Diabelski Pamiętnik #12: Mecz, który stał się klasykiem

Mecz marzeń Manchesteru United

https://www.instagram.com/manchesterunited/p/C4qRGKpsMWE/ – autor: instagram.com/manchesterunited

Nie ma w angielskiej piłce spotkań, które mają bogatszą historię niż starcia Manchesteru United z Liverpoolem. 213. oficjalny mecz pomiędzy tymi zespołami znów przyniósł wielkie emocje. Skazywane na pożarcie Czerwone Diabły postawiły się podopiecznym Jürgena Kloppa. Ostatnie 120 minut Niemca w Pucharze Anglii nie przebiegło zgodnie z marzeniami kibiców z Merseyside. I chyba nikt, kto kibicuje drużynie z Old Trafford, nie będzie ubolewał z tego powodu.

Ostrzeżenie: Niniejsza rubryka może zawierać w sobie duże pokłady nadziei i optymizmu. Jej przeczytanie grozi bolesnym rozczarowaniem w przyszłości. Przed lekturą skonsultuj ten pomysł z rodziną i bliskimi.

Żadnych marzeń, panowie

Witaj ponownie, Drogi Pamiętniczku! Gdybyś jeszcze tydzień temu powiedział mi, że spotkamy się po niedzielnym meczu w szampańskich nastrojach, zapewne bym Cię wyśmiał. Przed starciem z odwiecznym rywalem, zwłaszcza tak potężnym ostatnimi czasy, nauczyłem się już obniżać oczekiwania do uniknięcia kompromitacji. Tak było również przed 17 marca. Szykowałem się już do powrotu do jaskini, zarezerwowanej specjalnie na takie okazje, jak prawdopodobne odpadnięcie z Pucharu Anglii.

Trudno, żebym miał inne nastawienie, skoro spotkania z Manchesterem City i Evertonem powodowały ból zębów. Niewiele wskazywało na to, że moi ulubieńcy zagrają najlepszy mecz sezonu akurat w ćwierćfinale FA Cup. W końcu do tej pory mieli problemy w zasadzie z każdym zadaniem na boisku. W dodatku na włosku wisiała posada Erika Ten Haga. Holender coraz bardziej pogrążał się w swoich wypowiedziach, a media nie ustawały w wyszukiwaniu kolejnych potencjalnych kandydatów na jego miejsce.

Jedynym promykiem nadziei dla United był powrót kilku istotnych graczy po kontuzji. Gabinety rehabilitacyjne opuścili Rasmus Hojlund, Aaron Wan-Bissaka, Harry Maguire i Mason Mount. Pierwsi dwaj wskoczyli zresztą z miejsca do wyjściowej jedenastki. Nikt jednak nie oczekiwał cudów. Liverpool był zdecydowanym faworytem, a każdy wybryk United byłby uznany za sensację, tym bardziej, że The Reds byli ostatnio w wyśmienitej formie.

Wymarzony początek

No, ale sport nie miałby sensu, gdyby wszystko odbywało się zgodnie z przewidywaniami, prawda Pamiętniczku? To Czerwone Diabły weszły lepiej w mecz i już w 10. minucie Scott McTominay wpisał się na listę strzelców. Warto zauważyć, że nie była to pierwsza akcja Manchesteru, lecz któraś próba z kolei. Goście z Merseyside byli ewidentnie zaskoczeni zaangażowaniem United. Podopieczni Erika Ten Haga pokazali, że wciąż chcą wygrać przynajmniej jedno trofeum w bieżącej kampanii.

Na szczególne wyróżnienie w początkowej fazie meczu zasłużyli Kobbie Mainoo i Alejandro Garnacho. Najmłodsi w wyjściowej jedenastce, tradycyjnie już wzięli na siebie ciężar gry. Anglik znakomicie radził sobie w środku pola z Alexisem Mac Allisterem, Wataru Endo i Dominikiem Szoboszlaiem. Z kolei skrzydłowy był praktycznie wszędzie i nie dawał spokoju Andy’emu Robertsonowi, który musiał ograniczyć zapędy w ataku. Młokosy z Old Trafford całkowicie zdominowały pierwsze minuty meczu.

