Point Break – Na fali
3 min readFilm, który jeszcze przed premierą zebrał ostre słowa krytyki od fanów oryginalnej wersji. „Point Break” zagościło na naszych ekranach w piątek, czy ma szansę powtórzyć sukces swojego pierwowzoru?
Johnny Utah (Luke Bracey), były gwiazdor sportów ekstremalnych, a obecnie świeżo upieczony agent FBI prowadzi śledztwo w sprawie serii napadów, które łączy jeden wspólny mianownik – dokonać ich mogli tylko ludzie, którzy na co dzień igrają ze śmiercią. Aby rozwiązać zagadkę Johnny będzie musiał dołączyć do grupy sportowców, którzy za nic mają granice ludzkich możliwości. Oznacza to wzięcie udziału w Wyprawie Ośmiu Wyzwań, która jest Świętym Graalem w świecie sportów ekstremalnych.
W latach 90-tych film „Na fali” bił rekordy popularności, a grający w nim główne role Keanu Reeves i Patrick Swayze stali się kultowymi aktorami. Po ponad 20 latach historię postanowił odświeżyć Ericson Core. I wyszło mu…dość marnie. Remake poza bohaterami nie ma wiele wspólnego z oryginałem. Film z 1991 roku skupiał się jedynie na surfingu, w nowej wersji twórcy serwują widzom więcej sportów ekstremalnych. Bohaterowie m.in. uprawiają skydiving, jeżdżą na snowboardzie, surfują, wspinają się oraz wyczynowo jeżdżą na motocyklach. Za przedstawienie ekstremalnych wyczynów należą się twórcom brawa. Niektóre sceny wciskają widza w kinowy fotel. Warto zaznaczyć, że reżyser zamiast na efekty specjalne, przy realizacji postawił na współpracę z prawdziwymi sportowcami, którzy sami wykonali większość niebezpiecznych sekwencji.
Plusem są również piękne ujęcia. Akcja „Point Break” rozgrywa się na całym świecie. Dosłownie. Plan filmowy był m.in. w Alpach, na Hawajach, na Tahiti, w Wenezueli oraz na Polinezji Francuskiej. Krajobrazy robią wrażenie szczególnie podczas akrobacji. Górskie plenery podczas zjazdów na snowboardzie czy wspinaczek zapierają dech w piersiach. Te krótkie chwile sprawiają, że „Point Break” to porywający obraz. Niestety, gdy widz zdąży już zachwycić się tym, co serwują mu twórcy, powraca nużąca akcja.
Fabuła, chociaż wzorowana na innym filmie sprzed lat, jest nadzwyczaj mało zaskakująca. Momentami widz może mieć wrażenie, że ogląda pierwszą odsłonę „Szybkich i wściekłych”, tylko że zamiast wyścigów samochodowych mamy sporty ekstremalne. Zresztą nic dziwnego, bo reżyser był swego czasu odpowiedzialny za zdjęcia do wspomnianej serii.
Mało popularna obsada mogłaby być plusem obrazu, gdyby nie dobór aktorów. Luke Bracey i Édgar Ramírez nie zapadną widzom w pamięci. No chyba, że ze względu na mało wyrazistą grę. W trakcie dwugodzinnego seansu zaprezentowali „szeroki” wachlarz umiejętności aktorskich, czyli minę wkurzoną i wkurzoną jeszcze bardziej. Sceny, w których panowie pozbywali się górnej części odzienia, prezentując przy tym swoje wysportowane klatki piersiowe, z pewnością miały odciągnąć uwagę damskiej części widowni od ich drewnianego aktorstwa. Chociaż może to nie wina samych aktorów, a źle napisanego scenariusza. Między bohaterami brakuje chemii. A wygłaszane przez wytatuowanych sportowców frazesy o życiu mogą niektórych drażnić. Za to damska część obsady ogranicza się do pięknych kobiet w tle i… Teresy Palmer, która snuje się na drugim planie. Jej postać jest tak zbędna, że z pewnością nikt nie zauważyłby jej braku. Do historii nie wnosi praktycznie nic. Są filmy, w których akcja jest ważniejsza od dialogów i „Point Break” z pewnością do nich należy.
„Point Break” to dynamiczna akcja przerywana usypiającymi dialogami, ale jako widowisko akcji w 3D sprawdza się znakomicie. Jeśli zapomni się na chwilę o pierwowzorze, to seans może sprawić odrobinę radości. To z pewnością propozycja dla wielbicieli sportów ekstremalnych. Chociaż sceny akcji sprawiają, że do głowy przychodzi pomysł – może jeszcze nie jest za późno na ten przekładany wciąż skok ze spadochronem.