#GłosMłodych – Wybory samorządowe i trudne rozstanie z władzą
10 min read#GłosMłodych – Wybory samorządowe
7 kwietnia czekają nas kolejne wybory. Tym razem spełnimy swój obywatelski obowiązek wobec naszych małych ojczyzn. O nastrojach w trójmiejskich samorządach, problemach nowego rządu oraz dzisiejszej opozycji porozmawialiśmy z doktorem Krzysztofem Piekarskim, politologiem i wykładowcą Uniwersytetu Gdańskiego.
„Mamy dziś polityczny ścisk, zwarcie dwóch plemion, które patrzą na siebie z nieskrywaną niechęcią”
Filip Dobrosielski: Politolodzy odpoczywają od polityki?
Dariusz Piekarski: Sama branża pokazuje, że jest to trudne. Musimy śledzić bieżące sprawy. Weszliśmy w skomplikowany okres wyborczy. Właściwie możemy mówić o swego rodzaju trójboju. Jesteśmy świeżo po wyborach parlamentarnych, 7 kwietnia mamy wybory samorządowe, a w czerwcu odbędą się te do Parlamentu Europejskiego, które z pewnością domkną okres osadzania się nowej władzy.
Jeszcze chyba nie mieliśmy takiej sytuacji, w której rozstawanie się rządu z władzą niosło za sobą takie problemy dla tych, którzy de facto wygrali wybory, bo skonstruowali nową koalicję rządzącą. To nakręca całą sytuację polityczną. Różnego rodzaju wzajemne oskarżenia, odkrywanie kolejnych afer, ostra batalia parlamentarna, to wszystko powoduje, że w polityczne zamieszanie intensywnie wciągane jest społeczeństwo. Sam jestem ciekaw, w którym kierunku to wszystko pójdzie. Ponad 7 milionów głosów na PiS pokazuje, że jego zwolennicy wciąż są poważną grupą, która trwa przy swoich przekonaniach. Trudno powiedzieć, że mamy jakieś pełne rozczarowanie PiS-em, które skończyło się na porzuceniu przez dużą grupę społeczną pewnych idei, które ta partia reprezentowała. Mamy dziś polityczny ścisk, zwarcie dwóch plemion, które patrzą na siebie z nieskrywaną niechęcią.
F.D.: Ważnym elementem debaty i konfliktu jest teraz niespełnienie przez ekipę Donalda Tuska większości ze stu konkretów na pierwsze sto dni rządów. Czy to zabierze rządzącym elektorat?
K.P.: Przy wyborach zawsze pojawia się potocznie nazywana „kiełbasa wyborcza”, czyli oferowanie więcej niż dałoby się zrobić. Żeby zachęcić tych, którzy się wahają, zawsze trzeba zaproponować optymistycznie dużo wartościowych rzeczy, które mają polepszyć społeczny dobrostan, jakość życia czy oczyszczenie jakiś sfer życia publicznego z problemów. Dziś okazuje się, że Premier Tusk się przeliczył. Jego sytuacja okazała się być dalece skomplikowana. Wielu rzeczy nie udało się zrobić szybko. Mimo, że upłynęło już sto dni funkcjonowania nowego rządu, to jak wskazuje dzisiejsza opozycja, niewiele z tych zapowiedzi udało się spełnić. Jakiś etap realizowania tych postulatów prawdopodobnie będzie kontynuowany w trybie nierewolucyjnym, na spokojnie.
F.D.: Czy sejmowe komisje śledcze, które wyciągają na światło dzienne różne zaniechania i błędy poprzedniej władzy działają profesjonalnie i skutecznie?
K.P.: Często jest tak, że gdy naraz działa kilka tworów pod tytułem komisje, to one się dewaluują. Już mamy trzy, w tle mówi się o kolejnych, które mają zająć się poszczególnymi obszarami aktywności politycznej poprzedniej ekipy rządzącej. Wydaje się, że te komisje sejmowe jako show mają jakąś rację bytu, ale one nie przesądzają o tym, co dalej z tymi, wobec których toczone są śledztwa. Tym zajmą się już sądy. Ale jak wiemy, cały wymiar sprawiedliwości to jest – jak się okazuje z wypowiedzi ministra Bodnara – zabetonowana struktura. Trudno cokolwiek ruszyć. Mamy problemy związane z Trybunałem Stanu, KRS-em, Sądem Najwyższym.
