16/01/2025

CDN

TWOJA GAZETA STUDENCKA

Dokumentowanie z pokolenia na pokolenie. Konrad Kosycarz o swojej pasji filmowej

6 min read

Kwiaciarnia Květiny Non-Stop/Fot. Ema Mihalova

– Mój dziadek i ojciec mieli klatkę na zatrzymanie jakiegoś momentu. Ja mam ich 24 na sekundę – mówi Konrad Kosycarz, absolwent reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej. Obecnie student Wydziału Filmowego i Telewizyjnego Akademii Sztuk Scenicznych (FAMU) w Pradze na kierunku dokument.

Katarzyna Georgiev: Często w życiu towarzyszy ci strach?

Konrad Kosycarz: Dopóki nie muszę wchodzić na pokład samolotu, prawie wcale.

Tę emocję opisuje bohater twojego filmu Horyzonty. To pierwszy z filmów na twoim kanale YouTube.

To relacja z rejsu zorganizowanego przez fundację „Zobaczyć Morze”. Propozycję wybrania się otrzymałem od cioci, która tam pracowała. Za ciekawe w tym temacie uznałem to, że to niewidomi – dosłownie – przejmują stery. Wziąłem ze sobą kamerę, aparat i ruszyłem.

Nakręciłeś go w wieku osiemnastu lat. Kiedy właściwie narodziła się twoja pasja filmowa?

Nie było jednego momentu, to raczej coś na kształt procesu. Od gimnazjum miałem szczęście otaczać się przyjaciółmi, którzy również chcieli robić „coś więcej”. Ciągnęło nas do kreatywnych zajęć: kręciliśmy filmiki, znajomy z klasy tworzył animacje, a inni mieli zespół rockowy. Sam chciałem do niego dołączyć jako pianista. Niestety, moja kariera muzyczna skończyła się po dwóch próbach [śmiech].

W klasie maturalnej pomyślałem poważniej o filmie, szczególnie od strony dokumentalnej. Na moją decyzję wpłynęło również nakręcenie Horyzontów. Byłem wtedy zadowolony z rezultatów. Co więcej, uświadomiłem sobie, że tworzenie tego sprawiło mi przyjemność. Chciałem próbować dalej.

Twój dziadek i ojciec zajmowali się uwiecznianiem przemian w Trójmieście, ale nie tylko. Czy to miało wpływ na tę decyzję?

Jestem przekonany, że tak. Mój tata zabierał mnie ze sobą na wydarzenia, pchał w stronę fotografii. Początkowo buntowałem się przeciwko temu, zresztą podobnie jak mój ojciec: jego z kolei dziadek ciągnął w tym kierunku. Długo nie patrzyłem na to, jak na moją ścieżkę życiową. Dało mi to jednak pewne narzędzia: spostrzegawczość i wrażliwość na zachodzące zmiany.

To, co ich najbardziej interesowało, mnie również pociąga. Z tą drobną różnicą, że w filmie. Oni mieli klatkę na zatrzymanie jakiegoś momentu, ja mam ich 24 na sekundę.

Jakim doświadczeniem było wzrastanie wśród takich ekspertów?

Często oglądam ich zdjęcia, jest to dla mnie forma inspiracji. Dziadka nie poznałem, bo zmarł przed moim narodzinami. Wpłynęło na mnie jednak podejście taty: tworzenie z uśmiechem i dla ludzi.

Specyfika dokumentu zdaje się być szczególnie trudna. Jak kręcić, gdy nie zawsze jest szansa na dubel?

Pierwsze ćwiczenia w trakcie studiów na FAMU kręciliśmy na taśmie 16 mm. Kiedy masz pół godziny materiału światłoczułego na opowiedzenie jakiejś historii, musisz być pewien każdego uruchomienia kamery. Uczysz się wyczuwania momentu, odnajdywania się w rzeczywistości przedstawianego świata. Nie ma przyciskania guzika i czekania w nadziei, że coś się wydarzy.

Niekiedy wystarczy pomóc sytuacji. Tak jak robili to inni polscy dokumentaliści: trzeba tym akwarium z rybkami zatrząść, żeby zaczęły się ruszać.

Rok temu w dystrybucji festiwalowej pojawił się twój film Skorupka. Historia ośmioletniej dziewczynki, która spędza wakacje w towarzystwie ludzi nadużywających alkoholu. Jak trafiłeś na swoją główną bohaterkę Oliwkę?

