Jubileusz Alternatora na Safari – koncert zespołu Pustki
3 min readGala z okazji 35-lecia Akademickiego Centrum Kultury ALTERNATOR przeszła do historii, a wraz z nią kolejny koncert zespołu Pustki. Siedzący charakter imprezy nie ułatwiał muzykom pracy, ale w finalnym rozrachunku wszyscy powinni być zadowoleni. I o to chodzi w muzyce – ma przede wszystkim cieszyć. A ta w wykonaniu warszawskiej grupy jest wielokrotnie sprawdzonym pewnikiem.
Nie lubimy pustki na scenie, ale lubimy Pustki na scenie.
Wspomniany koncert został poprzedzony uroczystością, na której ludzie związani z Alternatorem odebrali pamiątkowe podziękowania w formie statuetek. Ogrom osób związanych ze stowarzyszeniem był czynnikiem usilnie wydłużającym całą ceremonię, aczkolwiek kolejne odbierane nagrody były miłym gestem w kierunku licznych grup, czasopism i innych podmiotów związanych z Centrum. Dlatego przeciągające się ich wręczanie nie było zupełnie doskwierające.
Po części oficjalnej nadszedł czas na crème de la crème wieczoru – Pustki. Grupa znana z żywiołowych utworów, trochę paradoksalnie zaczęła występ od „Słabości Chwilowej” w mocno spowolnionym aranżu, bez charakterystycznie zaznaczonej warstwy rytmicznej. Z czasem jednak całość nabierała tempa i z każdym kolejnym numerem przybywało energii – zarówno muzykom, jak i publiczności.
Druga część wydarzenia, początkowo mocno statyczna, wraz z upływem kolejnych piosenek zaczynała nabierać wigoru, co było widać chociażby po dwóch grupach, które wykrystalizowały się w bocznych sektorach widowni. Tam zabawa trwała w najlepsze – tańce, hulanki, swawole i nieoszczędzanie gardła towarzyszyły im przez większość koncertu. W części siedzącej być może nie było aż tak ekspresyjnie, niemniej parę nóżek, głów i rąk poruszało się w rytm „Wampira”, „Lugoli” czy „O Krok”.
Trochę bardziej sentymentalnie zrobiło się podczas utworu „Liczę do Dwóch”. Wzruszająca melodia połączona z mocnym tekstem wywołały niejedno zaszklenie oczu, a skrajnym przypadku – rzewny płacz. Innym momentem pełnym zadumy okazał się akustyczny numer dedykowany Bobowi Dylanowi, w związku z kontrowersjami pojawiającymi się przy okazji przyznania mu literackiej nagrody Nobla. Na szczęście tych refleksyjnych momentów, poza wspomnianymi, było niewiele, ponieważ znaczna część występu opierała się na skocznej części dyskografii zespołu, np. na utworach pokroju „Wesoły Jestem”.
Każdy uczestnik po opuszczeniu sali nie mógł czuć zawodu, bo jeżeli ktoś wcześniej słyszał o Pustkach, to setlista zdecydowanie sprostała oczekiwaniom takich osób. Z drugiej strony była ona na tyle uniwersalna, że nawet jeśli do tej pory nie znało się żadnej piosenki z dyskografii zespołu, to muzycy w dość przystępny sposób, w dużym skrócie streścili cały swój dorobek artystyczny. Było miejsce na kontemplację, na dobrą zabawę i na spokojne oddanie się dźwiękom kojącym duszę i pieszczącą uszy. Jedynym minusem całej sytuacji może być pozycja obserwatorów – koncerty na siedząco, jeżeli nie są typowo symfoniczne lub pokrewne, zawsze stanowią problem niespokojnym nogom, rękom tudzież innym częścią ciała chętnym do poruszania. Mimo to poziom endorfin po ostatnim akordzie stał na wysokim poziomie u każdego uczestnika. Nie lubimy pustki na scenie, ale lubimy Pustki na scenie – niech to zdanie pozostanie puentą i najlepszą recenzją całego występu.