22/05/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

#GłosMłodych: Przed II turą wyborów prezydenckich – Wściekłość, obojętność i zagubienie

5 min read
figura demokracja

Autor: cottonbro studio/źródło: Pexels

Jakub Mróz

Niczym w greckiej tragedii, Polska stoi dziś na rozdrożu, uwięziona w cyklu wyborów, które zamiast łączyć społeczeństwo, pogłębiają jego wewnętrzne podziały i psują kondycję demokracji.

Idea demokracji według Sokratesa opierała się na dialogu, refleksji i wspólnym dążeniu do prawdy. Dziś w Polsce obserwujemy mechanizmy, które funkcjonują bardziej jak teatr konfliktów niż narzędzie budowania wspólnoty.

Bez wyboru

Nie da się dziś uczciwie mówić o Polsce jako o wspólnocie politycznej. Społeczeństwo jest głęboko spolaryzowane, trwale zniechęcone i nieufne wobec każdej formy władzy – niezależnie od jej barw. To nie tylko wynik nieudolności kolejnych rządów czy cynizmu opozycji. To efekt długotrwałego procesu degradacji demokracji, który zamiast aktywizować obywateli, systematycznie zamyka ich w bańce.

Polacy czują, że nie mają dziś realnego wpływu na politykę. Młodzi – sfrustrowani i marginalizowani – czują, że państwo jest dla nich zamknięte. Starsi – zmęczeni transformacyjnymi złudzeniami – próbują przetrwać. Wydaje się, że żyjemy w społeczeństwie, które nie ma realnej mocy sprawczej. Dodatkowo, nawet jeśli w politycznej grze zjawia się „ideowy” kandydat, który daje szansę na zmianę, to i tak nie daje rady przedrzeć się przez zabetonowaną scenę polityczną POPIS-u. Z drugiej strony ci, którzy zdobyli trzecie i czwarte miejsce w pierwszej turze tegorocznych wyborów prezydenckich reprezentują różnego rodzaju ekstremizmy.

Teatr złudzeń, licytacja resztek

Zamiast debaty o przyszłości Polski, oglądamy próbę sił w stylu brutalnego reality show. Druga tura to nie starcie wizji, tylko zderzenie obozów lęku: przed „prawicowym autorytaryzmem” z jednej strony, a „liberalnym chaosem” z drugiej. Nie da się dziś skutecznie rządzić, ignorując postulaty środowisk alt-rightowych (alternative right). Zarazem jednak założenie, że elektorat Mentzena i Brauna automatycznie przejdzie do Karola Nawrockiego, to spore uproszczenie.

Wyborcy Mentzena czy Brauna nie zawsze są po prostu konserwatywni – to radykalni przeciwnicy tzw. systemu, często motywowani gniewem, a nie ideologią. Ten elektorat może okazać się kluczowy w finałowej rozgrywce, ponieważ w sumie Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun zdobyli ponad 21 proc. głosów. Politycy obu obozów próbują ich pozyskać, przy czym jest to walka o elektorat, który chce rozwalić tradycyjny polski duopol, a nie powoli go reformować.

Otwartym pozostaje pytanie o Trzecią Drogę, która powoli ulega procesowi wasalizacji przez PO, tak jak wcześniej stało się to z Nowoczesną Ryszarda Petru. Potwierdza to wypowiedź Szymona Hołowni, który praktycznie od razu po 18 maja publicznie poparł Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze wyborów. Również kandydatka Lewicy, Magdalena Biejat, „przekazała” obecnemu prezydentowi Warszawy swój elektorat. W skrócie: druga tura to nie finał kampanii, ale zapowiedź kolejnych rozgrywek politycznych, w których w ogóle nie chodzi o dobro obywateli, a o stołki dla jednego czy drugiego polityka.

Żadnego katharsis, tylko impas

Niezależnie od tego, kto wygra – Polska nie zyska prezydenta, który zjednoczy społeczeństwo.

Prezydentura Karola Nawrockiego może się przerodzić w festiwal wet, starć z rządem, prób blokowania ustaw – czyli paraliżu konstytucyjnego w imię lojalności wobec swojego politycznego zaplecza. Pojawia się wówczas realne ryzyko rozpadu rządu i przedterminowych wyborów, co wprowadziłoby jeszcze większe zamieszanie oraz pogłębiłoby polaryzację społeczeństwa, podobnie jak w 2023 roku, gdy PiS nie potrafił utworzyć rządu.

Z drugiej strony mamy Rafała Trzaskowskiego, kandydata Koalicji Obywatelskiej, który będzie musiał lawirować między oczekiwaniami obozu rządowego a presją liberalnej czy też skrajnie lewicową częścią opinii publicznej. Szybko może stać się „pionkiem Koalicji”, a nie arbitrem ponad podziałami.

Jedno jest pewne: żaden z nich nie ma potencjału, by odbudować zaufanie obywateli do systemu.

Od Sokratesa do Sigmy z TikToka

Sokrates ostrzegał, że demokracja może łatwo degenerować się i przybrać formę tyranii większości, opartej nie na mądrości, lecz na retoryce i emocji. Współczesna polityka zdaje się spełniać tę przepowiednię. Obecna władza, a z nią również opozycja, nie dąży już do reprezentacji wspólnoty, ale do mobilizacji swoich obozów, nawet kosztem narodu i obywateli.

Demokracja coraz częściej działa jak algorytm mediów społecznościowych: premiuje „proste” odpowiedzi na skomplikowane pytania, skrajność i kontrowersję. Liderzy nie zdobywają zaufania, tylko zasięgi. Partie nie szukają zgody, tylko kolejnego „haka” na przeciwnika. Polityka stała się emocjonalnym hazardem, a obywatele – statystami w grze, której reguły pisane są pod sondaże.

Wybory miały być świętem demokracji. Dziś są rytuałem przetrwania, wyreżyserowanym widowiskiem, w którym każdy wie, że cokolwiek wybierze – nie zmieni wiele. Ale to właśnie fatum demokracji w wersji „2.0”: nie autorytaryzm, nie cenzura, lecz permanentna frustracja obywateli, którzy są teoretycznie wolni, ale praktycznie bezsilni. Czują się niedoreprezentowani przez poprzednich i aktualnych kandydatów na prezydenta RP, przez co muszą wybierać między jednym a drugim złem. Wyborcy mówią często, że wybierają „mniejsze” zło, ale dalej są świadomi, że jest to tylko przedłużanie rozkładu prawdziwej demokracji. Coraz częściej zdarza się również, że obywatel czuje się bezsilny: ponieważ nie wie, na kogo miałby zagłosować, nie głosuje wcale…

W przedsionku tragedii

Grecki filozof, skazany przez ateńską demokrację za „psucie młodzieży”, może dziś uchodzić za patrona polskich wyborców – świadomych, że system jest wypaczony, ale zmuszonych do uczestnictwa. Demokracja bez myślenia, bez wspólnoty i bez nadziei przestaje być narzędziem wolności. Staje się labiryntem, z którego nie ma wyjścia – poza rezygnacją, która również jest tylko pozornym rozwiązaniem.

A Polska – zamiast znaleźć odpowiednią drogę – krąży w kółko, między wściekłością a obojętnością, z kartą wyborczą w ręku i fatalistycznym przekonaniem, że cokolwiek będzie, i tak będzie źle. Obecna sytuacja jest więc nie tyle ciężka, co tragiczna. Nieważne kogo w II turze wybierzemy, to i tak dalej będziemy niezadowoleni i podzieleni. Konsekwencje polityczne są oczywiście równie alarmujące, jednak jako społeczeństwo tracimy na tym najwięcej.