Wpierw film miał być na zupełnie inny temat. Chciałem nakręcić coś o wykluczeniu komunikacyjnym w mniejszych miejscowościach. Kiedy ty albo twój sąsiad nie macie samochodu, to pojawia się poważny problem. Nie zawieziecie dzieci do szkoły, nie pojedziecie do lekarza i jesteście zdani na transport publiczny, który jeździ rzadko, o ile w ogóle.

Kadr z krótkometrażowego filmu Skorupka

Pojechałem do województwa lubelskiego, tam znalazłam gminę gdzieś na uboczu. Od niedawna dopiero jeździła tam jedna linia autobusu dwa razy dziennie, ale tylko pięć dni w tygodniu. Nie znalazłem jednak bohatera, który chciałby wystąpić przed kamerą i opowiedzieć o kłopocie. Czas leciał, termin oddania gotowego materiału się zbliżał, a ja nie miałem nic. Zwróciłem uwagę na Oliwkę, bo zachwyciło mnie to, że zdawała się być najbystrzejsza z całego otoczenia.

Praca z dzieckiem potrafi być wymagająca. Tak samo jak w mniejszej społeczności, gdzie wszyscy się wzajemnie znają, a ty pojawiasz się jako ktoś obcy.

Etap zapoznawania się z ludźmi mieliśmy za sobą, bo to była ta sama miejscowość. Udało się uzyskać zgodę od rodziców Oliwki, ona sama także wyraziła chęć wystąpienia. Najważniejsze więc załatwiliśmy.

Były oczywiście osoby, którym nie odpowiadało, że kręcimy tutaj. Mówili, że czują się niekomfortowo, bo nie mogą spokojnie posiedzieć i porozmawiać. Stresowało ich to, że jest kamera. To trochę zabierało swobodę, ale parę osób zgodziło się wziąć udział, co było i tak sukcesem. Zdjęcia trwały miesiąc. Pojawiały się jednak dni, co nieuniknione przy kręceniu dokumentu, że nie włączyliśmy nagrywania ani razu.

Jaka była dalsza droga tego filmu?

Etiuda się spodobała. Trafiła na Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”, gdzie otrzymała nagrodę dziennikarzy. Pojawiła się też na Odense International Film Festival w Dani, imprezie kwalifikującej do Oscarów i Europejskiej Nagrody Filmowej OFF.

Q&A po filmie Skorupka na Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Drugi od lewej strony Karol Kempiński, autor zdjęć. Obok niego Konrad Kosycarz.

A na jakich bohaterów natrafiłeś w Czechach?

Zainteresowały mnie kwiaciarnie czynne całodobowo. Żeby tego było mało, otwarte są w każdy dzień roku. Zacząłem w tym temacie grzebać, bo wcześniej nie spotkałem się z takim zapotrzebowaniem na kwiaty wśród żadnej ze społeczności.

Okazało się, że to sieć sklepów, jest ich parę w całej Pradze. Żeby jednak było zabawniej Květiny Non-Stop [kwiaty non-stop – przyp. redakcji] prowadzi pani Květa [czeski odpowiednik łacińskiego słowa Flora – przyp. redakcja]. Sama roślinami zajmuje się od ponad trzydziestu lat, a do biznesu razem z mężem wciągnęli piątkę swoich synów.

Kwiaciarnia Květiny Non-Stop/Fot. Ema Mihalova

Wpierw odwiedzałem te miejsca nieco incognito. Przychodziłem, rozglądałem się, kupowałem kwiaty, chociaż nie zawsze ich potrzebowałem. Po czasie dopiero się przełamałem, by poprosić o kontakt do jakiejś osoby decyzyjnej. Odebrał syn pani Květy, który podszedł do tematu niezwykle entuzjastycznie.

Kwiaty są aż tak ważne?

One pojawiają się, kiedy dzieje się coś istotnego w czyimś życiu. Mogą to być narodziny, ślub czy śmierć kogoś bliskiego. Rozpiętość takich zdarzeń jest naprawdę spora. Wystarczy że u człowieka pojawi się jakiś przełomowy moment, to idzie właśnie do kwiaciarni. Tworzy się z tego coś na kształt mikrokosmosu emocji, centrali ludzkich przeżyć.

Gdzie widzisz się w przyszłości – w Gdańsku czy Pradze?

Fascynuje mnie praca poświęcona lokalnym społecznościom. Szczególnie tym, z których się wyrasta i zna jak własną kieszeń. Odnajduję w takiej pracy coś istotnego. Dużo się jednak zmienia z miesiąca na miesiąc. Może zakocham się w jakiejś prażance i zostanę na stałe w Czechach? Albo przeciwnie, będzie chciała zobaczyć Gdańsk. W końcu jest to piękne miasto.