F.D.: Jako obywatele gubimy się dziś w prawnych chaosie.
K.P.: Tak, a nowa władza nie może – mówiąc kolokwialnie – „jechać po bandzie”, czyli działać poprzez naruszanie pewnych struktur praworządności. Rząd mówi przecież, że ma nastąpić do niej powrót, więc jej naruszanie byłoby krokiem niezgodnym z logiką. PiS lubił natomiast formułę impossibilismu. Pewne zasady nie pozwalały jakościowo i sprawnie rządzić, w związku z tym obchodzono prawo, często nie poprzez ustawy, ale jakieś rozporządzenia.
Dziś na strażnika praworządności mianował się natomiast prezydent, który zapowiedział, że jeżeli coś mu się nie spodoba, to będzie blokował ustawy. To też powoduje, że niektóre kroki obecnej koalicji rządzącej są w machinie prawnej długo mielone i rozważane. Taki proces całkowitego odsunięcia PiS-u od władzy nastąpi pewnie za półtorej roku, gdyż kimkolwiek by nie był kandydat PiS-u w wyborach prezydenckich, nie będzie miał zbyt dużych szans. Andrzej Duda kończy drugą kadencję i nie może ubiegać się o następną. To może sprawić, że wiele zmian będzie przyspieszonych dopiero za jakiś czas, po wyborach prezydenckich. Dziś duże różnice między prezydentem a rządem dotyczą spraw obyczajowo-społecznych, np. aborcji, tabletki „dzień po”. Mamy zwarcie doktryny kościoła katolickiego z ideą świeckiego państwa, jakiś obywatelskich wolności, równouprawnienia. Tego typu kwestii jest całe multum i większość z nich nie wygląda dziś klarownie.
Jest wiele problemów, które nowa władza przejmując kontrolę nad instytucjami państwa, musi rozstrzygać na bieżąco. A jak się okazuje, nie jest to proste. Warto jednak zaznaczyć, że wracamy do gry, jeśli chodzi o aktywniejszą politykę zagraniczną. Potwierdzamy różnego rodzaju wcześniejsze, nadszerpnięte przez PiS umowy i relacje. Widzimy, że Donald Tusk i Radosław Sikorski nakręcają naszą dyplomację. Wracamy do pozycji, którą lubimy, chcemy być przecież ważnym graczem. Nie da się ukryć, że jesteśmy najważniejszym segmentem Europy Środkowej i Wschodniej z punktu widzenia Amerykanów, Niemców czy Francuzów, ze względu na nasz potencjał. Musimy coś z tym robić, a to też może mieć jakiś widoczny wpływ na kolejne wybory.
F.D.: Jesteśmy zmęczeni polityczną batalią, ale paradoksalnie wciąż przecież ją obserwujemy, rozmawiamy o niej, ona w nas żyje.
K.P.: Tak, to wszystko o czym mówimy, nakręca wewnętrzną sytuację. Radość części społeczeństwa po 15 października też już naturalnie przygasa, bo wielu zwolennikom obecnego rządu wydawało się, że już teraz pójdzie gładko, z górki, ale okazuje się, że wszystkie elementy prawno-ustrojowe, przynajmniej według samego prezydenta, uchodzą za właściwe i nie ma zgody na ich naruszanie. To powoduje narastające rozczarowanie obecnie rządzącej ekipy, która musi szukać rozwiązań niekonwencjonalnych, na granicy prawa. Na przykład przejęcie sfery medialnej, telewizji, radia, tytułów prasowych, odbywało się według różnych ocen niezgodnie z prawem lub na granicy prawa.
F.D.: Brak władzy PiS-u nad sferą mediów publicznych wpływa mocno na wyniki sondażowe tej partii?
