Fantastycznie beznadziejni – recenzja „Fantastycznej Czwórki”
3 min read„Fantastyczna Czwórka” to jedna z pierwszych grup superbohaterów, którzy pojawili się na kartach komiksów. Jak wypadła kolejna próba przeniesienia ich przygód na kinowe ekrany? O filmie mówiono, że będzie niesamowity. Czy to rzeczywiście prawda?
Tę fantastyczną grupę stworzył duet największych ludzi komiksu – Stan Lee oraz Jack Kirby. Pan Fantastyczny, Human Torch i cała reszta zadebiutowała we własnym komiksie w 1961 roku. Grupa ludzi z nadprzyrodzonymi mocami to odpowiedź na konkurencyjną Justice League of America spod szyldu DC Comics oraz na kulturowe obawy przed wygraną ZSRR w zimnej wojnie (podboje kosmiczne).
Film Josha Tranka to nie jedyna ekranizacja komiksu. W roku 1994 powstał pierwszy film, który nigdy nie trafił do kin. Następnie odpowiednio w 2005 i 2007 roku powstały dwa filmy o przygodach „Fantastycznej Czwórki”. Nie zdobyły one jednak przychylności widzów, mimo dobrej obsady aktorskiej, w której zobaczyliśmy między innymi Jessicę Albę oraz Chrisa Evansa (znanego teraz z roli Kapitana Ameryki).
Nowa „Fantastyczna Czwórka” miała być inna. I po części jest to prawdą. W świecie komiksów powstało wiele alternatywnych rzeczywistości, a co za tym idzie, nowych genez powstania superbohaterów. W poprzednich ekranizacjach, grupa zdobywa swoje moce poprzez nieoczekiwany wybuch słoneczny na misji w kosmosie. Tym razem, tak jak w komiksie Ultimate, przedstawiono głównych bohaterów jako młodych naukowców, studentów, którzy pracują nad mechanizmem przenoszenia ludzi do alternatywnych rzeczywistości. W laboratorium dochodzi do tajemniczego wybuchu na skutek, którego bohaterowie otrzymują swoje moce.
Za ten pomysł można pochwalić twórców. Jednak cała reszta to już porażka na pełnej linii. Godzinę trwa samo przedstawianie głównych bohaterów i ich problemów z zaakceptowaniem tego, kim się stali. Nie wiadomo, czy twórcy chcieli zrobić z tego dramat psychologiczny, ale tyle w nim akcji co w „Pamiętnikach z wakacji”.
Nie powalają też wykorzystane plenery. Akcja rozgrywa się tylko w dwóch lokalizacjach: laboratorium wojskowym, gdzie bohaterowie pracują nad maszyną do teleportacji do innych wymiarów oraz… w innym wymiarze. To spowodowało, że film jest bardzo zamknięty, brak tu powiewu świeżości. Na co poszły te wydane miliony? Z pewnością nie na różnorodne miejsca akcji ani efekty specjalne. Bo choć te są dobre, bywało że tańsze w produkcji seriale pokazywały więcej.
Aktorzy wcielający się w głównych bohaterów to pół na pół grupa znanych i nie znanych twarzy. Miles Teller wyrasta na młodą gwiazdę kina. Niestety, choćby aktor stawał na głowie, w tak płytkim scenariuszu nie daje rady wykrzesać nic poza papierową postacią. Michael B. Jordan wykreował postać, która w istocie jest zabawna, ale patrzy się na nią przez pryzmat oryginalnej wersji postaci. Wielu fanów komiksu podkreśla, że zaangażowanie czarnoskórego aktora to strzał w kolano jakie zafundowało sobie studio. Tym bardziej, że Human Torch i Sue Storm (którą gra Kate Mara) w komiksach są rodzeństwem – tutaj jedno z nich jest adoptowane. Najmniej dostrzega się Jamiego Bella, który nie jest złym aktorem. Wątki postaci Stwora, którego gra, są na siłę doklejone i nie trzymają się całości.
Wielkie zmiany wprowadzone przez reżysera nie są niczym dobry, za co będzie pokutowało studio FOX. „Fantastycznej Czwórce” zabrakło kilkudziesięciu minut, by wyszło nieźle. Niestety konflikty, o których pisaliśmy wcześniej pochowały produkcję żywcem. Miejmy nadzieję, że twórcy sequela, którego premierę zapowiedziano na 2017 rok, pójdą po rozum do głowy i naprawią wszystko to, co zostało popsute w części pierwszej.