Disko-liryczne uniesienia dnia powszedniego w Spółdzielni
2 min readByło lirycznie, było disko, był wdzięczny chór publiczności i zakwasy na policzkach ze śmiechu. Trzeba przyznać, że działo się na środowym (17 czerwca) koncercie Mariusha w Spółdzielni. Kto nie był, ten trąba!
Już sam bilet zapowiadał, że szykuje się wieczór inny niż wszystkie. „Na styknięciu pasji i muzy” – faktycznie, zebrani styknęli się ze sztuką przez duże S. W końcu niemałą sztuką było śpiewanie urokliwych tekstów z pełną powagą. – Jeśli disko robi zespół Weekend, to ja jestem takim dniem powszednim – śmiało stwierdził Mariush i zaprosił publiczność do świata piosenek o kobietach, miłości i aurze (czyli pogodzie).
Koncert, jak mówiła nazwa wydarzenia: „Mariush żywy i kameralny” rzeczywiście okazał się kameralny, choć dało się zauważyć, że do Spółdzielni przyszli oddani fani, znający prawie każdy tekst na pamięć. Był też ewidentnie żywy, bo nie brakowało zabawnych językowych pomyłek. Ku uciesze publiczności, Mariush i jego uzdolniony akompaniator, Janek Freicher, wykonali dobrze znane już przeboje, jak „Kocham Cię, hej, hej” który już na początku koncertu zachęcił wszystkich do zabawy, „Nie każde łóżko”, „Kręć dupcią” czy „Miłości włancznik”. Miłości i innych emocjonalnych uniesień było co niemiara. Najbardziej jednak chwyciły za serca pełne smutku i nostalgii „Dzień po walentynkach” i prawdziwy hit „Czemu nie ma ciebie tu?”.
Wszyscy, którzy oczekiwali niespodzianek nie zawiedli się. Jeszcze świeże, „Fuksjowe pareo” zabujało publiką, ale to premierowa piosenka „Twoje uda jak spółdzielnia” wywołała chóralne wybuchy śmiechu. Trzeba przyznać, że Szymon Jachimek ukrywający się pod wizerunkiem Mariusha to prawdziwy mistrz improwizowanych tekstów. Pozornie kiczowate piosenki zawierają błyskotliwość autora, cudownie pokraczne rymy i często niewybredny dowcip. To naprawdę niemała sztuka, umieć prześmiać coś, co ze swojej natury jest śmieszne, a do tego dawać odbiorcom inteligentną rozrywkę.
Warto wspomnieć, że koncert Mariusha to nie tylko szoł w stylu disco polo (choć były i dyskotekowe światła), ale niemal liryczny recital. Piosenki mają delikatną, nieco jazzową aranżację, a nawet oprawę w postaci wierszy. Wszystko to podane z dużym przymrużeniem oka, i naprawdę, trudno powstrzymać się od ataku śmiechu. Ponadto publiczność może w każdej chwili wejść w interakcję, a nawet zaśpiewać z Mariushem. Więcej chyba nie trzeba zachwalać, trzeba tylko następnym razem przyjść, posłuchać i się dobrze bawić!
fot. Magda Drozdek