K.P.: Podejrzewam, że tak. Zawsze mówiono, że ten, kto ma telewizję, wygrywa wybory. Posiadanie swoistej tuby propagandowej w postaci telewizji państwowej daje korzyści wyborcze. Stąd prawdopodobnie cała działalność PiS-u, jeszcze z prezesem Kurskim na czele, sprowadzała się do zaordynowania propisowskiego charakteru tym mediom. Również obudowa prawna dawała spore gwarancje tej partii, że ma ona pełnię kontroli nad tym, co jest przekazywane, a co nie, jacy ludzie się tam pojawiają itd. Dzisiaj, jak widzimy, odrestaurowywanie pluralizmu medialnego jest mocno skomplikowaną rzeczą. Wielu dziennikarzy zwolnionych po 2015 roku już nie chce wracać do mediów publicznych. Szuka się dziś nowych rozwiązań. Problemem jest też kwestia finansowania. Czeka nas długa droga do stabilności w tej materii.
F.D.: Czy dziś możemy mówić o erozji PiSu?
K.P.: Rzeczywiście erozja przebiega. Jako jeden z podstawowych problemów jawi się pozycja Jarosława Kaczyńskiego. Pojawia się pytanie, jak długo będzie potrafił jeszcze kontrolować Zjednoczoną Prawicę. Jest w wieku emerytalnym, kończy w tym roku 75 lat. Biologia podpowiada, że do politycznej emerytury jest mu bliżej niż dalej. W związku z tym pojawiają się potencjalni następcy. Wiąże się to z ruchami frakcji, konstruowaniem zaplecza, co może prowadzić do rozpadu. Co zrobi dalej Suwerenna Polska i sam Zbigniew Ziobro, którego pozycja jest niewyraźna, związana głównie z chorobą? Co zrobi prezydent po zakończeniu kadencji? Jak widzi siebie dalej?
F.D.: Krążą plotki, że powstają plany konstruowania własnej partii wraz z Mateuszem Morawieckim.
K.P.: No właśnie. I są takie postacie, które afiliowane były przy prawicy, ale nie są lubiane przez tzw. zakon, czyli pierwszych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, którzy przy okazji zestarzali się razem z nim. Niektóre młode, nowe twarze, trudno brać pod uwagę jako członków PiS-u z krwi i kości. Część z nich ma inne koncepcje na różne idee, np. kwestie wyolbrzymionej suwerenności, relacje z Unią Europejską itd.
F.D.: Jarosław Kaczyński jest utrapieniem PiS-u i jego spoiwem w jednym?
K.P.: Bardzo często wypomina się mu wspomniany wiek, pewnego rodzaju ograniczenia fizyczności, dynamiki wypowiedzi, zachowań. Sugeruje się, że już wystarczy Jarosława Kaczyńskiego. Stąd w samym PiS-ie, jak widzimy, są te ruchy odśrodkowe kwestionujące jego przywództwo. Pojawiają się frakcje twierdzące, że rozmiar przegranej w wyborach parlamentarnych jest w jakimś sensie połączony z formą i treścią jego przedwyborczych wystąpień. To potwierdza, że szykuje się nowe rozdanie. Z punktu widzenia sprawujących dziś władzę, gdyby Kaczyński przeszedł na emeryturę, to otworzyłoby mosty do jakiegoś porozumienia, szczególnie z liberalno–konserwatywnymi obozami Zjednoczonej Prawy, tymi najbardziej progresywnymi, będącymi w przyjemniejszej relacji ze światem zewnętrznym, bez nadęcia.
„Startujemy w wyborach i w nich głosujemy, żeby polepszyć jakość życia”
F.D.: W wyborach samorządowych w Trójmieście jesteśmy stali w uczuciach. Sądzi Pan, że cokolwiek się zmieni? Możemy szykować się na jakąś niespodziankę?