Bramka nie zmieniła znacząco sposobu gry gospodarzy, którzy aż do końcówki pierwszej części potyczki byli przeważającą stroną. W tym miejscu warto docenić starania całego zespołu pod kątem ograniczania atutów The Reds. Mohamed Salah zaliczał znacznie gorsze popołudnie niż Luis Diaz. Egipcjanin miał spore problemy z Wan-Bissaką, a przez środek trudno było się przebić ze względu na wysiłki Mainoo, McTominaya i Bruno Fernandesa. Wyglądało na to, że na przerwę drużyny zejdą przy prowadzeniu United.

Dwa szybkie ciosy

No właśnie – wyglądało. Liverpool długo nie mógł się rozbudzić, ale w 44. minucie w końcu udało im się sforsować obronę bramki André Onany. Najpierw z przytomnego podania Darwina Nuneza skorzystał Mac Allister. Mistrz świata (i niedoszły ulubieniec trybun Old Trafford) nabił nogę Mainoo, a rykoszet okazał się zbyt nieprzewidywalny dla bramkarza z Kamerunu. Pech Czerwonych Diabłów na tym się jednak nie skończył i po chwili z remisu zrobiło się 1:2.

Największą bronią gości okazała się chłodna głowa w atakowanym polu karnym. Mając piłkę w szesnastce United nie tracili głowy i podejmowali dobre decyzje. Tak było przy drugiej bramce, gdzie rozegranie pozwoliło oddać strzał Nunezowi. Onana dał jeszcze radę go obronić, ale przy dobitce Salaha był już bezradny. Faraon rozkładający triumfalnie ręce i Jürgen Klopp zbiegający radośnie do szatni to obrazki, które nie napawały fanów Manchesteru optymizmem przed drugą połową.

Po zmianie stron mecz z każdą minutą stawał się coraz bardziej otwarty. Przyznam szczerze, drogi Pamiętniczku, że oba zespoły dały nawet lepsze show niż to, które tydzień wcześniej rozegrało się na Anfield. Tam Liverpool zremisował z City, ale wiadomo było, że akurat takie rozstrzygnięcie w niedzielę nie było możliwe. Liczyło się tylko zwycięstwo, więc każda ze stron walczyła zaciekle, by przechylić szalę na swoją korzyść. Erik Ten Hag zaskoczył wszystkich i kiedy mijały kolejne minuty, postawił na ryzykowny manewr.

Cud w rytmie samby

Rekonwalescenci Hojlund i Wan-Bissaka zostali zdjęci po 70 minutach. W ich miejsce na boisku pojawili się Harry Maguire i Antony. Wejście Brazylijczyka nie spodobało się kibicom. Skrzydłowy przecież dołował w dotychczasowych występach, a jego styl gry nie dawał wielkich szans w starciu z defensorami 2. ekipy Premier League. Wielu drapało się w głowę również wtedy, gdy Mainoo i Raphael Varane zostali zastąpieni przez Amada Diallo i Christiana Eriksena. Młody Anglik był do tego momentu najlepszy na placu gry!

Tym razem jednak okazało się, że holenderski szkoleniowiec miał nosa. Każdy ze zmienników zaliczył swoje momenty, a jeden nawet doprowadził do dogrywki. Mowa oczywiście o Antonym, który tego dnia wyszedł naprzeciw krytykom. Po sytuacyjnym strąceniu futbolówki przez Garnacho, przyjął ją w polu karnym i obracając się, uderzył w stronę bramki Caoimhina Kellehera. Bramkarz The Reds skapitulował i były skrzydłowy Ajaxu pokazał, że prawa noga nie służy mu jedynie do podpierania się.

