Trochę o niczym – recenzja „Paktu z diabłem”

Pakt z diabłemReżyser „Paktu z diabłem”, Scott Cooper, chciał na podstawie prawdziwej historii powiedzieć nam trochę o kryminaliście Jamesie „Whiteyu” Bulgerze i bostońskim gangu Winter Hill, trochę o jego układzie z FBI, psychopatycznej osobowości, trochę o klimacie lat 70. i 80. w Bostonie, trochę o lojalności, trochę o przyjaźni, a tak w sumie… to opowiedział trochę o niczym.

W przypadku „Paktu z diabłem” doskonale sprawdza się powiedzenie, że jeśli coś jest o wszystkim, to jest też o niczym. Z przykrością patrzy się na kluczenie reżysera za pomysłem na opowiedzenie historii, która przecież sama w sobie jest już gotowym scenariuszem. Scott Cooper postanowił zrobić film o Bulgerze (w tej roli Johnny Depp), bracie senatora i najbardziej bezwzględnym i brutalnym przestępcy w dziejach południowego Bostonu, który działał na tym terenie w latach 1975-1994. Ojciec chrzestny Winter Hill żył w ukryciu przez 17 lat, po czym w 2011 roku został złapany, a dwa lata później skazany na dożywocie. Pieszczotliwe nazywane „Southie” było w latach 70.-80. terenem pożądanym, zarówno przez Winter Hill, jak i włoską mafię. Gangster postanowił zbratać się z FBI, by zlikwidować konkurenta, a pod przykrywką cennego informatora rozszerzyć terytorium swoich wpływów.

Takim właśnie sposobem życie napisało doskonały, mrożący krew w żyłach scenariusz, który niestety działania Coopera odarły z wszelkich ciekawych wątków. Akcja rozpoczyna się już po złapaniu Whiteya, a jej osią są zeznania wspólników gangstera, którzy przyznają się do wszystkich karalnych czynów oraz opowiadają historię szefa. Tym samym mamy narrację retrospektywną, powrót do lat 70.-80., w których gang prosperował właściwie na wszystkich nielegalnych polach, takich jak handel narkotykami, hazard i stręczycielstwo. Zakończenie widz poznaje więc na samym początku filmu. Reżyser w takim wypadku powinien podjąć próbę interpretacji poczynań Bulgera, ukazać psychikę bezwzględnego gangstera. W „Pakcie z diabłem” mamy za to ślepe podążanie za faktami. Rozgrywkę między służbami a mafią Cooper uczynił kluczowym elementem filmu, co skazało go na filmowe samobójstwo. Trudno zaskoczyć widza, kiedy ten zna zakończenie historii od pierwszych minut seansu.

BLACK MASS„Pakt z diabłem” miał potencjał. W końcu ciekawy jest wątek senatora, Billy’ego Bulgera (w tej roli Benedict Cumberbatch), który daje ciche przyzwolenie bratu na nielegalną działalność, a sam wykorzystuje swoją inteligencję w zgoła innym celu, by stać się najbardziej wpływowym politykiem w regionie. Tutaj należy się niski ukłon dla aktora za perfekcyjny akcent, nad którym na pewno musiał sporo popracować. Interesujący jest związek śmierci syna z postępowaniem przestępcy. W filmie sprowadza się to tylko do stwierdzenia, że osobista tragedia Jimmy’ego wpłynęła na rozwinięcie gangu. Brak pogłębienia wątku pozostawia spory niedosyt. Scena w szpitalu jest bardziej groteskowa, niż dramatyczna, a to wszystko za sprawą gry aktorskiej Dakoty Johnson (w filmie partnerka Whiteya), która faktycznie wypadła dramatycznie. Jedynym wątkiem, który w filmie się broni, jest lojalność przyjaciela z dzieciństwa, agenta FBI Johnego Conolly’ego, z którym to gangster zawiera sojusz. W tej roli Joel Edgerton wypada naprawdę dobrze. Jednak znowu brakuje zbliżenia na psychikę osoby, która postępuje w moralnie dwuznaczny sposób. Innych wątków właściwie nie ma. Brakuje sylwetek kobiet, które według legend ze wszystkich stron otaczały gangstera i do tej pory bronią jego wizerunku. Brakuje przede wszystkim ukazania, jakim szacunkiem cieszył się Whitey w irlandzkiej społeczności w Bostonie. A jest to wątek niewątpliwie interesujący. Dlaczego bezwzględny gangster swego czasu był nazywany „Robin Hoodem”? Dlaczego tak wiele osób darzyło go sympatią? Jak widać, dla Coopera są to pytania nieistotne.

Pozostała jeszcze kwestia roli Johnnego Deppa, dla którego pewnie spora część widzów wybierze się do kina. Niestety i tutaj można się rozczarować. Zaczynając od marnej charakteryzacji, czyniącej aktora bratem Draculi, po typowe dla Deppa przerysowane zachowania, które niestety w tej roli marnie się sprawdzają. Co prawda wampiryczne skojarzenie jest jak najbardziej trafne, ponieważ Whitey faktycznie wysysa ze wszystkich wokół krew, aby móc dojść na szczyt przestępczego półświatka. Jednak pozostanie to w sferze ciekawej interpretacji, ale wciąż bardzo irytującej stylizacji. Depp podczas konferencji prasowej na MMF w Wenecji powiedział: Chciałem zostać aktorem charakterystycznym, a nie gwiazdą z plakatu. […] Myślę, że aktor jest w pewnym stopniu odpowiedzialnym  przed swoją publicznością, aby dokonywać transformacji. Dawać jej za każdy razem coś nowego, innego – i za to właśnie go uwielbiamy, ale po „Pakcie z diabłem” już wiemy, że nowe wcale nie musi być dobre. W efekcie mamy rolę groteskową i przerysowaną, a chyba nie do końca o to chodziło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *