. Są zespoły, które dane patenty będą powtarzać przez 30 lat, bo kochają to robić i się z tym dobrze czują. W Blindead jest trochę inaczej. Każdy z nas za dużo dźwięków lubi i słucha. Każdy chciałby nagrać coś nowego. Coś, czego do tej pory nie robił. Różne dźwięki w nas siedzą. Nasz zespół nigdy nie trzymał się sztywno jakiegoś gatunku i dlatego pozwalamy sobie na eksperymenty z różnymi dźwiękami. Ta płyta wyszła tak, zobaczymy jak wyjdzie następna.
Na „Absence” masz większe pole do popisu, jeżeli chodzi o wokal. Mniej jest growlowania, krzyku, więcej jest za to czystego śpiewu. Miałeś większą ochotę pośpiewać?
Zmęczyłem się już nieco wiecznym krzyczeniem i było to dla mnie pewne wyzwanie, żeby więcej pośpiewać na tej płycie. W tym przypadku o wiele trudniej jest znaleźć melodię i wstawić w nią odpowiednio głos, tak, by to wyszło fajnie, z sensem. Z krzyczeniem jest nieco łatwiej, choć na koncertach growling nieźle „wypluwa flaki”. Więcej czystego śpiewu na „Absence” to był taki mój kaprys. Osobiście, ten eksperyment bardzo mi się podoba i cieszę się z faktu, że na „Absence” uciekliśmy od post-metalowych okolic. Pokazaliśmy sobie i innym, że potrafimy zagrać inną muzykę, a co będzie dalej? Może zagramy oldschoolowy thrash metal, kto wie? (śmiech)
Do „Affliction” wydaliście jeden klip, którego realizacją zajął się Roman Przylipiak. Czy macie już plany odnośnie teledysku promującego nową płytę?
Nie mamy żadnych planów, bo to się wiąże z kosztami. Jakbyśmy mieli dużo pieniędzy na takie akcje, no to pewnie, dlaczego nie robić teledysków? W tej chwili wydaje mi się jednak, że promocja poprzez wideo nie jest już tak bardzo istotna, jak była kiedyś. Funkcjonuje to masowo na Youtube. Tego są takie ilości, że wolimy skupić się na nagrywaniu coraz to lepszej muzyki oraz graniu doskonałych koncertów w różnych ciekawych miejscach. Nie skupiamy się na teledyskach i nie gryziemy się ze sobą, że musi powstać klip. A robienie teledysku tak po prostu, nagranie nas podczas wykonywania jakiegoś utworu jakoś nam nie pasuje. Nie mamy na to ciśnienia. Jak gdzieś powstanie jakiś pomysł na teledysk, ktoś nam coś konkretnego zaproponuje, to oczywiście, jesteśmy jak najbardziej za. Teraz jednak nie zaprzątamy sobie tym głowy.
Roman jest teraz mocno zajęty. Pracuje z różnymi artystami. Z tego co wiem, to robi teraz jakiś teledysk z Anną Marią Jopek. Roman zajmuje się klipami zawodowo. A czy będzie chciał i czy my będziemy mieli możliwość zrobienia teledysku, to czas pokaże. Tak naprawdę powinniśmy już to mieć zrobione, bo klipy wiążą się z wydaniem i promocją płyty. W naszym przypadku tak nie jest. Musimy zgromadzić na to odpowiednie fundusze i musi trafić się też fajny pomysł, który zaakceptujemy. Nic na siłę.
Każdy z członków zespołu Blindead gra w różnych innych projektach muzycznych. Ty wraz z Romanem Przylipiakiem tworzysz Times New Roman. Skąd pomysł na granie imprez?
Projekt powstał lata temu, jak jeszcze mieszkałem w Gdyni. Roman wymyślił taki zespół-żart, który cały czas funkcjonuje, gra imprezy. Obaj bawimy na nich ludzi muzyką z lat 80. Wracamy do kawałków, które nam się podobały jak mieliśmy po 8-10 lat. Times New Roman to projekt, który tworzymy po to, by uciec od codzienności. Każdy z nas na co dzień zajmuje się czymś zupełnie innym i fajnie jest czasem zrobić zwrot i zagrać dobrą imprezę, na której bawią się ludzie.
Twoja działalność artystyczna nie ogranicza się jednak tylko do muzyki. Od jakiegoś czasu występujesz w teatrze. Co daje ci granie na deskach teatru, czego nie daje ci gra w Blindead?
Nie wstawiałbym klina pod tytułem: co mi daje to, a co mi nie daje tamto, bo wiadomo, to są dwie różne rzeczy, oprócz tego, że jest to jakiś sceniczny performance. Teatr jest magicznym miejscem i cieszę się, że mam możliwość obcowania w nim z innymi niezwykłymi ludźmi. Cała ta moja przygoda z teatrem zrodziła się zupełnie przypadkowo. Lubię jednak tego rodzaju eksperymenty i nie żałuję, że gram w teatrze.
Pierwszą sztuką, w której wziąłeś udział była „Antygona” w reżyserii Marcina Libera na deskach Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Jak wspominasz przygotowania i spektakle?
Pierwsze moje spotkanie z teatrem było jeszcze za czasów Antigamy. Z tym zespołem miałem możliwość grania muzyki w teatrze. Jeżeli chodzi o „Antygonę”, to Marcin odezwał się do mnie z propozycją zagrania w tym spektaklu. Decyzja mogła być tylko jedna. Nie mogłem odmówić. I tak to poszło. Później w Warszawie powstał następny spektakl, do którego robiłem muzykę. Gra w teatrze to wielka radocha i satysfakcja z tego, że coś się przygotowuje przez, nie wiem, dwa miesiące w salach prób, a później się to pokazuje innym.
Spróbuj w kilku zdaniach podsumować 2013 rok w Blindead.
Osobiście, jeżeli chodzi o Blindead, mogę mówić tylko i wyłącznie o sukcesie i samozadowoleniu. Nagraliśmy płytę w warunkach wyśmienitych i z fajnymi ludźmi. Zagraliśmy zajebistą trasę po Europie u boku Leprous, której nigdy wcześniej nie graliśmy. 2013 rok kończymy tradycyjnie imprezą X-MASS NOIZE NIGHT. Ten rok był naprawdę udany. Nie było żadnych wpadek, spektakularnych niezadowoleń. Zobaczymy co będzie się działo w nowym roku. Na pewno zagramy na jakichś festiwalach. Potwierdzone jest już Węgorzewo i Castle Party. Może uda nam się ponownie zagrać trasę po Europie? Zobaczymy.
fot. Paweł Wroniak