K.P.: Zawsze mówiono, że Pomorze jest specyficznym miejscem na mapie Polski. Tu narodził się ruch związany z Kongresem Liberalno-Demokratycznym. Mamy u siebie klimat otwartego regionu, który raczej tęskni za byciem sercem Europy, niż utożsamia się z pomysłem wyjścia z niej. Przez długoletnie rządy Wojciecha Szczurka, Jacka Karnowskiego i Pawła Adamowicza widzimy, w co wierzą obywatele Trójmiasta, na co zawsze stawiali. Mowa tu o operowaniu na wartościach raczej centroliberalnych. O Pani Dulkiewicz też można powiedzieć, że jest wychowanką Pawła Adamowicza. W tym sensie wydaje się, że oczywiście konkurencja się zjawi, nie odbędzie się to przez aklamację, że mamy jednego kandydat i on wygra, ale mało prawdopodobne jest, żeby pani Dulkiewicz przegrała wybory. W Sopocie po odejściu Jacka Karnowskiego też trudno oczekiwać jakiegoś skrętu w prawo. Pani Jachim jest niejako namaszczona z jego ramienia. Natomiast w Gdyni widać już zmęczenie Wojciechem Szczurkiem. Często nie są to zarzuty kierowane do jakości sprawowanej funkcji, ale po prostu pojawia się tam już stagnacja. Nuda. Gdynianie rozważają więc opcje, spoglądają na nowe bodźce i pomysły.
Musimy mieć świadomość, że urodzeni na przełomie wieków milenialsi są już dojrzałymi ludźmi. Mają po dwadzieścia parę lat i chcą wprowadzić swoją wizję, wejść do polityki z kontr-propozycjami aniżeli z poszanowaniem ustalonych reguł i postaci. Także tutaj różne są scenariusze. W skali kraju raczej nie widzę przesłanek, żeby struktury Koalicji Obywatelskiej i te z nią związane utraciły swoje wieloletnie stany posiadania. Najciekawsze będą natomiast wybory na Lubelszczyznie, Podkarpaciu czy w Małopolsce, gdzie nastroje falują. Duże miasta są w rękach KO i podobnych ideowo formacji, natomiast interior jest mocno konserwatywny i w tym sensie może być różnie.
F.D.: Czy w wyborach samorządowych jest miejsce dla młodych ludzi?
K.P.: Jeżeli ktoś chce wejść do polityki, to jest to najlepsza ścieżka do poznania tego świata. W Trójmieście, gdy obserwuje poszczególne dzielnice, jest sporo młodych kandydatów, a wśród nich wielu absolwentów politologii z Uniwersytetu Gdańskiego. W dzielnicy, w której mieszkam, na plakatach wyborczych widzę znajome twarze z sali wykładowej. Ci ludzie mają swój temperament, chcą iść tą ścieżką. Trzeba też powiedzieć, że w wyborach samorządowych grają inne rzeczy niż partyjne szyldy. Młodzi, działający w formacjach miejskich, mają swoje pomysły i później kroczą dalej w politycznej działalności.
F.D.: Co by Pan powiedział dzisiaj młodym ludziom, którzy wahają się i nie planują głosować?
K.P.: Zgodnie z tym, co widzimy w ramach akcji profrekwencyjnych – „Kto głosuje, ten się liczy”. Niestety wybory samorządowe zawsze cieszyły się niższą frekwencją, co właśnie często sprowadzało się do późniejszych rozczarowań. Wydaje mi się, że jeżeli doświadczenia 15 października da się przełożyć na te wybory, to wyższa frekwencja może odmienić infrastrukturę wyborów lokalnych i wpłynie to ożywiająco na przedsięwzięcia takie jak NGOsy, kwestie poza polityczno-rządowe, które skrzykują nas do rozwiązania problemów lokalnych. Młodzi muszą próbować wdrażać w ten świat własne pomysły. Startujemy w wyborach i w nich głosujemy, żeby polepszyć jakość życia. Oczywiście, z kwestią wyników i naszych oczekiwań różnie bywa, bo ta „kiełbasa wyborcza” często jest niestrawna, później powoduje czkawkę. Ale warto głosować, mimo wszystko.
F.D.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
K.P.: Dziękuję bardzo.