Jeszcze mroczniej, jeszcze lepiej – recenzja płyty „Marmur” Taco Hemingway’a
4 min readPo raz kolejny Taco zaskoczył wszystkich swoich fanów, bez zapowiedzi wrzucając do sieci nową płytę. Nie ukrywam, że od tygodnia codziennie śledziłem fanpage Filipa w poszukiwaniu informacji o krążku. Cała Polska wstrzymała oddech, by po północy odetchnąć z ulgą i zatopić się w świecie Szcześniaka.
Taco niespecjalnie dba o zabiegi marketingowe. Jego pozycja jako muzyka jest już tak klarowna, że nie musi on sztucznie pompować hajpu ani bawić się w zabiegi promujące nową płytę. Kawałek „Deszcz na betonie”, który ujrzał światło dzienne piątego lipca, zrobił lepszą robotę niż niejedna kampania największych artystów w kraju. Tu nie ma przymilania się do fanów i pakowania w nich gadżetów, które w większości przypadków są jedynym powodem zakupu płyty. Filip Szcześniak i Maciej Ruszecki są na tak wysokiej fali popularności, że mimo darmowej wersji krążka dostępnej do pobrania, „Marmur” na pewno sprzeda się w ogromnym nakładzie. Co świadczy o tak dużym sukcesie? Na pewno talent dwójki artystów, który docenili fani w całej Polsce. Dzisiejsi słuchacze są bardzo wymagający, wiedzą co im się podoba i czego oczekują. Duet Hemingway – Rumak dają z siebie wszystko i jest to wystarczający powód, by poznać ich muzyczną działalność.
Jak każde poprzednie dzieło Fifiego i to opowiada pewną historię. Płytę „Marmur” otwiera utwór pod tym samym tytułem. Szcześniak zmęczony życiem w Warszawie, zmierza do Trójmiasta, by odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Przedział dzieli z brodatym bogaczem, który podczas trwania albumu, pojawiać się będzie kilkukrotnie. Wrażliwy słuchacz rozpływać się będzie nad trafnymi metaforami („Świat jest WFem”!) czy peryfrazami tekściarza. Taco zręcznie opisuje otaczający go świat i z wprawą prozaika zachęca nas, do zanurzenia się w jego opowieści. Końcowa sekwencja, w której to portier hotelu wita przybysza i prowadzi go do pokoju 515, rozpoczyna przygodę, którą dane nam jest poznać po przesłuchaniu kolejnych kawałków.
Filip zaprasza swoich słuchaczy w melancholijną podróż, po skąpanym w jesiennych barwach Trójmieście. Wiele kawałków mimo skocznego bitu wprowadza lekko zaspany nastrój. „Krwawa Jesień” nie napawa optymizmem. Szczerze powiedziawszy byłbym się słuchać tego na nocnym spacerze po Alei Mamuszki w Sopocie. Dla kontrastu „Grubo-chude psy” niosą ze sobą szybkie zwrotki i mocny przekaz – to jest to, na co fani czekali od czasów krążka „Young Hems”. W „Marmurze” pojawia się też kilka znaczących skitów. W „To by było na tyle” sprawny słuchacz rozpozna motyw muzyczny z „Kupletu Starszych Panów”. Mamy także do czynienia z nagraniem Marty Mirskiej pt. „Pierwszy siwy włos”, który nawiązuje do tematu przewijającego się na płycie, odnośnie przemijania życia i kariery.
Wielkie ukłony, butelka szampana i trzy kosze ryb należą się producentowi Rumakowi, który odpowiedzialny jest za oprawę audio. Taco od zawsze teksty pisał bardzo dobre. Pod tym względem stawiam go na równi z Łoną czy Mesem. Rumak jednak wykazał największy progres. Od czasów „Trójkąta warszawskiego” Maciej został doceniony przez szerszą publiczność. Im dalej w las, tym jest lepiej. W „Marmurze” pokazał, że ksywa zobowiązuje i pociągnął za sobą cały krążek. To co zrobił z otwierającym płytę singlem, to po prostu mistrzostwo!
Gościnnie na nowej płycie pojawiły się dwa głosy. W utworze „Żyrandol” swojego wokalu użyczyła Katarzyna Kowalczyk z zespołu Coals. Wprowadziła ona trochę świeżości, która początkowo mogła przeszkadzać, ale po kilkukrotnym odsłuchu działa kojąco. W kawału „Ściany mają uszy” można zaś spotkać Rasa. Jego krótki występ wnosi wiele energii po wolniejszych „Mgłach” i „Ślepych sumach”.
Warto było czekać na taką płytę. Taco i Rumak po raz kolejny pokazali, że nie przepych a inteligencja to przepis na sukces. „Marmur” trzeba będzie przesłuchać wielokrotnie, zanim wyciśnie się z niego ostatnie soki. Wielowarstwowość tematów sprawia, że każdy odbiorca wyrwie z tekstu coś dla siebie. Może to też świadczyć o sukcesie duetu. Nad ich muzyką pochylają się odbiorcy, którym hip hop jest zupełnie obcy. Prawdy o życiu wypowiedziane w iście hemingway’owskim stylu zyskują coraz większą rzeszę fanów. Artystom ze swojej strony życzę owocnej trasy koncertowej, a szczęściarzom którzy udają się na koncerty proponuję przekazać wykonawcom dużo dobrej energii. Zasłużyli.