Po tym golu trybuny odżyły, dając do zrozumienia, że liczą na jeszcze więcej. I faktycznie, chwilę później oko w oko z goalkeeperem Liverpoolu stanął Marcus Rashford, ale nieznacznie chybił. Mimo tego pudła nikt nie miał powodów do narzekań, bo oznaczało to, że świetne widowisko miało zostać przedłużone o dogrywkę. Po 90 minutach mecz nie był rozstrzygnięty, a dodatkowe pół godziny gry miało obfitować w jeszcze większe emocje.

Amad Game

Gorącą atmosferę, jaka unosiła się po bramce Antonego nad Old Trafford, ostudził Harvey Elliott. Pupil Kloppa w 105. minucie uderzył zza szesnastki i trafił Eriksena. Drugi raz tego dnia szczęście sprzyjało przyjezdnym i rykoszet zaskoczył bezradnego w tej sytuacji Onanę. To był ten moment, gdzie wszystko wskazywało na to, że mecz zakończy się po myśli kibiców z Merseyside. Wtedy jednak United zagrali va banque, rzucając wszystkie siły do ataku. W obronie zostali właściwie tylko Diogo Dalot i utykający Bruno.

Takie nastawienie przyniosło efekt, bo za chwilę doszło do wyrównania wyniku. McTominay wykorzystał fatalne podanie Nuneza i przytomnie zagrał do Rashforda. Ten zachował zimną krew i uderzył z pierwszej piłki nie do obrony. Przy stanie 3:3 widać było, że ten mecz kosztował zawodników obu drużyn piekielnie dużo sił. Wszyscy biegali już na oparach i powoli szykowali się na rzuty karne. Zupełnie inne plany miał jednak Amad, który w pierwszej minucie doliczonego czasu dogrywki dokonał rzeczy historycznej.

Po rzucie rożnym dla Liverpoolu piłka trafiła pod nogi Elliota, ale Iworyjczyk znakomicie pozbawił go posiadania. Razem z Garnacho (nie wiem, gdzie on znalazł na to siły) popędzili z kontrą i Diallo sprytnym strzałem przesądził o losach spotkania. Tak bardzo poniosły go emocje, że zapomniał o żółtej kartce i zdjął koszulkę. Oznaczało to dla niego koniec meczu, ale o tym nikt nie będzie pamiętał. Stało się, Pamiętniczku! Czerwone Diabły ograły The Reds 4:3.

Mecz nadziei

Występy takie jak ten wspomina się latami. Fenomenalna atmosfera i szalona końcówka wynagrodziły kibicom United wszelkie niepowodzenia tego średniego dotychczas sezonu. Co ważniejsze, ten triumf oznacza, że drużyna z Old Trafford pozostaje w grze o Puchar Anglii. W dodatku ze sporymi szansami na finał, bo rywalem w 1/2 będzie drużyna z Championship – Coventry. Wygląda na to, kochany Pamiętniczku, że Erik Ten Hag dostał od losu koło ratunkowe.

Holender w wywiadzie pomeczowym słusznie zauważył, że to może być punkt zwrotny kampanii 2023/2024. O wadze, jaką miał ten mecz dla całej drużyny najlepiej świadczą emocje, jakie wywołał końcowy gwizdek. Wielu graczy świętowało triumf nad odwiecznymi rywalami tak, jakby przed chwilą wygrali całe rozgrywki. To pokazuje, że tego zespołu nie można w dalszym ciągu spisać na straty. Grając tak, jak w niedzielę, są w stanie pokonać każdego.

Teraz Czerwone Diabły czeka przerwa reprezentacyjna, a po niej decydujące rozstrzygnięcia. Trudno być po takim zwycięstwie pesymistą, ale do pełni szczęścia jeszcze długa droga. Do Tottenhamu wciąż brakuje 6 punktów, więc miejsca na ligowe błędy już nie ma. W potencjalnym finale FA Cup będzie zapewne czekał Manchester City. Wszystko okaże się już niebawem, a lato zapowiada się gorąco. INEOS Jima Ratcliffe’a ma wielkie plany, a będzie to pierwsze okienko transferowe pod ich rządami. Najwyższa pora, by wszystko znów ruszyło w dobrą stronę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

trzy × pięć =