Wszyscy na Pokład! – koncert Comy
3 min readTakich koncertów się nie zapomina. Spektakl muzyczny na scenie – oto czego byliśmy świadkami w czwartkowy wieczór (03.03), w gdyńskim klubie Pokład na koncercie Comy.
Klub wypchany po brzegi, ludzie przeciskający się wśród tłumu, by móc być jak najbliżej zespołu. Wszyscy z niecierpliwieniem czekali na moment, w którym muzycy wejdą na scenę. Na szczęście nie pozwolili na siebie długo czekać. Coma wypełniła Pokład mocnymi, rockowymi dźwiękami, które publiczność, bez względu na wiek, chłonęła z podziwem.
Gdyby spojrzeć z góry na ludzi kłębiących się przy scenie (a w Pokładzie jest taka możliwość), to zobaczylibyśmy różny przekrój wiekowy: od lat dwóch do stu dwóch. Szczególnie najmłodsi fani dodali wiele uroku czwartkowego wieczoru. A działo się wiele. Było to coś, co zdecydowanie zapamiętają uczestnicy koncertu – wspaniały, widowiskowy spektakl muzyczny. Już samo wejście Comy na scenę było czymś doniosłym. Piski, wrzaski i oklaski – wszystko to, by okazać muzykom uwielbienie i zachęcić do grania. Przy samych barierkach, odgradzających zespół od widowni, stała rzesza najwierniejszych fanów. Można ich było poznać nie tylko po tym, że cudem przedarli się do przodu przez tłum, ale również po koszulkach z logo Comy. Niektórzy wielbiciele jeżdżą za grupą po całej Polsce – spotkaliśmy tam całą ekipę z Warszawy.
Każda kolejna piosenka skłaniała publiczność do jeszcze większych oklasków i jeszcze większej zabawy. Nie było mowy o przypadku w kolejności granych kawałków. „Widokówka” spokojnie wprowadzała w stan wyciszenia i pewnego letargu. Z kolei „Angela” dodała pikanterii i cięższych brzmień, które momentalnie sprawiły, że publiczność zaczęła tańczyć pogo. Jak to na koncercie rockowym bywa, nie mogło obyć się bez pogo. Dziewczęta i chłopcy, starsi i młodsi – wszyscy dali się ponieść dźwiękom płynącym ze sceny. Mimo tytułu „Święta” anielsko nie było. Mocne brzmienia gitary i równie mocny wokal Piotra Roguckiego wytrąca z ręki argumenty tym, którzy uważają Comę za usypiający zespół. Nawet nieczęsto pojawiające się wulgaryzmy tworzyły atmosferę swoistego koncertu rockowego. Nieco gorzej wypadł wokal przy anglojęzycznym „Feel the music’s over”. Rogucki jest rzemieślnikiem wokalu, charyzmatycznym poetą, przemawiającym ze sceny. Śpiewanie polskich piosenek idzie mu świetnie, lecz anglojęzycznych już niekoniecznie. Przede wszystkim wyśpiewane frazy nie mają mocy.
Trzeba jednak przyznać, że słabych momentów wieczoru było bardzo niewiele i nawet jeśli się zdarzały, to nikt nie zwracał na nie uwagi, ze względu na niesamowita atmosferę. Coma to nie zespół dla wszystkich, ale wszyscy, którzy byli na koncercie słuchali jej z wielkim podziwem. Sporą częścią widowni stanowili przejezdni, najwierniejsi fani grupy. Zagościli, wspomniani już, słuchacze z Warszawy, ale zdarzyli się również aż z Krakowa! Dla nich wszystkich zadedykowany był utwór „Daleka droga do domu”. Jednak ze wszystkich piosenek największą furorę zrobił zapewne „Los cebula i krokodyle łzy” zagrany na długo wyczekiwany bis.
Na koncertach Comy nie ma wiele interakcji z publicznością, wręcz prawie w ogóle. Z jednej strony szkoda, że fani nie mają możliwości porozmawiać w pewien sposób z idolami, lecz z drugiej dzięki temu na koncert patrzy się jak na spektakl. Piotr Rogucki to artysta w każdym calu, co pokazuje na scenie tańcząc, śpiewając, wykonując przeróżne specyficzne ruchy na scenie. Podczas tych nielicznych chwil, kiedy wokalista mówił do publiczności, zdradził, że 7 października tego roku zespół planuje premierę nowego albumu, a co za tym idzie – nową trasę koncertową. Czekamy niecierpliwie na owoce ich pracy i kolejne spotkanie w Trójmieście!
fot. Patryk Pawłowski