Nigdzie nie jest bezpiecznie – „Piąta fala”
2 min readModa na filmowe ekranizacje młodzieżowych książek nie mija. Akcja, fantastyczne otoczenie i oczywiście odrobina romansu. To składniki, które do tej pory budowały kolejne ekranizacje. Ale czy schemat ten sprawdza się w przypadku „Piątej fali”?
Tym razem twórcy postanowili na ekran przenieść powieść Ricka Yancey „Piąta fala”. Film opowiada o inwazji kosmitów na naszą planetę, która odbywa się w kilku etapach. Obcy na początku odebrali nam elektryczność, potem zrzucili na świat powodzie, zarazy i inne klęski żywiołowe. Z siedmiu miliardów ludzi została zaledwie garstka osób walczących o przetrwanie. Na zgliszczach świata żyją Cassie, Evan, Ben i Sams, którzy by przetrwać, muszą dowiedzieć się, kim są przybysze.
Cztery początkowe fale zostały upchnięte w pierwsze piętnaście minut. Później rozpoczyna się ta piąta, tytułowa i tak naprawdę do końca nie wiadomo, na czym tak właściwie polega. W zasadzie wszystko co najciekawsze można zobaczyć w trailerze i nie ma sensu marnować czasu na dwugodzinny seans, podczas którego nic się nie dzieje. Fabuła składa się z biegania i chodzenia po lesie oraz sporadyczne wymiany strzałów z obcymi przybyszami. Nie zabrakło również wprowadzonego na siłę wątku miłosnego.
Aktorsko „Piąta fala” to po prostu porażka. W rolach głównych obsadzono aktorów młodego pokolenia – Chloë Grace Moretz, Alexa Roe, Nicka Robinsona oraz Maika Monroe. W tle pojawiają się również Liev Schreiber i Maria Bello. Niestety każdy z aktorów zdaje się grać w innym filmie. Moretz chyba wydaje się, że pojawiła się w kolejnej odsłonie „Niezgodnej”, Schreiber tworzy postać z poważnego filmu wojennego, a Livingston sprawia wrażenie jakby w ogóle nie był zainteresowany w czym występuje. W wspólnych scenach ich gra ogranicza się do rzucania sobie smutnych, zatroskanych spojrzeń. Przy czym wszyscy wyglądają jakby cierpieli na zbiorowy ból zębów.
Podstawowym problemem filmu jest to, że sami twórcy do końca nie wiedzieli, dla kogo tak naprawdę chcą kręcić. Starali się zadowolić widzów o rozbieżnych oczekiwaniach. I nie wyszło im z tego nic dobrego. W efekcie film J Blakesona nie usatysfakcjonuje ani fanów przygodowego kina młodzieżowego, ani wielbicieli rasowego sci-fi.
„Piąta fala” to obraz nudny, przy którym widzowie muszą nieustannie walczyć ze snem. Dodatkowo powiela wszystkie najgorsze schematy kina młodzieżowego. Nie jest to coś, czego nie widzieliśmy już tysiąc razy. Miało to być wprowadzenie do trylogii, ale nie łudźmy się. Po takim wstępie na kontynuację już raczej nikt się nie wybierze.