W Mike’u wciąż jest magia. Magic Mike XXL
3 min readKto by pomyślał, że nie widzieliśmy Królów Tampy już trzy lata. Czas płynie, życie grupy przyjaciół-striptizerów powoli się zmienia, ale przecież każdy zasługuje w kinie na ten ostatni występ. Choć za kamerą nie ma już Stevena Soderbergha, druga część żyje dzięki pomysłom z 2012 roku.
Mike (Channing Tatum) porzucił striptiz, by realizować swoje marzenia o własnej firmie. I tak z króla sceny staje się stolarzem. Taniec jest jedynie przerywnikiem pomiędzy robieniem szafki a kredensu. Ale pozostali członkowie Królów Tampy nie mają ochoty zrywać z dochodowym biznesem bez pożegnania w wielkim stylu. Panowie zapraszają na ostatni występ legendarnego przecież Mike’a. Myrtle Beach ma niebawem zamienić się w królestwo striptizerów podczas corocznego konwentu.
Reżyser, Gregory Jacobs, miał twardy orzech do zgryzienia. Musiał przecież dorównać Soderberghowi, a to nie łatwa sprawa. Pierwsza część przygód Mike’a i jego specyficznych przyjaciół była nie tylko solidną dawką rozrywki – chciało by się powiedzieć „na poziomie”, ale też spójną, wnikliwą opowieścią o chłopakach, którzy szukają swojej życiowej szansy. U Soderbergha bohaterowie dorastali i wkradli się do świata erotyki, morza dolarów i kobiet. Jacobs idzie w inną stronę. Królowie Tampy zachowują się jak starzy wyjadacze, którzy o swoim zawodzie wolą mówić per „dostarczyciele rozrywki”.
„Magic Mike XXL” kontynuuje pomysł na przedstawianie świata męskiego striptizu jako zwykłej pracy. Pruderia od początku nie towarzyszyła twórcom, a bohaterowie nigdy nie nabawili się od swojej pracy moralnego kaca. I w tym siła serii. Ale to co spaja drugą część jak najlepszy klej to męska przyjaźń. Jacobs uchwycił się mocno tej warstwy i tylko dzięki temu wygrywa starcie z klątwą „kolejnych części”. Królowie Tampy poza tym, że nie mogli być lepiej obsadzeni, tworzą świetny zespół osobliwości. Ken (Matt Bomer) – uzdrowiciel i model, który epatuje swoim pięknem i wciąż czeka na angaż życia, Big Dick Richie (najlepszy Joe Manganiello) – lekkoduch, który wciąż szuka swojego miejsca, Tarzan (Kevin Nash) – wciąż niezmiennie drewniany do bólu, tym razem odkrywa swoje tajemnice, Tito (Adam Rodriguez) spełnia powoli marzenia o foodtrucku i mało wyrazisty Tobias (Gabriel Iglesias), który dopełnia to męskie stadko. O lepszą ekipę byłoby naprawdę trudno.
Choć najlepszymi aktorami są bez dwóch zdań umięśnione torsy aktorów, to ich właściciele godnie nadrabiają umiejętnościami scenicznymi. Choć Tatum od kilku filmów wstecz pokazuje, że całkiem dobry z niego aktor (dzięki „Foxcatcherowi” doceniła go przecież sama Akademia), tu traci nieco swoją iskierkę. Niespodziewanie na pierwszy plan wysuwa się momentami Manganiello. Niebanalna uroda, koszulki Die Antwoord i soczyste dialogi robią wreszcie z tej postaci coś więcej niż tło do występów Tatuma.
Nieobecność Matthew McConaughey’a i Alexa Pettyfera wynagrodzona jest gościnnymi występami Andie MacDowell i równie małymi, choć bardziej znaczącymi dla opowieści rolami Amber Heard i Jady Pinkett Smith. Obie aktorki odnajdują się w historii idealnie. Szczególnie dobra rola Pinkett Smith, która pokazuje, że ani na chwilę nie straciła drapieżnego pazura, a przecież od jej ostatniego kinowego filmu minęło już 7 lat.
„Magic Mike XXL” po raz kolejny pokazuje świat striptizu z zupełnie innej strony. Panowie w zawodzie mogą czuć się jak gwiazdy i to bez wyrzutów sumienia. Panie zajmujące się tą samą profesją mają w kinie o wiele gorzej. Ale „Magic Mike XXL” odsuwa się od stereotypów. Twórcy co krok pokazują, że każda kobieta jest królową i tak powinna się czuć. Choć męska część ekipy pręży wysportowane ciała, panie mogą czuć się wyjątkowo, niezależnie od sylwetki.
Nie dajcie się zwieść erotyką zwiastuna – „Magic Mike XXL” to bardziej opowieść o męskiej przyjaźni, niż kobiecych fantazjach. Wszystko to doprawione jest świetną ścieżką dźwiękową, dzięki której Backstreet Boys brzmią jak prawdziwi bohaterowie przemysłu muzycznego. McConaughey może tylko otrzeć łzy żalu, że nie było go podczas ostatniej podróży Królów Tampy. Tylko czy na pewno ostatniej?